Aleksandar Boricić - 67 lat, były reprezentant Jugosławii (103 spotkania), brązowy medalista mistrzostw Europy. Później selekcjoner żeńskiej kadry tego kraju, szef miejscowej federacji. To oficjalna notka biograficzna człowieka, który objął najważniejszą funkcję w europejskiej siatkówce - prezesa CEV. Człowieka, którego poparła delegacja Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
Prezes PZPS - Paweł Papke - został wybrany do zarządu CEV, Wojciech Czayka został przewodniczącym Komisji Organizacyjnej, a zatrzymany jesienią zeszłego roku przez Centralne Biuro Antykorupcyjne Mirosław Przedpełski został oddelegowany do władz światowej federacji (FIVB). Przypomnijmy, że były szef PZPS opuścił areszt w marcu tego roku ze względu na zły stan zdrowia.
Przyjrzyjmy się Boricicowi nieco bliżej. Bo to bardzo kontrowersyjny człowiek.
Ma wyciągnąć Europę z dna
Serb zastąpił na stanowisku szefa Europejskiej Konfederacji Siatkówki Andre Meyera. Luksemburski działacz piastował tę funkcję przez 14 lat. Niestety, od 2001 roku nie był w stanie odbudować potęgi europejskiej siatkówki. Zespoły ze Starego Kontynentu nie mają odpowiedniego wsparcia ze strony światowej federacji (FIVB). Najlepszym przykładem jest system kwalifikacji olimpijskich. Łatwiej jest na nie się dostać średniakowi z Afryki, niż czołowym ekipom z Europy. Meyer nawet nie próbował walczyć z takimi zasadami. Wolał proponować zakaz nadmiernej radości siatkarzy po zdobyciu punktu. - Bo mecze trwają za długo i dlatego największe telewizje sportowe nie chcą pokazywać siatkówki - tłumaczył wzbudzając śmiech wśród kibiców.
Boricić ma szansę w końcu tę tendencję odwrócić. - Europa musi wrócić na swoje miejsce w siatkarskiej hierarchii, na pierwsze miejsce - przekonywał delegatów z 55 krajów. - Nie mogą o losach naszej ukochanej dyscypliny decydować ludzie z krajów, których nazw większość z nas nawet nie kojarzy.
Serb miał oczywiście na myśli działaczy FIVB, często reprezentujących państwa, w których poziom siatkówki jest na dramatycznym poziomie. Mimo wszystko to oni pociągają za sznurki. Taki system stworzył kiedyś Ruben Acosta. Legendarny szef światowej federacji w tak bezsensowny sposób zbudował hierarchię w siatkarskim środowisku. Co ciekawe, pomagał mu w tym... Boricić. O czym za chwilę.
Sługusy Boricicia
Boricić ma szansę zrealizować swój cel. Jest człowiekiem konsekwentnym, mocnym, znającym układy, ale i niezwykle kontrowersyjnym i brutalnym. Tego można się obawiać. Zwłaszcza po wieloletnich rządach Acosty w FIVB.
- Boricić ma sporo za uszami - można przeczytać w serbskim serwisie "Tabloid", który od wielu lat tropi wszelkie afery związane nie tylko ze sportem w tym kraju.
67-letni działacz steruje jugosłowiańską (a teraz serbską) siatkówką już od 23 lat. Zebrał wokół siebie ludzi (w federacji pracuje nieco ponad 20 osób), którzy wykonają każde jego polecenie. - Sługusy - nie owija w bawełnę "Tabloid". - Nie zrobią nic, co uderzyłoby w prezesa. Nie skrytykują żadnej jego decyzji, nie są w stanie samodzielnie myśleć.
Działacz tworzył swój obóz przez wiele lat. Szukał ludzi oddanych, zdaniem specjalistów wielu z nich trzyma w szachu, bowiem ma dokumenty, które mogłyby ich skompromitować. "Dwór Boricica" - jak federacja jest nazywana przez serbskich dziennikarzy - ma się dobrze również dlatego, że doskonale dogaduje się z politykami. Być może Boricić coś wie o ludziach, którzy byli przecież przy władzy jeszcze za czasów Jugosławii.
Była minister sportu Serbii - Sneżana Samardzić-Marković (piastowała swoją funkcję w latach 2007-2012) przekazywała na samą siatkarską kadrę aż milion euro rocznie. Z pieniędzy publicznych.
Nie ma przejrzystości finansów
Kolejny milion euro wpływa do serbskiej federacji z tak zwanego haraczu. Oficjalnie to "opłata za certyfikat". Każdy z serbskich zawodników, który zamierza grać poza granicami ojczyzny, musi zapłacić od trzech do sześciu tysięcy euro za wydanie pozwolenia. Dopiero z takim dokumentem może podpisać kontrakt z nowym, zagranicznym klubem.
[nextpage]
Wspomniany "haracz" nie jest niczym wyjątkowym w światowej siatkówce, przecież Polski Związek Piłki Siatkowej pobiera podobnej wysokości opłaty za potwierdzenie licencji i pozwolenie gry w ligach zagranicznych. Chodzi jednak o sumę tych opłat. Liczba siatkarzy z Serbii szukających szczęścia we Włoszech, Polsce czy Rosji jest nieporównywalnie większa niż liczba naszych zawodników wyjeżdżających z kraju. Stąd oburzenie serbskiego środowiska. - Te opłaty powinny być o wiele niższe - mówią menedżerowie, na których zazwyczaj spada obowiązek uregulowania zobowiązań.
Budżetu serbskiej federacji pilnuje najbardziej zaufany człowiek Boricica - Slobodan Milosević (zbieżność z prezydentem Serbii, oskarżonym o wywołanie konfliktów wojennych przez Trybunał w Hadze, zmarłym w 2006 roku jest przypadkowa). Panowie znają się od ponad 50 lat. Razem grali w siatkówkę, potem współpracowali. - Ja byłem lepszym siatkarzem, Slobo z kolei świetnie radził sobie potem jako sędzia - mówił Boricić w rozmowie z "Novosti".
Milosević zarządza wielkim - jak na biedną Serbię (w 2014 roku PKB na mieszkańca tego kraju był ponad połowę mniejszy niż na każdego Polaka) - budżetem. Miliony euro spływają do niego z różnych stron. - Gorzej z przejrzystością wydatków - twierdzi serbski dziennikarz, Miroslav Vislavski. - Sporo pieniędzy idzie na łapówki, zawsze trzeba kogoś przekupić, zamknąć usta. A potem cierpią siatkarze.
Chce kontynuować misję Acosty
Cierpią. Vislavski w jednym ze swoich artykułów przypomniał, jak jeszcze w czasach Jugosławii związek zarządzany przez Boricica nie był w stanie zapewnić kadrze narodowej odpowiednich warunków treningowych. - Często mieli do dyspozycji zaledwie jeden komplet strojów, który po każdym meczu musieli prać - pisali dziennikarze. - Mieszkali w najgorszych hotelach na całym świecie, często jeździli po Europie autobusem, a nie latali samolotami.
A to wszystko dotyczy reprezentacji, która w latach 1996-2001 zdobyła mistrzostwo olimpijskie, wicemistrzostwo świata, mistrzostwo Europy, zajęła trzecie miejsce w Lidze Światowej. - To byli dominatorzy światowej siatkówki! - wspomina Vislavski. - Do jugosłowiańskiego związku spływało morze pieniędzy. Morze, które natychmiast wysychało. Kasa w tajemniczych okolicznościach znikała.
Zdaniem opozycyjnych, wobec duetu Boricić-Milosević, dziennikarzy z Serbii, działacze od lat dążą do wymarzonego przed laty celu. Chcą rządzić światową siatkówką. - CEV to tylko przystanek na tej drodze - podkreślają. - Boricić marzy o FIVB. A ma już 67 lat i doskonale zdaje sobie sprawę, że najwyższy czas szybko przejąć stery.
Zwłaszcza że Boricić posmakował już w przeszłości bogactwa światowej federacji. Był jednym z najbliższych współpracowników Acosty. Po kolejnych skandalach Meksykanina i ostatecznym wycofaniu się z siatkówki, Serb musiał na jakiś czas usunąć się w cień. Nie był mile widziany przez przeciwników wieloletnich rządów Acosty. Teraz wraca. I chciałby kontynuować sposób zarządzania wprowadzony przez Meksykanina. A, że to nie jest dobry pomysł dla światowej siatkówki, nie trzeba chyba nikogo przekonywać.
takich ludzi powinno się odcinać, albo jak kto woli ścinać od razu
no ale jeśli na stołkach wyższych siedzą tacy działacze, to w ogóle mnie nie dziwi, że taki pan P. sobie tak pog Czytaj całość