Reprezentacja Węgier kobiet była zdecydowanie lepsza od kadry Polski kobiet B podczas dwumeczu rozegranego w Zawierciu (3:0, 3:1), nawet mimo absencji czołowych zawodniczek w rewanżowym spotkaniu w hali OSiR. - Wiedzieliśmy, że będziemy się mierzyć z młodym zespołem, a najważniejsze w rywalizacji z takimi drużynami jest to, by nie dać jej grać swojej siatkówki i jak najszybciej osiągnąć przewagę, w przeciwnym razie młode zawodniczki mogą sprawić niespodziankę i wygrać z silniejszym rywalem. Zresztą polski zespół już pokazywał we wcześniejszych meczach, że stać go na wiele - ocenił po sobotnim starciu Jan de Brandt, prowadzący węgierską kadrą od 2014 roku.
[ad=rectangle]
- Moim zdaniem naszą główną bronią była zagrywka. Dzięki niej ograniczyliśmy Polkom częstotliwość gry w pierwszym tempie, przez co ograniczyły one swój atak do skrzydłowych. To chyba właśnie jest najważniejsze w dzisiejszej siatkówce: można mieć zorganizowany blok, dobrą obronę, ale wszystko zaczyna się od zagrywki. Natomiast zagrywka rywalek była dla nas uciążliwa jedynie w drugim secie drugiego spotkania, kiedy nie ustrzegliśmy się błędów. W pierwszym meczu polski zespół miał swoje momenty, ale to my przez cały czas nadawaliśmy ton grze. Nawet strata dwóch-trzech punktów z rzędu nie była problemem - uznał belgijski trener, który mógł być zadowolony z postawy Rity Liliom, zdobywczyni łącznie 25 punktów w obu meczach.
Sześć punktów zdobytych przez Węgierki w Zawierciu oznaczało, że drużyna de Brandta w półfinale Ligi Europejskiej kobiet zmierzy się z reprezentacją Grecji. - To był dla nas udany weekend, pozwolił nam podbudować pewność siebie, poza tym uzyskaliśmy awans z trzeciego na drugie miejsce w turnieju. To teoretycznie żadna przewaga w fazie finałowej, ale w razie złotego seta w spotkaniu rewanżowym z Grecją będziemy mieli przewagę własnego parkietu - powiedział pewny możliwości swoich podopiecznych 56-letni trener.[i]
[/i]
Dla węgierskich kadrowiczek udział w LE to doskonała okazja do intensywnych przygotowań przed najważniejszą imprezą sezonu. - Liga Europejska to drugi pod względem ważności cel w tym sezonie. Pierwszym są oczywiście mistrzostwa Europy, ale ewentualne zwycięstwo w Lidze daje awans do World Grand Prix i rywalizację na wyższym poziomie, a ta jest tej reprezentacji bardzo potrzebna, także ze względu na program rozwoju tej dyscypliny na Węgrzech. Tak naprawdę nie mamy niczego do stracenia. Czekają nas starcia z Turcją, Azerbejdżanem i moją rodzimą Belgią: zespołem najbardziej osiągalnym wydaje się Azerbejdżan, natomiast doskonale wiem, że z kadrą Belgii czeka nas niesłychanie trudny bój. Siatkówka kobiet w moim kraju stała się ostatnio niesamowicie popularna dzięki sukcesom z ostatnich lat i choćby dlatego mecze mistrzostw rozgrywane w mojej ojczyźnie zapowiadają się wspaniale - z uśmiechem ocenił de Brandt.
Były szkoleniowiec tureckiego Fenerbahce i Volero Zurich objął rok temu kobiecą reprezentację Węgier z zamiarem podniesienia jej statusu w Europie i póki co powoli realizuje on swoje plany. - Kadra siatkarzy odnosiła sukcesy 20 czy 30 lat temu, natomiast węgierskie siatkarki ostatni raz występowały w mistrzostwach kontynentu... 28 lat temu! Nic dziwnego, że mało kto orientuje się w tamtejszej siatkówce. Sporym krokiem do przodu był nasz awans na mistrzostwa, poza tym wszystko idzie powoli ku lepszemu. Liga staje się coraz bardziej profesjonalna, ale nie można ukryć, że Węgry wciąż odczuwają skutki kryzysu gospodarczego i brakuje nam po prostu pieniędzy. Siatkówka to sport niszowy, pozostaje w tyle za futbolem, koszykówką, piłką wodną... Na szczęście kibice coraz chętnej przychodzą na mecze, także za sprawą wyników kobiecej reprezentacji. Naszym głównym celem jest stworzenie przez siatkarską federację systemu szkolenia młodzieży, który przyniósł efekty w mojej Belgii. Jeśli lidze brakuje pieniędzy, możnych sponsorów, musimy inwestować w młody narybek, by pojawiały się kolejne pokolenia zdolnych zawodników - szczerze przyznał Belg.
Bliski znajomy Vitala Heynena przeszedł płynnie do tematu polskiej siatkówki, która, jak przyznał, niezmiennie mu imponuje poziomem profesjonalizacji i rozwoju. - Patrzę trochę z zazdrością na Polskę i warunki, jakie siatkówka ma w waszym kraju. Macie naprawdę mocne kluby: Chemika Police, Muszyniankę, Impel Wrocław... Nie mogłem się nadziwić, jakie transfery przeprowadził ten klub, może działacze wygrali miliony na loterii? (śmiech) Uwielbiam przyjeżdżać do Polski i upajać się atmosferą podczas meczów. Tysiące kibiców, flagi i barwy narodowe i ta miłość kibiców do sportu... To jest niespotykane zjawisko w całej Europie, nawet w Turcji, gdzie występują bardzo silne drużyny. Polska nie ma może do zaoferowania pod względem warunków życia dla zawodników co Włochy, ale zainteresowanie siatkówką niewątpliwie przyciąga do was najlepsze postacie ze świata siatkówki - de Brandt komplementował nasz kraj.
Nie wiem jak te kulturalne europejskie sugestie przetłumaczyć na polski - może tak jakoś sportowo Czytaj całość