Europejskie turnieje kwalifikacyjne to nie jest nasza ulubiona droga na igrzyska

Europejskie turnieje kwalifikacyjne do igrzysk olimpijskich nie są szczęśliwe dla reprezentacji Polski. Mimo to, Biało-Czerwoni obecni byli na każdym turnieju olimpijskim w XXI wieku.

Na początku stycznia 2000 roku areną zmagań o przepustkę na występ na igrzyskach w Sydney był katowicki Spodek. Biało-Czerwoni prowadzeni wówczas przez trenera Ireneusza Mazura rywalizowali kolejno z Łotwą, Bułgarią, Czechami, Holandią i Jugosławią. W ciągu pierwszych czterech dni turnieju wygrali trzy spotkania, a o tym, kto zagra w finale decydowało m.in. starcie z drużyną z Bałkanów. Polacy przegrali jednak 1:3 i przez stosunek setów (mieli tyle samo punktów co Bułgarzy i Holendrzy) znaleźli się dopiero na czwartym miejscu tabeli. Finał z Bułgarami wygrali późniejsi triumfatorzy całego turnieju olimpijskiego, Jugosłowianie m.in. ze Slobodanem Kovacem, braćmi Grbić i 21-letnim wówczas Ivanem Miljkoviciem w składzie.

W tym samym czasie w niemieckiej Bremie o prawo gry w igrzyskach walczyły panie, ale bez udziału Polek. Wystartowały za to Rumunki, Ukrainki, Holenderki, Chorwatki, Włoszki, a także gospodynie, które mimo porażki w ostatnim meczu właśnie z podopiecznymi Angelo Frigoniego, zdołały zająć pierwszą lokatę. Italia również znalazła się w Sydney, lecz dzięki wygranej w światowych kwalifikacjach rozgrywanych kilka miesięcy później.

Na kolejnych igrzyskach olimpijskich zameldowali się już polscy siatkarze. Jednak nie zawdzięczamy tego europejskiemu turniejowi kwalifikacyjnemu, w którym nie awansowaliśmy nawet do czwórki za sprawą dwóch porażek w grupie - z Rosją i Bułgarią po 0:3. Nadzieję mógł zrobić jedynie wygrany pojedynek z gospodarzami - Niemcami, ale to było za mało. Z Lipska bilety do Aten wywieźli Rosjanie, którzy wszystkie swoje mecze wygrywali w trzech setach. Biało-Czerwoni o awans musieli walczyć podczas niezapomnianego turnieju interkontynentalnego w Matosinhos w Portugalii, gdzie przyszło im rozegrać m.in. dramatyczny pięciosetowy bój z miejscową reprezentacją. Podopieczni Stanisława Gościniaka oraz Igora Prielożnego sensacyjnie przegrywali już 1:2, ale zdołali odwrócić losy tego meczu i znaleźć się na igrzyskach po ośmioletniej przerwie.

Kobiecej reprezentacji po wielkim triumfie na mistrzostwach Europy rok wcześniej ta sztuka się nie udała. Warto jednak odnotować, że po raz pierwszy od 1976 roku Polki w ogóle mogły wystartować w eliminacjach do zawodów olimpijskich. Taka szansa nadarzyła podczas turnieju w Baku, który ekipa prowadzona przez Andrzeja Niemczyka rozpoczęła dość obiecująco. Po pokonaniu Niemek i Rosjanek przyszło im zmierzyć się z Azerkami, a to starcie niestety gładko przegrały. Pozwoliło to wyjść z grupy, lecz w półfinale lepsze okazały się Turczynki, choć i one do Aten nie pojechały, gdyż w meczu finałowym uległy reprezentacji Niemiec.

Obie nasze kadry pojawiły się na igrzyskach w Pekinie, choć oczywiście nie dzięki europejskim kwalifikacjom. Panowie musieli przystąpić do preeliminacji na Węgrzech, które pewnie wygrali, ale na właściwym turnieju w Izmirze już tak pięknie nie było. Pokonaliśmy wprawdzie Włochów, lecz porażki w pięciu partiach z Hiszpanią i Holandią sprawiły, że na drodze do stolicy Chin pojawił się objazd przez portugalskie Espinho. Polacy bez kłopotów poradzili sobie z Portorykańczykami, Hindusami oraz gospodarzami i po raz drugi z rzędu wzięli udział w olimpijskich zmaganiach. A turniej w Izmirze wygrali Serbowie, którzy w niezwykle emocjonującym finale pokonali Hiszpanów, choć przegrywali już 0:2.

Drużyna kobiet, prowadzona przez Marco Bonittę była bardzo bliska przełamania "klątwy" europejskiego turnieju. W Halle wygrały kolejno z Holenderkami, Niemkami i Turczynkami, następnie w półfinale pokonały Serbki, ale niestety po dramatycznym finale uległy Rosjankom 2:3. Polki musiały jechać do Japonii na morderczy, siedmiomeczowy turniej interkontynentalny, ale udało się z niego awansować do Pekinu. Żeńska siatkówka czekała na to prawie pół wieku.

Można ominąć europejskie kwalifikacje olimpijskie awansując na igrzyska z Pucharu Świata, ale w ubiegłym roku naszym siatkarzom ta sztuka się nie udała
Można ominąć europejskie kwalifikacje olimpijskie awansując na igrzyska z Pucharu Świata, ale w ubiegłym roku naszym siatkarzom ta sztuka się nie udała

Przed niespełna czteroma laty męska reprezentacja ponownie znalazła się w turnieju olimpijskim, ale tym razem udało się uniknąć kontynentalnych eliminacji. Biało-Czerwoni zagwarantowali sobie prawo startu w Londynie przez Puchar Świata, w którym zajęli drugie miejsce. W ten sposób awansowali również Rosjanie i Brazylijczycy. Zabrakło wówczas miejsca dla Włochów, ale kilka miesięcy później także i oni wywalczyli bilety na igrzyska wygrywając europejskie kwalifikacje rozgrywane w nowiutkiej Arenie Armeec w Sofii (gdzie w lipcu tego roku Polacy świętowali zwycięstwo w Lidze Światowej). Italia w decydującym meczu pokonała Niemców 3:2.

Z kolei Polki miały tylko jedną szansę na występ na igrzyskach. Oczywiście był nią europejski turniej, który - podobnie jak w tym roku - zorganizowano w Ankarze. Wtedy również wydawało się, że nasze panie trafiły do grupy śmierci. Tymczasem wygrały swoją grupę sensacyjnie pokonując Holenderki, Rosjanki i Serbki, a w półfinale Niemki. Niestety w finale Turczynki sprowadziły nas na ziemię i po zwycięstwie 3:0 zapewniły sobie start w zawodach olimpijskich.

Jak widać, europejskie turnieje kwalifikacyjne to nie jest nasza ulubiona droga awansu na igrzyska olimpijskie. Dla podopiecznych Stephane'a Antigi będzie jeszcze szansa, by zapewnić sobie start w Rio de Janeiro, choć przy napiętym kalendarzu dobrze byłoby awansować już teraz. Na drużynie prowadzonej przez Jacka Nawrockiego  nie ciąży aż taka presja, choć może udałoby się sprawdzić, czy powiedzenie "do trzech razy sztuka" znajdzie zastosowanie w naszym przypadku?

Źródło artykułu: