Wycinek z życia: Justin Duff - kangurzy wyskok bronią dwusieczną

Jakie wrażenie wywarł na swoim trenerze z uniwersytetu w Winnipeg? Z którą częścią ciała miał podczas swojej kariery najwięcej kłopotów? Bohaterem kolejnego odcinka jest środkowy reprezentacji Kanady.

Przerażone dziewczyny 

Gdyby kilkanaście lat temu ktoś powiedział, że Justin Duff stanie się rozpoznawalnym siatkarzem na arenie światowej, większość słyszących to osób ostentacyjnie popukałaby się w głowę. Kanadyjczyk zaczął uprawiać siatkówkę dopiero w 2004 roku, w wieku 16 lat, na poziomie liceum. W młodości próbował on swoich sił w baseballu i hokeju na lodzie. - Już w średniej szkole byłem bardzo wysoki. Pewnego dnia trener jednego z lepszych liceów powiedział mi, że powinienem grać w klubie i przydzielił mnie do drużyny. Moja mama była przeciwna temu, żebym grał, ponieważ nie mieliśmy za dużo pieniędzy, a trochę to kosztowało - wspominał Duff. Zawodnik postawił jednak na swoim, co w dużej mierze wynikało także z faktu, że miał wtedy pracę, dzięki której sobie dodatkowo dorabiał. 
[ad=rectangle]
Jego siatkarskie początki zdecydowanie nie rysowały się w różowych barwach. Pierwszy trening, który odbył jeszcze jako 15-latek, okazał się dla niego prawdziwą gehenną. - Nie miałem pojęcia, jak odbijać czy wystawiać. To była katastrofa. Z moim przyjacielem, który również strasznie grał, zostaliśmy przydzieleni do gry z najlepszą parą żeńską w naszej szkole. Pamiętam, jakie były przerażone, że musiały trenować z takimi słabymi graczami - komentował sam zainteresowany. Dziewczyny okazały się jednak bardzo sympatyczne i do dnia dzisiejszego cała czwórka pozostaje ze sobą w przyjacielskich relacjach.

W czasach liceum Duff na dobre połknął bakcyla i w 2006 roku udał się na studia, na uniwersytet w Winnipegu. Tam dołączył oczywiście do drużyny siatkarskiej, lecz pierwsze wrażenie jej ówczesnego trenera, Larry'ego McKay'a, na widok zawodnika nie było zbyt przychylne. - Kiedy wszedł na salę, zobaczyłem dzieciaka, który nie potrafi chodzić i żuć gumy jednocześnie - mówił. Jego zdanie uległo jednak błyskawicznej zmianie, gdy tylko gracz zaprezentował się w akcji. - Patrząc na jego wyskok uświadamiasz sobie, że masz do czynienia z wyjątkowym młodzieńcem - dodawał.

Kłopoty z kolanami

Zasięg jest rzeczywiście jednym z największych znaków rozpoznawczych kanadyjskiego środkowego. Przy wzroście 202 centymetrów łapie on piłkę w ataku na wysokości około 370 cm. Podczas pobytu na uniwersytecie boleśnie przekonał się jednak o tym, że jeśli nie zadba odpowiednio o przygotowanie fizyczne, odczuje na sobie nieciekawe skutki tak imponującej skoczności. - Na początku w ogóle nie myślałem o istocie treningu siłowego. Byłem przekonany, że będę w grze tak długo, jak tylko mogę wysoko skakać. Nie zdawałem sobie sprawy, iż w ciągu pierwszych dwóch lat tak ucierpią moje rzepki. Czasami zmuszało mnie to do obserwowania treningów z boku. Niemożliwość uczestniczenia w rywalizacji była frustrująca, a bywały dni, kiedy po oddaniu od jednego do trzech wyskoków już wiedziałem, że nie będę w stanie grać - opowiadał Duff.

Miał jednak spore szczęście, ponieważ na swojej drodze napotkał niejakiego Sherwina Vasallo. Człowiek ten zajmował się układaniem planów treningowych dla Justina, które ten miał realizować w letnich przerwach po ukończeniu pierwszego i drugiego roku. - Sherwin ułożył mi specjalny plan ćwiczeń siłowych i pliometrycznych, w celu zwalczenia moich dolegliwości. To był bardzo trudny proces, wymagający odpowiedniego nastawienia, ale Sherwin cały czas mnie wspierał. Potem z radością mogłem ogłosić, że na trzecim roku skakałem wyżej niż kiedykolwiek wcześniej, z duża regularnością i nie odczuwałem żadnego bólu. Najkorzystniejsze było jednak to, że rozegrałem cały sezon, nie opuszczałem treningów i byłem przygotowany fizycznie jak nigdy wcześniej - mówił Duff.

Najbardziej udany pod kątem indywidualnym był jednak dla Justina ostatni sezon spędzony na college'u - 2009/2010. - Jest na dobrej drodze do zrobienia kariery. W Europie można znaleźć wiele naprawdę profesjonalnych ofert dla siatkarzy - mówił jeszcze w trakcie trwania rozgrywek trener McKay. Duffa wybrano wówczas do najlepszej drużyny sezonu, a on sam znajdował się w czołówkach klasyfikacji w kilku elementach. W czterech miesiącach został także uznany najlepszym sportowcem na swojej uczelni.

Droga Justina Duffa do występów w reprezentacji Kanady nie była usłana różami
Droga Justina Duffa do występów w reprezentacji Kanady nie była usłana różami

Znakomita forma siatkarza nie przeszła bez echa, gdyż w nagrodę otrzymał on zaproszenie do stawienia się w centrum treningowym reprezentacji Kanady w Gatineau. Zameldował się tam w lipcu 2010 roku, a nieco ponad dwa miesiące później wziął udział w mistrzostwach świata we Włoszech. Po zakończeniu mundialu powrócił do ojczyzny, by nadal trenować w reprezentacyjnym ośrodku. Jego życie uległo znaczącej zmianie w lutym 2011 roku, kiedy to podpisał swój pierwszy kontrakt z europejskim pracodawcą.

Rytualne cappuccino i nieoczekiwana radość

Początkowym przystankiem na siatkarskiej mapie Starego Kontynentu okazał się dla niego Wiedeń. W stolicy Austrii, w miejscowym zespole Hotvolleys, Duff spędził trzy miesiące i zakończył rozgrywki ligowe z brązowym medalem. - Nigdy wcześniej nie mieszkałem za oceanem. Zdawałem sobie sprawę, że nie będę miał tu na początku żadnych znajomych, ale wiedziałem, że to dla mnie wspaniała okazja. Austria jest pięknym krajem. Już podczas samego lotu myślałem sobie "wow, w tym miejscu będę żył przez kolejne parę miesięcy". Nigdy nie zapomnę zamawiania z kolegami z drużyny, codziennie wiosną, cappuccino za pięć euro w Naschmarkt - komentował zadowolony Kanadyjczyk.

Kolejnym europejską przystanią był dla Justina turecki Izmir. Bardzo duży udział przy tym transferze miał ówczesny szkoleniowiec Arkasu, Glenn Hoag, który zresztą pracuje w tym klubie aż do dziś. - Glenn jest bardzo szanowaną postacią w siatkarskim świecie. Wspaniale wiedzieć, że widzi w tobie perspektywy. Ilość rzeczy, jakich można się od niego nauczyć, jest dobrym bodźcem do rozwoju mojej kariery - wyjaśniał środkowy.
[nextpage]Pod skrzydłami rodaka spędził w Turcji niemal trzy sezony. Pole do popisu miał przede wszystkim na arenie europejskiej, dokładniej w rozgrywkach Ligi Mistrzów. W lidze nad Bosforem obowiązuje bowiem limit trzech obcokrajowców na boisku, przez co kanadyjski siatkarz nie zawsze miał miejsce w składzie podczas bojów toczonych na tym polu. To właśnie była główna przyczyna tego, że zdecydował się na opuszczenie Arkasu jeszcze przed zakończeniem sezonu 2012/2013.  - To było bardzo niespodziewane. Właśnie zostaliśmy wyeliminowani z gry w Lidze Mistrzów przez ZAKSĘ. Byliśmy na kolacji w restauracji razem z wszystkimi członkami klubu. Wiedziałem, że nie zagram w żadnym meczu ligi tureckiej przez limit obcokrajowców, więc pomyślałem, może spróbuję poszukać czegoś we Francji i będę kontynuować granie - relacjonował okoliczności swojego odejścia sam zawodnik. Z tureckim klubem dwukrotnie brał udział w Final Four Ligi Mistrzów, za każdym razem kończąc udział w nim na 4. miejscu.

Jednym z obecnych na wspomnianej kolacji był jednak znany włoski siatkarski agent Luca Novi, reprezentujący interesy jednego z innych, ówcześnie grających w Izmirze obcokrajowców, Brazylijczyka Joao Paulo Bravo. Duff miał nieco szczęścia, ponieważ Włoch akurat poszukiwał środkowego do jednej z rosyjskich drużyn. Okazała się nią ekipa Biełogorie Biełgorod, będąca zdecydowanie czołową firmą Superligi. Justin nie wahał się ani przez chwilę. - Nie minęły nawet dwie godziny od wyeliminowania nas z Ligi Mistrzów, a ja miałem ofertę z Biełgorodu. Tak bardzo się starałem, żeby nie zacząć biegać po ulicy i nie krzyczeć z powodu tego, co mi się przytrafiło. Zdobycie wizy zajęło mi prawie tydzień, ale sam proces był szybki, wszystko poszło świetnie - mówił Kanadyjczyk.

Nieoczekiwana lekcja pokory 

W Rosji spędził zaledwie parę miesięcy, ale zdążył w tym czasie wywalczyć ze swoim klubem mistrzostwo kraju. Jego kariera zaczynała nabierać coraz większego rozmachu. Z powrotem chciał go pozyskać Arkas, napływały także inne oferty, a sam zawodnik cierpliwie czekał, jaką decyzję podejmą w sprawie jego przyszłości działacze z Biełgorodu. Gdy wszystko zaczynało mu się doskonale układać, całość została zniweczona przez jedną feralną akcję, która wydarzyła się na zgrupowaniu reprezentacji.

O sobie dało znać kolano. Siatkarz doświadczył potwornego bólu, którego nie złagodziła postawiona niedługo później diagnoza, mówiąca o kilku miesiącach rozbratu ze sportem. - Nie miałem żadnych możliwości, żeby pokazać się potencjalnym pracodawcom. Zdecydowałem się, że zostanę w naszym centrum sportowym, gdzie przechodziłem rehabilitację kolana. Miałem wiele terapii, wykonałem specjalny program, który trwał czternaście tygodni. Wszystko przebiegało bardzo wolno i stopniowo. Najpierw zaczynałem od pięciu wyskoków na dzień oraz dużo pracy na siłowni - opisywał Duff.

Jako, że proces dochodzenia do pełnej sprawności trwał w tym wypadku praktycznie do końca 2013 roku, zawodnik został postawiony przez trudnym zadaniem znalezienia sobie pracodawcy. W Europie mu się to nie udało, więc postanowił obrać egzotyczny kierunek, jakim bez wątpienia była indonezyjska ekipa Dżakarta Energi. - Czułem, że osiągnąłem swój najniższy poziom w karierze. Przeprowadzka z prawdopodobnie najlepszej ligi do takiej, o której pewnie nikt nie słyszał... Dzięki temu doceniłem siatkówkę jeszcze bardziej. To pokazało mi, jak szybko możesz z bycia na szczycie sięgnąć dna - zaznaczał.

Pomimo tego, że na warunki klimatyczne i atmosferę panującą wokół siatkówki w Indonezji nie narzekał, przed sezonem 2014/2015 zdecydował się na powrót do Europy, zasilając szeregi . - Mam nadzieję pomóc Transferowi w dojściu do grona najlepszych. Indonezja była dla mnie przyjemnym życiowym doświadczeniem, ale chciałem wrócić do ligi, która popychałaby mnie naprzód każdego dnia, tak jak robiła to Rosja. Chcę w tym roku urosnąć w siłę, a nadarzyła się ogromna szansa, by to osiągnąć - wyjawiał Kanadyjczyk w przedsezonowej rozmowie na oficjalnej stronie bydgoskiego klubu. Do osiągnięcia optymalnej formy jeszcze trochę mu brakuje, choć już zdążył pokazać swój duży potencjał w ofensywie. Jeśli do swojej gry dołoży lepszą postawę w bloku, powinien wkrótce stać się żelaznym ogniwem drużyny prowadzonej przez .

Kanadyjczyk bardzo chwali sobie pobyt w zespole znad Brdy
Kanadyjczyk bardzo chwali sobie pobyt w zespole znad Brdy

Blogger pełną gębą

Duff od kilku lat ma pewne miejsce w dorosłej reprezentacji Kanady. Pierwsze powołanie do kadry juniorów otrzymał już w 2006 roku, lecz jego przygoda z grą w koszulce Kraju Klonowego Liścia zaczęła się na poważnie w 2009 roku. Wtedy to 21-letni siatkarz wziął udział w Pucharze Panamerykańskim w meksykańskim Chiapas oraz pojechał na Uniwersjadę do Serbii. W pierwszej z wymienionych imprez wywalczył srebrny medal (porażka 2:3 w finale ze Stanami Zjednoczonymi - przyp. red.), natomiast zmagania w igrzyskach studenckich zakończył wraz z kolegami na 6. miejscu. Kanada odpadła w ćwierćfinale, po bardzo zaciętym boju (2:3) z późniejszym triumfatorem, Rosją.

O ile w tych dwóch turniejach nie brał udziału "pierwszy garnitur" kanadyjskiej siatkówki, o tyle już rok później Duff załapał się do reprezentacji na mistrzostwa świata. Udział w tej imprezie zakończył się co prawda dla siatkarzy z Ameryki Północnej szybko, bo już w pierwszej rundzie, ale pomimo rozegrania tylko trzech spotkań zdołali oni sprawić niemałą niespodziankę, jaką było pokonanie Serbii 3:1. Środkowy, debiutujący na tak poważnej imprezie, poza dwoma występami zasłynął wówczas także tym, że przez nieco ponad tydzień prowadził bloga, na którym zamieszczał swoje wrażenia związane z mundialową otoczką. I tak oto z jego wpisów można było dowiedzieć się na przykład, że jeden z polskich kibiców zaproponował byłemu środkowemu Farta Kielce i Cerradu Czarnych Radom, Adamowi Kamińskiemu, rękę swojej córki. Więcej refleksji Justina z tamtego czasu do poczytania pod adresem www.justinduffsworldchampionshipblog.blogspot.com.

W kolejnych czterech latach (2010-2014) Kanadyjczycy, zwykle z Justinem w składzie, coraz śmielej pukali już do bram czołówki. Na uwagę zasługiwały przede wszystkich ich występy w Lidze Światowej 2013, kiedy to w turnieju Final Six sensacyjnie pokonali 3:2 Rosję czy też podczas niedawnych mistrzostw świata w Polsce, gdzie byli całkiem blisko wywalczenia awansu do czołowej "szóstki". W bezpośrednio decydującym o realizacji tego celu pojedynku lepsi od nich okazali się jednak Niemcy, wygrywając 3:0. - Życie profesjonalnego sportowca to emocjonalny rollercoaster, po jednej dobrej grze czujesz się świetnie, jeden kiepski mecz i zastanawiasz się czy nie skończyć z tym - mówił Duff. Wydaje się, że po straconym sezonie 2013/2014 jego kariera zaczyna wraz z upływem kolejnych dni stopniowo wracać na właściwe tory.

Źródło artykułu: