Zenit Kazań w przerwie w rozgrywkach ligowych zawitał do Polski, gdzie rozegrał w sumie trzy mecze z polskimi zespołami: Asseco Resovią Rzeszów oraz AZS Politechniką Warszawską. Bilans pobytu dla rosyjskiej ekipy to dwie porażki i jedno zwycięstwo. Po grze drużyny było widać, że zawodnicy mieli dłuższą przerwę, a sam zespół nie był w pełnym składzie osobowym. Zabrakło czterech zawodników, którzy aktualnie walczą w Berlinie ze swoimi reprezentacjami o kwalifikację olimpijską.
- To prawda, że po tym meczu było widać, że jest to tylko towarzyski pojedynek, ale musimy zaakceptować taki stan rzeczy - przyznał po przegranej z AZS-em Matthew Anderson. - Cały czas gramy pod wielką presją, żeby wygrywać. Kiedy jej nie ma, czujemy się inaczej. Jest to dla nas wręcz dziwne, że można grać tak na luzie. Nie można się więc spodziewać, że jako drużyna będziemy grać w takiej sytuacji na najwyższym poziomie. Co do indywidualnej postawy zawodników, to niektórzy z nas mieli całkiem długą przerwę w grze, niektórzy sporo podróżowali i robili coś zupełnie niezwiązanego z siatkówką. Dlatego trudno jest wrócić i nagle grać perfekcyjnie. To dopiero przyjdzie - wyjaśnił przyjmujący Zenitu.
Amerykanin jest właśnie jednym z tych zawodników, którzy wzięli dosyć długi rozbrat z siatkówką. W przerwie świąteczno-noworocznej miał aż dwa tygodnie wolnego. - Pojechałem do domu by pobyć z rodziną w okresie Świąt Bożego Narodzenia. To naprawdę było mi potrzebne. Nie miałem za bardzo do czynienia z siatkówką. Zagrałem wprawdzie kilka razy, ale tylko dla zabawy i żeby poczuć piłkę. Głównie jednak robiłem co innego. Starałem się zrelaksować i przygotować na następne trzy miesiące, podczas których czeka mnie gra w Lidze Mistrzów, walka o mistrzostwo, a po sezonie klubowym, będę musiał przygotować się do igrzysk olimpijskich - powiedział siatkarz.
Przerwa na pewno się przyda, bo gdy wrócą rozgrywki ligowe i puchary europejskie, znów siatkarze Zenitu będą musieli zmagać się z oczekiwaniami, by zawsze wszystko wygrywać. - Oczywiście, że odpoczynek od tej presji zrobił dobrze. Zawsze jeśli grasz w bardzo dobrej drużynie i cały czas są wobec ciebie oczekiwania, żeby wygrywać, w swoim czasie wolnym musisz robić coś innego, żeby móc odpocząć. Jeżeli tego nie zrobisz, będziesz grać z tym ciśnieniem i ono będzie narastać. Jeśli nie będzie okazji by je trochę upuścić, to będziesz wtedy jak tykająca bomba gotowa do eksplozji - przyznał Anderson.
Amerykański przyjmujący cieszy się, że nie musi tak jak jego czterej klubowi koledzy grać teraz kwalifikacji do igrzysk olimpijskich. Reprezentacja USA bowiem zapewniła sobie udział w turnieju w Rio wygrywając we wrześniu zeszłego roku Puchar Świata. - Cieszę się i to nie tylko dlatego, że nie musimy teraz grać dodatkowych meczów, ale także dlatego, że już się zakwalifikowaliśmy do igrzysk i możemy się przygotowywać bezpośrednio do nich, a nie do jeszcze jednego, dodatkowego turnieju - stwierdził zawodnik Zenitu Kazań.
Tradycyjnie dla Amerykanów igrzyska są najważniejszą imprezą, pod którą ułożony jest cały cykl przygotowań. - Jesteśmy bardzo skoncentrowani na tym, co się będzie działo w Rio. Oczywiście musimy zaczekać, by zobaczyć jakie pozostałe drużyny tam się zakwalifikują i z kim możemy zagrać. Ale to nie zmieni sposobu w jaki będziemy się przygotowywać, bo zawsze trenujemy, by być po prostu najlepsi, a nie tylko by być najlepszą drużyną - zapewnił reprezentant USA.
Zakończony niedawno 2015 rok był dla Matthew Andersona wyjątkowo udany. Pokonał depresję, wrócił do gry i najpierw wygrał z Zenitem Ligę Mistrzów i mistrzostwo kraju, a potem z reprezentacją Puchar Świata. - To był dla mnie cudowny czas. W lecie spisaliśmy się naprawdę nieźle, kwalifikując się do igrzysk olimpijskich, do tego doszła wygrana w Lidze Mistrzów. Wszystko to ułożyło się w dobry rok, z którego jestem zadowolony. Mam nadzieję, że 2016 będzie jeszcze lepszy – zakończył swoją wypowiedź amerykański przyjmujący.