Ola Piskorska: Czy prowadzenie zespołu z Olsztyna okazało się łatwiejsze czy trudniejsze niż się spodziewałeś?
Andrea Gardini: Samo bycie trenerem nie zaskoczyło mnie niczym, bo doskonale znam ten zawód po tylu latach bycia drugim szkoleniowcem. Oczywiście jest masę aspektów organizacyjnych czy sportowych, co do których muszę podejmować codziennie decyzje. Często są to rzeczy dla mnie nowe, ale to jest przyjemne, czuję, że żyję dzięki temu. Uwielbiam tę pracę!
[ad=rectangle]
Ale trenowanie w ogóle czy trenowanie olsztyńskiej ekipy?
- Trenowanie w ogóle. Każdy zespół jest inny, każdy zawodnik jest inny, a nawet z tym samym zespołem każdy trening jest inny i każdy mecz też. To jest cudowne. A z pracy z konkretnie tym zespołem tez jestem bardzo zadowolony, wprowadziliśmy bardzo wiele zmian i zupełnie dla nich nowych rzeczy, na przykład w systemie gry. A oni ciężko pracują z entuzjazmem każdego dnia, żeby to wprowadzić w życie. Oczywiście, nie zawsze to jeszcze wychodzi, ale czuję, że jesteśmy na dobrej drodze.
Nie miałeś obaw przyjmując propozycję zarządu klubu?
- Nie miałem, choć w pełni rozumiałem na co się porywam. Sytuacja była bardzo trudna, wyniki bardzo słabe, widać było, że coś nie działa w zespole i ja miałem to zmienić. Wiedziałem, że będzie bardzo ciężko i to mnie nie zaskoczyło. I nadal jest ciężko, to jest ogromne wyzwanie. Ale to jest przecież normalne w tej pracy, nie jest zawsze różowo, nawet najlepsze zespoły też mają trudne momenty. AZS Indykpol Olsztyn to nie jest najlepszy zespół w PlusLidze i, choćbym nie wiadomo co zrobił, to nie będzie, ale na pewno możemy się prezentować i grać lepiej niż w pierwszej rundzie. Widzę nasze problemy i po prostu staram się je rozwiązać najlepiej jak potrafię.
Czy pracowaliście też oddzielnie nad mentalnością zawodników? Jakieś zajęcia z psychologiem? Atmosfera w zespole nie była najlepsza.
- Czasem atmosfera jest zła, jak grasz złą siatkówkę i przegrywasz, po prostu. Dla mnie każdy trening jest wpływaniem na zawodników zarówno sportowo jak i mentalnie, nie trzeba do tego oddzielnych zajęć. Ważna jest odbudowa zaufania i wiary, żeby wierzyli w siebie, w kolegów i w zespół, bo tego im brakowało. Musimy pokazać sobie samym i wszystkim dookoła, że umiemy grać w siatkówkę.
Od kiedy zostałeś trenerem w Olsztynie zagraliście siedem spotkań ligowych, z czego trzy wygraliście, w tym z Resovią i ZAKSĄ. To chyba lepiej niż oczekiwałeś?
- Oczywiście! Jak przyjmowałem propozycję warmińskiego klubu to spojrzałem w kalendarz ligowy i się załamałem. Czekały nas same mecze z czołówką tabeli, jeden po drugim, najgorsza sytuacja do odbudowywania pewności siebie w zawodnikach i w zespole. Ale w sumie przeszliśmy ten najtrudniejszy miesiąc całkiem nieźle, zwłaszcza mecz z ZAKSĄ był udany w naszym wykonaniu. Może oni byli po długiej podróży i mają kontuzje, ale to nadal ZAKSA, bardzo silny klub z czołówki naszej ligi. Przy okazji zauważyłem, że jesteśmy zespołem o dwóch twarzach, jednej na wyjeździe i drugiej w Uranii. Spotkania u siebie wychodzą nam o wiele lepiej niż wyjazdowe. Zwycięstwo w Warszawie to jest nasze drugie zwycięstwo w tym sezonie na wyjeździe. To nie jest normalne.
Wasza gra bardzo faluje, po świetnym meczu przeciwko ZAKSIE gracie fatalne spotkanie w Będzinie, a dwa dni później wygrywacie w Warszawie bez straty seta. Jak myślisz, z czego to wynika?
- To jest moim zdaniem zupełnie normalne. Jesteśmy przeciętnym zespołem, który ma swoje problemy i czasem je rozwiązuje, a czasem nie. Poza tym pamiętaj, że nie zaczynaliśmy od zera. Moja drużyna ma w głowach historię całej pierwszej rundy i wszystkich swoich porażek. Jak coś nam nie wychodzi na boisku, jak zaczynamy tracić punkty, to widzę po nich, że zaczynają się bać, że to koszmary z pierwszej połowy sezonu wracają i zaraz będzie katastrofa. Ja to doskonale rozumiem. Staram się temu przeciwdziałać, ale czasem oni wpadają w takie myślenie "znowu nam nie wychodzi", "przegramy tak jak zawsze", "jesteśmy beznadziejni" i to ich ciągnie w dół. Zwycięstwo w Warszawie mnie bardzo cieszy, bo mniej niż 48 godzin temu rozmawiałem z nimi i mówiłem: robiliśmy małe kroki do przodu, ale w Będzinie zrobiliśmy wielki krok wstecz. Wracajmy do naszej dobrej gry, którą pokazaliście i wiemy, że umiecie tak zagrać. Zapomnijmy o tej porażce. I to zadziałało, jak widać. To uwielbiam w tej pracy, że w niecałe dwa dni ta sama ekipa może zaprezentować tak zupełnie różne oblicza.
[b]
Po przejęciu zespołu dokonałeś jednej sporej zmiany w wyjściowym składzie, na przyjęciu Brazylijczyka Cabrala zastąpił młody Bednorz. Czemu?[/b]
- To nie ja podjąłem tę decyzję, tylko boisko. Oglądam chłopaków codziennie i do meczu wybieram najlepszych, a Bartek zrobił ogromne postępy w ostatnim czasie. Szkoda mi oczywiście Leviego, bo to świetny chłopak i dobry zawodnik, ale przegrywa rywalizację po prostu. Bartek nie tylko jest dobry sportowo, ale ma właściwe podejście, widzę po nim, jak myśli i stara się zrozumieć siatkówkę, żeby być coraz lepszym. Oczywiście, też popełnia błędy i miewa fatalne mecze, jak ten w Będzinie, ale on ma tylko 20 lat. Ale kiedy patrzę w jego oczy to zawsze widzę koncentrację i ogromne staranie, żeby się poprawiać z każdym treningiem.
Celem AZS Indykpol Olsztyn przed sezonem było wejście do ósemki. Teraz to jest raczej niemożliwe, więc czym ich motywujesz?
- Siatkówka to nasze życie i nasza praca. Motywacja jest bardzo prosta: chcecie skończyć ten sezon fatalnie czy dobrze? To, że pierwsza część była zupełnie nieudana, to nie znaczy, że reszta ma też taka być. Pokażcie wszystkim, że umiecie grać w siatkówkę, a o punktach i tabeli nie ma co myśleć. Zakończyć ten sezon dobrze jest ważne dla nas wszystkich, dla własnego samopoczucia i dla naszej przyszłości w siatkówce.
Przed wami trzy ostatnie mecze fazy zasadniczej, czego się po nich spodziewasz?
- Absolutnie niczego (śmiech)! Mój zespół może zagrać i świetnie i fatalnie z każdym z tych rywali, jest całkowicie nieprzewidywalny. Chciałbym, żebyśmy pokazali dobrą siatkówkę i waleczność.
A myślisz o następnym sezonie?
- Nie, żyję z dnia na dzień, z treningu na trening. Mój kontrakt w Olsztynie jest do końca tego sezonu, a co będzie dalej zobaczymy. Nie wiem, czy władze klubu będą chciały go przedłużać. Dla mnie samego ważna jest długofalowa wizja i polityka klubu, w perspektywie kilku sezonów, bo zmienianie połowy składu po sezonie nie ma sensu. Na pewno najbardziej chciałbym zostać w Polsce, bo poziom i organizacja PlusLigi są bardzo wysokie, ale równie dobrze mogę wylądować we Francji czy Turcji. Zobaczymy po sezonie, na razie koncentruję się tylko na moim zespole.
W Warszawie rozmawiała Ola Piskorska