Ola Piskorska: Macie świetne otwarcie sezonu, do meczu w Radomiu przegraliście tylko seta, a wasza gra wygląda lepiej niż pozostałych zespołów. Jaki jest wasz sekret?
Miguel Falasca: Nie wiem czemu gramy tak dobrze, może dlatego, że mamy takich dobrych graczy? (śmiech). Podchodzą z ogromną koncentracją do każdego treningu i meczu, niezależnie od przeciwnika. Pracujemy bardzo ciężko i to przynosi owoce. I wbrew temu, co niektórzy sugerują, nie gramy tak dobrze, bo odpuściłem im treningi na siłowni. Nie, tak jak wszyscy inni, budujemy formę na cały sezon teraz, niczego im nie odpuściłem.
[ad=rectangle]
Ale niektórzy z mistrzów świata dostali wolne?
- Oczywiście, dałem trochę odpoczynku reprezentantom, po kilka dni w rożnych momentach. Proszę pamiętać, że mamy aż dziesięciu zawodników, którzy uczestniczyli w mistrzostwach świata, z czego aż sześciu grało do końca turnieju. Staramy się tak wszystko zorganizować, żeby każdy z nich dostał wolne na parę dni, ale za to, kiedy jest w składzie meczowym, to ma dawać z siebie maksimum wysiłku. I tak jest.
W ich miejsce pojawiają się w wyjściowym składzie rezerwowi, jak pan ocenia ich występy?
- Rezerwowi też bardzo ciężko pracują na treningach i dobrze, że jest okazja, żeby dać im szansę gry w pierwszej szóstce. Maciek Muzaj zagrał dobrze w meczu przeciwko Politechnice, ale wiem, że potrafi zagrać o wiele lepiej. Na treningach czasami prezentuje się fantastycznie. Wojtek Włodarczyk ciężko pracował całe lato nad przyjęciem i widać u niego spore postępy. Ale przede wszystkim oni potrzebują meczów, żeby się rozwijać, dlatego kiedy mogę daję im okazję do grania.
Czy widzi pan różnicę w swoich graczach, którzy wrócili do klubu po zdobyciu mistrzostwa świata?
- To nie jest tak, że oni wrócili z mistrzostw świata inni czy mocniejsi mentalnie. Oni się zmieniali w trakcie naszego poprzedniego sezonu i raczej pojechali na mistrzostwa już silni psychicznie z powodu wspaniałego sezonu w Skrze. Jeden z moich mentorów, Julio Velasco, mówił: mentalność zwycięzcy buduje się tylko w jeden sposób, wygrywając mecze. A proszę zobaczyć, ile meczów wygraliśmy w drugiej połowie sezonu ligowego. Już wtedy widziałem, jak ich pewność siebie i wiara we własne możliwości i umiejętności rośnie z dnia na dzień. Mariusz Wlazły bardzo się zmienił w ciągu ostatniego roku, zawsze był wybitnym siatkarzem, ale teraz jest w nim o wiele więcej z lidera, już nie boi się tej roli i potrafi ją udźwignąć. Wcześniej w Bełchatowie nie było takiej potrzeby, bo było wielu doświadczonych zawodników, starszych od Mariusza. A w minionym sezonie na niego i na Stephane spadła o wiele większa odpowiedzialność i to na pewno pomogło Mariuszowi potem w reprezentacji. On, Andrzej, Karol czy Paweł regularnie grali w zeszłym sezonie w pierwszym składzie i zrobili ogromne postępy w każdej dziedzinie, co się przełożyło na ich wyniki w kadrze. Jedno się zmieniło po zdobyciu przez nich tytułu mistrza świata - wrócili bardzo szczęśliwi i z większą wiarą w siebie, to mnie cieszy.
W zeszłym sezonie był pan debiutantem, który budował nowy zespół. Czy teraz, po zdobyciu mistrzostwa Polski, ma pan poczucie, że oczekiwania i presja są większe?
- Jak to zeszły sezon był bez presji?? To jest Skra Bełchatów i presja jest zawsze (śmiech). Poza tym presja po dwóch latach bez mistrzostwa i w ogóle bez sukcesów była ogromna, większa niż teraz. Nikt w klubie sobie nawet nie wyobrażał, że moglibyśmy trzeci rok z rzędu zostać z niczym. Rok temu chcieliśmy wygrać ligę, a teraz tak samo chcemy wygrać ligę, nic się nie zmieniło. Cały czas powtarzam: niczego nie bronimy. Co było rok temu to było, teraz jest nowy sezon, a tamto to już przeszłość. A w ogóle w kwestii presji to po mojej karierze zawodniczej nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Grałem w bardzo dobrych klubach o medale, za granicą, w reprezentacji, presja była moją codziennością. Teraz uwielbiam to, co robię, staram się to robić jak najlepiej i tyle.
Władze klubu nie stawiają panu wymagań co do wyników?
- Muszę powiedzieć, że zarząd klubu w ogóle nie wywiera też presji na mnie czy na chłopakach, za to jestem im wdzięczny. Choć realistycznie patrząc, to od marca ciągle wygrywamy, więc może nie mieli okazji (śmiech). Ale przegraliśmy półfinał Pucharu Polski i nie było słowa pretensji. Władze klubu oceniają przede wszystkim jak pracujemy, jaki wysiłek wkładamy, jak podchodzimy do meczów, a nie sam wynik. Wszyscy razem stworzyliśmy zupełnie nowy projekt rok temu i od początku wierzyliśmy w jego powodzenie. Ale to był projekt z perspektywą 3,4-letnią, nikt się nie spodziewał, że to wypali tak od razu. Właściwie to byliśmy przekonani, że pierwszy sezon będzie średnio udany (śmiech).
To jakie ma pan cele na ten sezon?
- Ja chcę wygrać wszystko, oczywiście!
Puchar Polski?
- Chcę wygrać.
Ligę Mistrzów?
- Też chcę wygrać, oczywiście. I jeszcze Klubowe Mistrzostwa Świata też chcę wygrać, zapomniała pani o nich (śmiech) Chcę, a nie muszę, to jest zasadnicza różnica. Chcę wygrać wszystko i nie mam zamiaru opowiadać, że wystarczy mi Final Four czy coś w tym stylu. I oczywiście mam świadomość, że to może się nie udać, że możemy w play off trafić na mocny rosyjski czy włoski zespół i na przykład przegrać w złotym secie, tak jak parę lat temu z Zenitem Kazań. I to będzie ok. Tylko nie chciałbym, żebyśmy dotarli do półfinałów i tam polegli bez ugrania nawet seta. Dla mnie najważniejsze jest to, jak my gramy i jeżeli zagramy dobrze, to zaakceptuję porażkę. Dojście do Final Four Ligi Mistrzów nie jest aż takim osiągnięciem przy dobrym losowaniu, nie chcę tu wymieniać klubów, ale niektóre miały niezwykle mało wymagającą ścieżkę do półfinałów. My za każdym razem mieliśmy bardzo trudne losowania i trudnych rywali.
Skra Bełchatów z kolei docierała do półfinałów zostając organizatorem.
- Tak się złożyło, ale na przykład ostatnim razem pokazaliśmy, że zasługujemy też sportowo na finały LM, bo łatwo pokonaliśmy Arkas w półfinale i po bardzo długiej i zaciętej walce o włos przegraliśmy z Zenitem. W tym sezonie liczę na to, że wejdziemy do Final Four LM nawet nie będąc organizatorem. I wygramy Ligę Mistrzów.
rozmawiała Ola Piskorska