Wszyscy trzej siatkarze pochodzą z Warmii i Mazur. Kiedyś łączyła ich wspólna pasja, która z czasem stała się sposobem na życie. Niedawno ich drogi zeszły się ponownie. Paweł Siezieniewski, Maciej Dobrowolski i Łukasz Kadziewicz stworzyli Akademię Siatkówki. Ich dziecko - jak sami określają ten projekt - dopiero przyszło na świat, a już raczkuje.
Akademia Siatkówki ma sprawić, że dzieci odejdą od komputerów i wybiorą aktywność fizyczną jako najlepszą formę spędzania wolnego czasu. Jeśli tak zrobią, to będą mieli się od kogo uczyć - twórcy akademii rozegrali łącznie 751 spotkań na parkietach PlusLigi.
O Akademii Siatkówki rozmawiamy z jednym z jej pomysłodawców i założycieli, Maciejem Dobrowolskim, klubowym wicemistrzem świata z 2009 roku i siedmiokrotnym mistrzem Polski.
WP SportoweFakty: Na początek wyjaśnijmy - zawiesił pan już buty na kołku?
Maciej Dobrowolski: Z każdym dniem taka decyzja jest mi coraz bliższa. Chciałem jeszcze pograć, ale teraz ten powrót już chyba nie jest możliwy. Będę szedł w innym kierunku. Chciałbym jeszcze wrócić do siatkówki, ale już chyba nie jako zawodnik.
Na taką decyzję wpływ miał brak porozumienia z Indykpol AZS-em Olsztyn czy chęć rozwoju Akademii Siatkówki?
- Na początku byłem zdecydowany, aby jeszcze sezon pograć. Chciałem to zrobić, ale nie na warunkach zaproponowanych przez AZS. Nic za wszelką cenę. Nie chciałem opuszczać Olsztyna. Nie wróciłem po 10 latach do tego miasta po to, aby znów zostawiać rodzinę i tułać się po świecie. Razem z Łukaszem Kadziewiczem i Pawłem Siezieniewskim doszliśmy do wniosku, że poświęcimy się Akademii Siatkówki. Na tę chwilę to była słuszna decyzja. Skoro nie było możliwości, aby grać dla Olsztyna, trzeba było powoli kończyć.
A gdyby teraz pojawiła się oferta?
- Nie wykluczam powrotu. Cały czas jestem w ruchu. Wie pan, sezon jest krótki, dziwny i szalony. Zaraz może się okazać, że telefon zadzwoni, na przykład na przełomie roku. Wtedy taki powrót bym rozważył. Chciałbym to zrobić, ale nie za wszelką cenę. Musiałby to być jakiś ciekawy projekt, który mnie by się podobał, ale także ktoś widział by mnie w jego rozwijaniu. W tej chwili nie jest to dla mnie najważniejsza rzecz.
Kto wpadł na pomysł, aby stworzyć Akademię Siatkówki?
- Każdy osobno i wszyscy przy wspólnej rozmowie. Kiełkowało to w każdym z nas. Dogadaliśmy się w jednym momencie i wpadliśmy na taki pomysł. Firmujemy to swoimi nazwiskami, bo to jest nasz produkt. Jesteśmy spółką jawną. To jest nasza - brzydko mówiąc - firma. Będziemy o nią dbali jak o własne dziecko. Chcemy ją rozwijać, a przede wszystkim sprawiać radość dzieciom, które będą objęte naszym programem.
Główny cel to szkolenie, ale - nie ukrywajmy - aby to miało sens, musi generować zyski.
- Finanse są ostatnią rzeczą, o której myśleliśmy podczas tworzenia tego projektu. Jeżeli to będzie coś, co będzie sprawiało radość dzieciom, to efekty tego będą, ale pewnie później niż wcześniej. My po 20 lat graliśmy w siatkówkę i na chleb mamy. Akademia Siatkówki nie jest dla nas kołem ratunkowym, żeby je łapać i utrzymać się na powierzchni. Pracowaliśmy nad tym pół roku. Następne kilka miesięcy trzeba będzie poświęcić na to, aby to funkcjonowało tak, jakbyśmy sobie tego życzyli. Robimy to powoli, rozważnie. Najmniejszy problem jest z zainteresowaniem dzieci, bo ich jest bardzo dużo. One garną się do treningów. Wyszliśmy od sportu, ale nie ma co ukrywać, że jesteśmy firmą. Zgodnie z polskim prawem, obowiązkiem każdego ze wspólników jest dbanie o interesy spółki.
Otoczyliście się gronem fachowców: trenerami, dietetykami, nauczycielami i doradcami od spraw technicznych. W jaki sposób ich dobieraliście?
- Znaliśmy ich. Raz dłużej, raz krócej, ale wiedzieliśmy jedno - możemy im ufać. To osoby, które wiedzą, że start każdego projektu nie jest łatwy. Pomagają nam jak tylko mogą. Jesteśmy im za to wdzięczni, bo bez nich byłoby nam trudniej. Staramy się dobierać trenerów tak, aby to byli ludzie z miejsc, w których otwieramy swoje oddziały. My także prowadzimy treningi, ale chcemy, aby to były osoby znające lokalne środowisko i dzieci. Są to ludzie znani przez nas, bądź polecone nam przez osoby, do których mamy zaufanie. Jeśli chodzi o dobór ekspertów, trafiamy w dziesiątkę. Jesteśmy z nich bardzo zadowoleni.
W Polsce działają już choćby Szkolne Ośrodki Siatkarskie (SOS) i Akademia Polskiej Siatkówki (APS). W czym wasz projekt ma być lepszy od tych już istniejących?
- To nie jest tak, że u nas ma być coś lepszego. Chcemy dotrzeć do dzieci, które nie mają możliwości uprawiania siatkówki. Naszym celem jest współpraca. Dzieci objęte naszym programem to uczniowie klas 4-6 w szkołach podstawowych. W Polsce, im więcej będzie takich możliwości na najniższym szczeblu i w mniejszych miejscowościach, tym większe prawdopodobieństwo, że te dzieci trafią do SOS-ów i potem pójdą w stronę siatkówki profesjonalnej bądź półprofesjonalnej. Co ważne, nie skupiamy się tylko na siatkówce. Chcemy uczyć dzieci współpracy w grupie, partnerstwa i zachowania. Przekazujemy im to, czego sami nauczyliśmy się przez ponad 20 lat gry w siatkówkę. My zaczynaliśmy tak samo, jak oni teraz. Mieliśmy szczęście, że byliśmy w mieście, w którym były możliwości. Teraz nie każde dziecko ma tak dobrze.
Z uwagi na udział Łukasza Kadziewicza w "Tańcu z Gwiazdami", wszystkie obowiązki spadły pewnie teraz na barki pana i Pawła Siezieniewskiego.
- Łukasz Kadziewicz jest w tej chwili całkowicie "wyjęty". Razem z Pawłem Siezieniewskim wzięliśmy na siebie większość obowiązków. Tak naprawdę, nasza trójka jest na telefonie przez cały dzień. Każdą przerwę wykorzystujemy na porozumiewanie się, nowe pomysły. Staramy się tak funkcjonować, żeby Akademia Siatkówki się rozwijała. Nasz dzień jest szarpany, wszyscy mamy swoje obowiązki zawodowe. Łukasz jest związany z Polsatem, Paweł pracuje w korporacji, a ja w SOS-ach zajmuję się grupą dziewcząt. Staramy się to wszystko połączyć tak, aby przynajmniej nasze popołudnia poświęcać na treningi dzieci. Bardzo dużo jeździmy samochodem. Staramy się być na jak największej liczbie treningów. Przy - póki co - mniejszej ilości oddziałów, codziennie jesteśmy po 2-3 godziny w aucie. Gdy oddziałów będzie więcej, czas będziemy musieli jakoś pogodzić. [nextpage]
Jak w takim natłoku obowiązków znaleźć czas dla rodziny?
- Niedziela jest takim dniem, w którym każdy z nas stara się poświęcić rodzinie i odsapnąć przed kolejnym tygodniem. Nie oznacza to jednak, że wtedy nie mamy ze sobą kontaktu. Musimy ustalać plan. Z dnia na dzień działamy z treningami dzieci, a z tygodnia na tydzień z pomysłami, które mają pomóc w rozwoju Akademii Siatkówki.
W tej chwili działacie w 8 oddziałach, na Warmii i Mazurach i Dolnym Śląsku. Czy będą kolejne ośrodki?
- Będą i to w najbliższym czasie. Zanim jednak ogłosimy kolejne otwarcie, chcemy być do tego przygotowani w 100 proc. Mamy dużo miejsc, w których są czekające dzieci, ale musimy pewne sprawy załatwić do końca. My nie jesteśmy klubem sportowym, ale chcielibyśmy tym dzieciom pokazać, jak to wszystko wygląda na bazie klubu sportowego. Każdy jest u nas ubezpieczony, otrzymuje butelkę wody na każdym treningu, sukcesywnie będzie otrzymywał sprzęt Adidasa dzięki naszym partnerom technicznym. Dla nich to jest duża radość, bo frekwencja na treningach jest bardzo wysoka. To pokazuje, że nasi podopieczni związali się ze sobą i lubią przebywać w swoim towarzystwie.
Kolejne oddziały będą w tych samych regionach?
- Z racji naszego zamieszkania, na razie mocniej zajęliśmy się tymi dwoma regionami. Mamy bardzo dużo zapytań z całej Polski, ale nie jesteśmy w stanie każdemu zaoferować takiego modelu, jaki sobie wymarzyliśmy w naszej akademii.
Największym problemem jest zapewne logistyka.
- Oczywiście. Póki co, bazujemy w tych regionach i tu nadal będą się pojawiały kolejne oddziały. Wcześniej czy później, będziemy jednak w kolejnych regionach. Potrzebujemy do tego osób, które będą się tym zajmowały. Nie jesteśmy w stanie przejechać po kilkaset kilometrów po kilka razy w miesiącu. To jest niemożliwe, bo opiekujemy się dziećmi na miejscu.
Za Akademią Polskiej Siatkówki stoi potężny sponsor - Orlen. Was na tę chwilę wspierają mniejsze marki. Są sygnały, aby jakiś podmiot chciał pomóc wam od strony finansowej lub organizacyjnej?
- Jesteśmy otwarci na każdą współpracę, nie tylko finansową. Liczymy na pomoc słowną, ale też każdą inną. Chcemy mieć pewność, że nasze działania są słuszne. Mamy wiele sygnałów, że ludzie nas popierają - dzieci, rodzice, przyjaciele, znajomi przyjaciół. Zdajemy sobie jednak sprawę, że na dzień dzisiejszy taki koncern jak Orlen za nami stał nie będzie. Musimy to zorganizować tak, aby opierać się na lokalnych strukturach. Szukamy dofinansowań. Pojawiły się pierwsze sygnały od firm, które byłyby zainteresowane objęciem patronatu nad naszą akademią. Tutaj przechodzimy jednak ze sportowego życia w modele biznesowe. Próbujemy złapać różne możliwości. Możliwe, że niedługo jakieś informacje w tej sprawie się pojawią.
Waszym projektem powinny być zainteresowane głównie mniejsze firmy, które będą was wspierać w większej liczbie. Trudno będzie o jednego, a mocnego sponsora.
- Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że założyliśmy Akademię Siatkówki pół roku temu. Nie jesteśmy związkiem sportowym, klubem, ani organizacją sportową. Nie jesteśmy aż takim nośnikiem reklamowym, że będziemy w stanie promować potężne firmy. Robimy swoje krok po kroku. Zaczęliśmy od mniejszych miejscowości. Jeśli nasz rozwój w województwach będzie przebiegał zgodnie z planem, to najpierw zajmiemy się kolejnymi regionami, a potem wsparciem dzieci poprzez sponsorów zewnętrznych.
Od strony sportowej na pewno sobie poradzicie. A jak wygląda wasza współpraca z samorządami terytorialnymi?
- Nie są to łatwe rzeczy. W większości są to osoby przychylne. Zdarza nam się jednak trafić w dużą politykę w małej miejscowości. Wtedy próbujemy innych możliwości otwarcia oddziału, sponsorów lokalnych bądź zewnętrznych, którzy będą w stanie nam pomóc. To jest proza życia i uczymy się z dnia na dzień. Zdarzają się nam takie zachowania, po których ręce mogą opaść. My nauczeni sportem, prędzej czy później celu dopniemy. Może to być jednak nieco później.
Prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej (PZPS), Paweł Papke jest związany z regionem, w którym działacie, ale centrala pomaga wam tylko na zasadzie rekomendacji. Liczycie na większe zaangażowanie PZPS-u w wasz projekt?
- Nie. Liczymy na siebie. Cieszymy się, że dostaliśmy rekomendację z najważniejszej w Polsce instytucji zajmującej się siatkówką. Życzymy sobie, żeby któreś z naszych dzieciaków poszło w struktury szkolenia SOS-owskiej, działających pod PZPS-em. To będzie dla nas największa radość. Na niektórych płaszczyznach musimy sobie radzić sami. I staramy się to robić.
Rozmawiał Mateusz Lampart
#dziejesiewsporcie: mecz Syrii z Afganistanem nudny? Nic bardziej mylnego