W minioną środę Cerrad Czarni zainkasowali bardzo cenny punkt w starciu z mistrzem Polski. Przegrali 2:3, jednak pozostawili po sobie dobre wrażenie i pokazali, że przy maksymalnym skupieniu i zaprezentowaniu pełni swoich możliwości są w stanie nawiązać wyrównaną walkę z czołowymi drużynami PlusLigi. Po zakończeniu tego meczu w mieszanym nastroju był Wojciech Żaliński.
[ad=rectangle]
- Cieszę się z tego punktu, ale też ciężko mówić o wielkim szczęściu po porażce. Nie jest to może stypa, ale nie jest to też wesele - powiedział tuż po ostatniej akcji spotkania siódmej kolejki. Mógł pochwalić się przyzwoitymi statystykami - zdobył 15 punktów przy 48-procentowej skuteczności w ataku (12/25 w tym elemencie), dołożył do tego 2 bloki i asa serwisowego.
Po premierowej, gładko przegranej odsłonie, w dwóch kolejnych gospodarze wygrali. To podziałało na PGE Skrę, która z animuszem rozpoczęła czwartą partię i do samego jej końca kontrolowała przebieg wydarzeń. O ostatecznym rezultacie musiał więc rozstrzygnąć piąty set. - Mieliśmy swoje szanse, ale w połowie tie-breaka odpadliśmy z gry. Troszeczkę szkoda, bo wielkim wyczynem byłoby pokonać bełchatowski walec. Niewiele zabrakło, lecz postraszyliśmy mistrzów Polski i mistrzów świata - zaznaczył przyjmujący radomskiej ekipy.
Co okazało się więc kluczowe dla porażki 2:3? - Nie da się grać na poziomie zawodowym z mistrzami świata i liczyć tylko na szczęście. Oni mają wysokie umiejętności, my również je mamy, ale mniejsze - odpowiedział 26-latek. - Skra obnażyła nasze mankamenty. Nie zrobiła tego w godzinę z prysznicem, jednak postraszyliśmy ją naprawdę mocno, chłopaki musieli się spocić, aby nas pokonać - podkreślił.
Kilku graczy bełchatowskiej Skry Żaliński zna bardzo dobrze osobiście. Czy po zdobyciu przez nich złotego medalu czempionatu globu coś zmieniło się w jego podejściu do tych zawodników? - Respektu nie czuję. Mam ogromny szacunek dla chłopaków, którzy zdobyli mistrzostwo świata. Tak gigantyczny wynik w moich czasach nie miał miejsca - zwrócił uwagę.
Jeszcze parę lat temu nie tylko grał przeciwko nim, ale nawet występował w jednej drużynie. - Z Karolem Kłosem czy Andrzejem Wroną rywalizuję już od piętnastu lat, czyli od wieku młodzika. Z Karolem byłem nawet w jednym pokoju na uniwersjadzie, więc bardzo dobrze się znamy. Na pewno nie czuję strachu przed tym, że przyjeżdżają mistrzowie świata. Chcemy z nimi wygrywać, a nie robić sobie zdjęcia - zakończył przyjmujący Czarnych.