Puchar CEV: Pobudka "Ryczącego Niedźwiedzia" (relacja)

Nastroje przed starciem z Urałoczką, trzecią drużyną ligi rosyjskiej prowadzoną przez słynnego Nikolaja Karpola były bojowe. Umiarkowani optymiści, typowali wygraną w meczu, nieco więksi awans do wielkiej czwórki Pucharu CEV, a prawdziwi fanatycy widzieli zespół spod Klimczoka świętujący zdobycie głównego trofeum. Jak się okazało we wtorkowy wieczór z pięknego snu o potędze zarówno trenera, zawodniczki jak i samych kibiców Aluprofu wybudził "Ryczący Niedźwiedź".

Jacek Pawłowski
Jacek Pawłowski

BKS Aluprof Bielsko-Biała - Urałoczka Jekatierinburg 0:3 (15:25, 19:25, 29:31)

Aluprof: Skorupa, Barańska, Horka, Bamber, Dziękiewicz, Studzienna, Sawicka (libero) oraz Okuniewska, Kaczmar, Ciaszkiewicz, Gajgał

Urałoczka: Duskryadchenko, Estes, Pasynkova, Rusakova, Tebenichina, Szeszenina (libero) oraz Sennikova, Gomez, Beloborodova

Sędziowie: Ordanche Ambarkov (Macedonia) i Pawel Vasko (Słowacja)

Początek spotkania, którego stawką był awans do grona czterech najlepszych drużyn tegorocznych rozgrywek Pucharu CEV pokazał, że wbrew zapowiedziom Aluprofowi może być ciężko ugrać cokolwiek w starciu z Urałoczką. Polska drużyna przystąpiła od początku do gry bardzo podenerwowana. Trudno powiedzieć w jakim stopniu górę nad umiejętnościami wzięła trema spowodowana klasą rywala, a na ile poczynania gospodyń paraliżowała świadomość stawki meczu. Faktem jest jednak, że spotkanie rozpoczęło się w najgorszy z możliwych sposobów. Trzy udane ataki przyjezdnych, akcja punktowa Horki i kolejne punkty Rosjanek, wśród których szczególnie brylowała Pasynkowa sprawiły, że trener Prielożny szybko poprosił o przerwę.

- Więcej ryzyka na zagrywce, częstsze wystawy do środka i na lewe skrzydło do Barańskiej - takich rad udzielał swoim podopiecznym słowacki szkoleniowiec. Nie było widać u niego większych emocji, a wręcz przeciwnie starał się uspokoić swoje podopieczne. Podobny obrazek mieliśmy na ławce rezerwowych rywalek. Słynący z wybuchowego temperamentu trener Karpol jak rzadko kiedy stonowanym głosem instruował swoje podopieczne. Jak się okazało chwilę później spokój szkoleniowca gości nie uśpił zespołu przyjezdnych. Drużyna z Jekatierinburga szybko zdobyła kolejne dwa punkty i kibice po raz kolejny mogli odpocząć przez kilkadziesiąt sekund od siatkarskich emocji. To z pewnością było bardzo marne pocieszenie dla sympatyków siatkówki z Bielska, którzy obserwując wydarzenia na parkiecie nadal nie mogli zrozumieć dlaczego ich zespół prezentuje się tak mizernie. Po powrocie na parkiet obraz gry nie zmienił się bowiem. Bezradne niczym dzieci we mgle siatkarki Aluprofu bezskutecznie próbowały powstrzymywać kolejne ataki Shesheniny i Pasynkovej. Po stronie gospodyń natomiast odpowiadać próbowała jedynie Bamber, której ataki z szóstej strefy były jedną z dwóch akcji przynoszących punkty. Wspierać ją w miarę możliwości próbowała Dziękiewicz, kończąc piłki z obejścia. Niestety tak wąski reprertuar zagrań nie pozwolił na zniwelowanie przewagi. Na drugą przerwę techniczną oba zespoły udały się przy stanie 8:16. Po minach zawodniczek drużyny polskiej łatwo można było zauważyć, że nie bardzo mają pomysł na rozmontowanie obrony przyjezdnych. Nieco odmienne zdanie na ten temat miał chyba trener rywalek, bowiem Nikołaj Karpol powoli zaczął unaoczniać kibicom skąd wziął się jego pseudonim - Ryczący Niedźwiedź. Przebudzenie rosyjskiego szkoleniowca udzieliło się także jego podopiecznym. Od tego momentu nie było już wątpliwości czyim łupem padnie pierwsza partia. Znakomicie nadal spisywała się Pasynkova do której kierowana była większość piłek. Wśród miejscowych natomiast szarpać próbowała wprowadzona na parkiet Okuniewska, jednak wobec wsparcia ze strony koleżanek, a zwłaszcza słabszej niż zwykle dyspozycji Barańskiej na niewiele to się zdało. Przyjezdne wygrały 15:25 i tym samym stało się jasne, jak wiele pracy czeka miejscowe nie tylko w tym, ale również w rewanżowym meczu jeżeli nadal myślą o awansie.

Druga partia rozpoczęła się już zgoła inaczej niż inauguracyjna. Aluprof szybko się pozbierał i od początku walka toczyła się punkt za punkt. Co raz częstsze ataki Bamber ze środka, oraz zbicia Horki ze skrzydeł sprawiły, że na przerwę techniczną to gospodynie zeszły prowadząc 8:7. Wydawało się, że dobry początek może uskrzydlić siatkarki trenera Prielożnego. Tak się niestety nie stało. Chyba nieco wystraszone reprymendą swojego szkoleniowca Rosjanki po przerwie szybko wzięły się do odrabiania dystansu. Trzy kolejne udane zagrania Artamonowej i na tablicy pojawił się rezultat 9:12. W tej sytuacji trener gospodyń zdecydował się poprosić o przerwę. Niestety chwila oddechu nie pomogła. Tuż po powrocie na parkiet Bamber zepsuła serwis trafiając w siatkę. W tej sytuacji opiekun miejscowych postanowił zmienić podłamaną skrzydłową wpuszczając na jej miejsce po raz kolejny Okuniewską. To posunięcie nie przyniosło oszałamiającego efektu. Dwupunktowy dystans udało się utrzymać jedynie do drugiej przerwy technicznej. Po niej podobnie jak miało to miejsce w inauguracyjnej partii na boisku istniała już tylko jedna drużyna. Pasynkova wraz z Artamonową siały spustoszenie po stronie miejscowych. Polski zespół starał się odpowiadać nielicznymi atakami, jednak znaczna większość z nich kończyła się na aucie. To właśnie błędy własne w tym duża liczba niecelnych ataków, oraz katastrofalne przyjęcie sprawiły, że BKS nie był w stanie nawiązać walki w pierwszych dwóch odsłonach gładko przegrywając.

Jak wiele zależy od tych elementów, oraz opanowania i zimnej krwi zachowanej do samego końca kibice przekonali się w trzeciej i jak się później okazało ostatniej odsłonie meczu. Co prawda po raz kolejny Rosjanki rozpoczęły od dwupunktowego prowadzenia, ale szybko udało się miejscowym doprowadzić do remisu, a po chwili nawet wyjść na prowadzenie, którego nie oddały do pierwszej przerwy technicznej. Po powrocie do gry walka punkt za punkt toczyła się jeszcze do stanu 11:11. Później jak to zwykle już w tym spotkaniu bywało Urałoczka zaczęła odjeżdżać i wydawało się, że historia z poprzednich partii się powtórzy. Przy drugiej przerwie technicznej strata Aluprofu wynosiła trzy oczka. W tym momencie już chyba nawet sam trener Prielożny stracił wiarę w to, że cokolwiek uda się jeszcze zmienić. Koleżanki próbowały poderwać Barańska i Horka. Jak się okazało motywacja we własnym gronie była najbardziej skuteczną metodą. Co prawda po wyjściu na boisko i kilku kolejnych akcjach w tym autowym zagraniu Bamber na tablicy pojawił się rezultat 16:20, to jednak dwa następne ataki ze skrzydła pozwoliły miejscowym zniwelować straty i zmusić trenera Karpola do wzięcia przerwy chyba po raz pierwszy w tym meczu. Po niej w siatkę zagrała Ciaszkiewicz i gdy wydawało się, że przy takim wyniku trudno będzie odrobić trzy punkty straty w końcu supermachina z Bielska zaczęła działać tak jak powinna! Dość powiedzieć, że przy stanie 22:24 polski zespół obronił dwie kolejne piłki meczowe po raz kolejny zmuszając szkoleniowca gości do wzięcia czasu. W tym momencie chyba już nikomu na ławce gości nie było do śmiechu. Z rąk wymykało się bowiem wydawało się pewne zwycięstwo, a trener Karpol przypominał szkoleniowca jeszcze z czasów reprezentacji - wrzeszczącego niemiłosiernie na swoje podopieczne. Ostatecznie po powrocie na plac gry oba zespoły jeszcze kilkakrotnie wymieniały się ciosami. Po autowym ataku Gomez, na której barkach w końcówce spoczywał ciężar zdobywania punktów, oraz podwójnym odbiciu Shesheniny miejscowe miały nawet piłkę setową, ale na zakończenie to przyjezdne cieszyły się z wygranej i chyba także z awansu do dalszej części rozgrywek. Trudno bowiem przypuszczać, że uda się ekipie trenera Prielożnego wygrać 4:0 na trudnym terenie za wschodem.

Aluprof przegrał wtorkowy bez wątpienia w sferze mentalnej. Same zawodniczki chyba nie do końca wierzyły w to, że słynna Urałoczka to drużyna, którą można pokonać. Gospodynie padły chyba ofiarą legendy wielkiego Nikołaja Karpola i jego drużyn. Nie można oprzeć się bowiem wrażeniu, że to nie była ekipa, która w polskiej lidze rozprawia się z kolejnymi rywalami bez większych kłopotów. Dziś w Bielsku- Białej zabrakło wszystkiego. Wiary w sukces, przyjęcia, a przez to rozegrania. Pochodną tego była słaba postawa na skrzydle. Nie zabrakło natomiast pomysłu na grę, bowiem ataki Bamber z szóstej strefy, oraz krótka Dziękiewicz do pewnego momentu kończone były ze stuprocentową skutecznością. Rosjankom natomiast pozostawało zastanawiać się w jaki sposób można rywalki tak grające powstrzymać. Udało się mocną zagrywką, często kierowaną na nie najlepiej dysponowaną w tym elemencie Horkę. Szkoda, że tak rzadko swoimi atomowymi przesyłkami częstowała przeciwniczki Barańska, która wcale nie musiała czuć się gorsza od przeciwniczek w tym elemencie. Po tym meczu spory ból głowy będzie miał trener Prielożny. Co zrobić, aby poprawić grę drużyny i ewentualnie odrobić straty w rewanżu? Z pewnością sukces graniczy z cudem, ale może właśnie brak presji ze strony kibiców i beznadziejna sytuacja pozwoli zagrać na luzie aktualnym liderkom Plus Ligi Kobiet, a wówczas jeszcze każdy wynik jest możliwy.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×