Środkowy odszedł z ZAKSY Kędzierzyn-Koźle do Halkbanku Ankara głównie z myślą o triumfie w Lidze Mistrzów. Na razie jednak jego nowa drużyna zaliczyła średnio udany start. W pierwszym meczu podopieczni Lorenzo Bernardiego przegrali 1:3 z Sir Safety Perugia. Siatkarze lepsze humory mogli mieć po drugiej kolejce, kiedy to triumfowali u siebie 3:1 z Noliko Maaseik. Natomiast w lidze gracze Halkbanku w sześciu starciach nie znaleźli jeszcze pogromcy. Marcin Możdżonek, głównie za sprawą kontuzji u progu sezonu, gra na razie w kratkę, ale coraz częściej pokazuje pełnię swoich możliwości.
[ad=rectangle]
Szymon Łożyński: Po kilku tygodniach spędzonych w Ankarze jest pan zadowolony z podjęcia decyzji o kontynuowaniu kariery w Turcji? Nie było problemów z przeprowadzką?
Marcin Możdżonek:
Jestem już ponad miesiąc na tureckiej ziemi i na razie wszystko jest w porządku. Nie miałem kłopotów z przeprowadzką. Sportowcy prowadzą taki tryb życia, że są przyzwyczajeni do dużej ilości wyjazdów i zmian miejsca zamieszkania.
Jednym z argumentów przemawiających za transferem była realna możliwość wygrania Ligi Mistrzów. Jak ważny był fakt, że w Halkbanku gra pan z Michałem Kubiakiem, a zespół prowadzi Lorenzo Bernardi?
- Wygrana w Lidze Mistrzów to moje marzenie. Wiem, że Halkbank jest nastawiony na wygranie tych rozgrywek, dlatego zdecydowałem się tutaj grać. Jednak czy tak się stanie, czas pokaże. Oczywiście obecność Michała Kubiaka i trenera Bernardiego to kolejne zalety tego klubu. Ze znajomymi zawsze jest raźniej.
Bernardi był jednym z najlepszych zawodników na swojej pozycji. Czy jako trener też jest już szkoleniowcem z najwyższej półki?
- Lorenzo Bernardi był fenomenalnym siatkarzem. Z pewnością część doświadczenia i wiedzy, jaką nabył w czasach, gdy osiągał największe sukcesy, przekłada się na jego pracę jako trenera.
Po Anastasim to kolejny trener z Półwyspu Apenińskiego, z którym pan współpracuje. Ich warsztat jest podobny? Bernardi też stawia głównie na jedną, sprawdzoną szóstkę?
- Jest sporo podobieństw. Włoska szkoła jest jedną z najlepszych na świecie i obaj panowie są jej absolwentami. A propos żelaznej szóstki, to w Turcji Lorenzo będzie musiał więcej manewrować, chociażby ze względu na limity obcokrajowców, jakie w lidze obowiązują.
Czy zatem trener przedstawił plan, jak zamierza prowadzić zespół?
- Wspomniany limit to spore utrudnienie i dyskomfort dla sztabu szkoleniowego. Trenerzy starają się dobierać wyjściowy skład pod konkretnego przeciwnika, więc jest dużo rotacji. Plan na cały sezon jest, ale oczywiście zmiany w nim zawsze mogą nastąpić.
Ankara to duże miasto, a Halkbank to jeden z najbogatszych klubów świata. Jak pan się w nich odnalazł?
- W Ankarze, mimo jej ogromu, o dziwo, nie ma większych kłopotów z poruszaniem się. Ulice korkują się tylko w godzinach szczytu, czego nie można powiedzieć chociażby o Stambule, który chyba nigdy nie zasypia. Ludzie są tu uprzejmi i pomocni, choć aby się z nimi komunikować trzeba się nauczyć kilku podstawowych zwrotów po turecku. Znajomość języka angielskiego nie jest mocną stroną Turków.
Klub dysponuje sporymi finansami, a jak wygląda pod względem organizacyjnym? Jedną z kluczowych kwestii powinna być opieka medyczna. W lidze rosyjskiej bywa z nią różnie, a w Turcji?
- Halkbank dysponuje wysokim budżetem, ale nie ma nieograniczonych środków finansowych, jak to się niektórym wydaje. Organizacyjnie klub można umieścić wysoko. Pamiętajmy jednak, że Turcy jeszcze uczą się siatkówki i są coraz bliżej europejskich standardów. Opieka medyczna jest na wysokim poziomie, o czym miałem okazję się przekonać przy okazji kontuzji palców dłoni, której się nabawiłem na pierwszym treningu.
Nad Bosforem, podobnie jak w Polsce, jest kilka mocnych klubów i kilka słabszych. Dysproporcja między górą a dołem tabeli jest duża?
-
Większa niż w PlusLidze, ale nie ma drużyn, z którymi można przed meczem dopisać sobie trzy punkty za wygraną. Pierwsze pięć zespołów jest mocnych, a reszta teoretycznie słabsza. Jednak drużyny uznawane za mocne zdążyły już stracić punkty z niżej notowanymi zespołami.
Włodarze otwarcie mówią o triumfie w Lidze Mistrzów. W związku z tym odczuwacie dużą presję? W tureckich klubach piłkarskich często to prezesi, a nie trener rządzą drużyną. W siatkówce jest podobnie?
- Presja jest duża i nikt z tego powodu nie robi problemu. Musimy sobie z tym poradzić. Prezesi bardzo liczą na nasz sukces i my to w jakimś stopniu odczuwamy. Lubią też wtrącić swoje trzy grosze, ale trener studzi ich zapędy. Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko grać jak najlepiej (uśmiech).
Z perspektywy czasu potrafi pan odpowiedzieć na pytanie, co było kluczem do zdobycia przez reprezentację mistrzostwa świata?
- Powiem krótko: drużyna!
Czy słyszał pan o aferze korupcyjnej w PZPS? Czy nie obawia się pan, że bez znaczącej rangi Mirosława Przedpełskiego w CEV czy FIVB Polska może nie mieć już tak silnej pozycji?
-
O aferze słyszałem. Nie będę odnosił się do sprawy. Poczekajmy na dalszy rozwój wypadków.