Rzeczpospolita nazywa inauguracyjny występ Skry dość jednoznacznie – falstartem. Skra, najbogatszy zespół w polskiej lidze, mający w składzie wiele gwiazd, poniosła klęskę i tylko częściowo można ją usprawiedliwiać nieobecnośnością Stephane’a Antigi, Janne Heikkinena i Marcina Możdżonka. Jednak klasowy zespół powinien umieć sobie z takim problemem poradzić...
Dziennik podkreśla, iż mistrzowie Niemiec w środę nie dali siatkarzom PGE Skry żadnych złudzeń, kto jest lepszy i bez najmniejszych problemów wygrali 3:0.
Zdaniem Gazety Wyborczej bełchatowianie musieli przełknąć w środę bardzo gorzka pigułkę. Najgorsze, że rywale Skry, choć bardziej utytułowani, nie pokazali niczego nadzwyczajnego poza mocną, choć dość nieregularną zagrywką. Ale – jak się okazało – wczoraj na Skrę to w zupełności wystarczyło.
Już początek meczu był bardzo zaskakujący, bo goście szybko prowadzili 6:2. Przyczyną były przede wszystkim atomowe serwisy, zwłaszcza Koreańczyka Sung-min Moona i Georga Grozera. Niemcy podjęli pełne ryzyko w polu zagrywki, popełniając w pierwszym secie aż dziewięć błędów. A mimo to się opłaciło, bo jeśli trafili, Miguel Angel Falasca musiał biegać za piłką po całym boisku.
Dziennik Łódzki nie kryje zawodu z przegranej, której się nikt nie spodziewał. Przecież przed sezonem działacze PGE Skry poważnie wzmocnili zespół, a wczoraj nie było tego widać. Sprowadzony z hiszpańskiego Portol Drac Palma de Mallorca Miguel Falasca grał wręcz fatalnie, w przeciwieństwie do jego vis-a-vis Lukasa Tichacka. Mimo wielu błędów Falaski w rozegraniu, trener Castellani nie zdecydował się na wprowadzenie rezerwowego Macieja Dobrowolskiego. Właściwie w szeregach Skry bezbłędnie zagrali tylko Radosław Wnuk, przed sezonem typowany na czwartego środkowego mistrzów Polski, i libero - Piotr Gacek. Słabo spisywali się wszyscy przyjmujący, a denerwujące błędy przydarzały się także Mariuszowi Wlazłemu.