Mistrzostwa z przygodami, czyli jak się tworzy historię polskiej siatkówki

Fatalne warunki w hotelu, bijatyka z drużyną Iranu, utarczki z czterema tysiącami ryczących argentyńskich kibiców i zasłabnięcie bohatera meczu finałowego i... złoty medal - to bilans reprezentacji Polski na mistrzostwach świata kadetów w siatkówce.

Grzegorz Wojnarowski
Grzegorz Wojnarowski

Polscy kadeci na turniej do Argentyny jechali w roli jednych z głównych faworytów do zwycięstwa. Nie mogło być inaczej, skoro w kwietniu na mistrzostwach Europy nie doznali porażki i wrócili ze złotymi medalami.

Drużyna trenera Sebastiana Pawlika jako pierwsza w historii polskiej siatkówki zdobyła złoto MŚ w tej kategorii wiekowej. W swoim roczniku okazała się niepokonana - przez cały rok Bartosz Kwolek (MVP mistrzostw świata), Kamil Droszyński (najlepszy rozgrywający turnieju), Tomasz Fornal i spółka nie przegrali ani jednego meczu. Na drodze do złota MŚ nie stanęli im ani rywale z innych reprezentacji, ani organizatorzy, którzy na czas trwania fazy finałowej ulokowali ich w hotelu nie spełniającym żadnych standardów.

Hotel-katastrofa dla przyszłych mistrzów
- W Resistencii, gdzie trwała walka o miejsca 1-8, mieszkaliśmy w koszmarnych warunkach. Gdyby ktoś zobaczył, jak wyglądała kuchnia, niczego by tam nie zjadł. Straszny brud, garnki czarne jak na harcerskich ogniskach, nieposprzątana stołówka z fruwającymi kłębami kurzu, zawilgotniałe pokoje z pleśnią i grzybem na ścianach. Katastrofa! - opowiada w rozmowie z Wirtualną Polską kierownik polskiej reprezentacji kadetów Leon Bartman. - Nie było też internetu, bo właściciel hotelu za niego nie zapłacił. Podejrzewam, że mieszkaliśmy w tym slumsie, ponieważ z reprezentacją Iranu przyleciało do Argentyny chyba ze dwudziestu oficjeli i w porządnym hotelu zabrakło dla nas miejsc - dodaje Bartman.

W zmaganiach najlepszych siatkarzy świata do lat 19 drużyna trenera Sebastiana Pawlika grała głównie z zespołami spoza Europy, z którymi wcześniej nie miała kontaktu. Szczególnie groźne wydawały się zespoły Chin i Iranu.

- Baliśmy się meczu z Chińczykami - przyznaje Bartman. Siatkarze z Chin w pierwszej fazie turnieju pokonali Włochów, jednak jak się okazało, Polakom nie stawili oporu.

- Poszło gładko, bo oni nas przestraszyli się jeszcze bardziej, niż my ich - śmieje się Bartman. Poza tym "dzień konia" miał późniejszy MVP mistrzostw Bartosz Kwolek, który zaserwował aż 10 asów, i to w kluczowych momentach spotkania.

Bijatyka z Irańczykami Z Iranem, który zdaniem kierownika naszej drużyny był poza Polską zdecydowanie najsilniejszą ekipą turnieju, Biało-Czerwoni grali dwa razy - najpierw w pierwszej rundzie, potem w półfinale.

- To był zespół bardzo silnych fizycznie siatkarzy. Zachodziły podejrzenia, że oni mają więcej niż 18 lat - zwraca uwagę Bartman. - Po pierwszym meczu, który wygraliśmy z nimi 3:1, trener Iranu buńczucznie stwierdził, że nic się nie stało i bardzo chętnie spotka się z Polską jeszcze raz. No i spotkaliśmy się w półfinale. Mecz miał identyczny przebieg. Oni wygrali pierwszego seta, a my trzy kolejne.

Bartman opowiada też o niezwykłych z naszego punktu widzenia zachowaniach azjatyckiej ekipy. - Do hali meczowej Irańczycy przychodzili z Koranem i przed spotkaniem każdy z zawodników ten Koran całował. Gdy mieliśmy zmierzyć się z nimi drugi raz, rozważaliśmy wojnę religijną i przyniesienie na halę wielkiego krzyża. Zrezygnowaliśmy jednak, bo mogłoby to być różnie odebrane - mówi ojciec wielokrotnego reprezentanta Polski, Zbigniewa.

Nasi młodzi siatkarze nie chcieli podburzać Irańczyków, ci natomiast nie stronili od takich zachowań. - Prowokowali chłopaków cały czas. Jednak kiedy nasi się wściekli, zaczęli robić to samo. Mało tego - przy zmianie stron po trzecim secie doszło do rękoczynów - jeden z irańskich siatkarzy pchnął jednego z naszych, reszta zaraz do niego doskoczyła i zaczęło się. Gdyby nie interwencja ochroniarzy i trenerów, doszłoby do międzynarodowej afery, bo to była totalna bijatyka - opowiada Leon Bartman.

Finał w jaskini lwa Po półfinałowym zwycięstwie nad Iranem w finale reprezentacja Polski zmierzyła się z gospodarzem imprezy - Argentyną, która zdaniem kierownika naszej kadry była słabszą drużyną od Persów.

- To niezła ekipa, ale miała tak ułożoną ścieżkę turnieju, żeby nie trafić przed finałem ani na nas, ani na Irańczyków. Gdyby drabinka wyglądała inaczej, Argentyńczycy mogliby równie dobrze zająć ósme miejsce. Nie widziałem tam zawodników, którzy mogą w przyszłości zaistnieć w światowej siatkówce - ocenia Bartman.

Argentyna miała jednak niezaprzeczalne atuty w postaci wrogi nastawionej do gości czterotysięcznej publiczności oraz nieobiektywnych sędziów liniowych

- Chłopcy pierwszy raz grali w takich warunkach, przy czterech tysiącach szowinistycznych kibiców, ryczących i pokazujących prowokacyjne i obraźliwe gesty - mówi Bartman i przyznaje, że zachowanie publiczności trochę "ugotowało" naszych siatkarzy. Do tego doszli jeszcze sędziowie. - Arbitrem głównym był Czech i on próbował być obiektywny, ale liniowi, mówiąc delikatnie, nie pomagali mu. W każdym secie trzeba było się liczyć z tym, że podarują gospodarzom 2-3 punkty - podkreśla kierownik naszej kadry kadetów.

Z czasem Polacy oswoili się z publiką, przestali się przejmować krzywdzącymi wskazaniami sędziów liniowych, a na dodatek zapał kibiców zaczął gasnąć. W efekcie Biało-Czerwoni wysoko wygrali czwartego i piątego seta i w całym meczu zwyciężyli 3:2, zapewniając sobie złote medale mistrzostw świata do lat 19.

- Muszę przyznać, że po przegranej trzeciej partii zaczynałem wątpić w zwycięstwo - przyznaje kierownik polskiej drużyny i zdradza, że w trudnych momentach ważną rolę odegrał libero Mateusz Masłowski, który zmobilizował kolegów. "Jak nie teraz to kiedy?", "Lepszej szansy nie będziemy mieli" - krzyczał.

Pobudzające wystąpienie Masłowskiego podziałało na kolegów. U niego samego w pewnym momencie nadmiar emocji wziął górę. - Gdy już wracaliśmy na kolację, nasz libero przez całą tą adrenalinę zasłabł. Lekarz zajmował się nim chyba przez godzinę - opowiada Bartman. Na szczęście młodemu siatkarzowi nic poważnego się nie stało.

Chcą wygrać I ligę Po powrocie do Polski, uroczystym powitaniu przez prezesa Polskiego Związku Piłki Siatkowej i otrzymaniu listu gratulacyjnego od prezydenta Andrzeja Dudy, siatkarze kadry kadetów rozjechali się na wakacje. Już niedługo wracają jednak do pracy. Złote medale mistrzostw Europy i świata pokazują, że potencjał siatkarzy z rocznika 1997 jest ogromny, ale wciąż są oni dopiero na początku swojej sportowej drogi.

- Możemy się cieszyć z tego, że w szkoleniu młodzieży zaczynamy wyprzedzać świat. W przyszłym roku zrobimy wymianę trenerów z Brazylijczykami i będziemy podglądać swoje metody treningowe. Warto mieć kontakty, a teraz wszyscy chcą z nami te kontakty mieć, więc to wykorzystujemy - mówi Bartman, zapytany o wnioski po mistrzostwach. Kierownik kadry kadetów, a zarazem dyrektor SMS-u Spała, w którym gra większość naszych młodych reprezentantów, będzie teraz bacznie przyglądał się występom młodych mistrzów na zapleczu Plusligi.

- Na przyszły sezon chłopcy nastawiają się na grę w I lidze. Sami wywalczyli do niej awans i chcą ją wygrać. Mistrzom świata nie wypada tego nie zrobić - puentuje Leon Bartman.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×