WP SportoweFakty: Mimo sytuacji, w jakiej się znaleźliście, napędziliście dużo stracha rywalom.
Wojciech Grzyb: Przyjechaliśmy do Rzeszowa z założeniem, żeby walczyć o każdą piłkę. Po cichu liczyliśmy na to, że uda nam się wygrać seta lub jakimś cudem nawet dwa. To się niestety nie zdarzyło. Resovia wygrała pierwszą i trzecią partię prowadząc dosyć pewnie. Cieszę się, że walczyliśmy, pomimo wysokich przewag rywali. Nie poddawaliśmy się i to jest dla mnie naprawdę cenne.
[b]
W pierwszym secie z 24:16 zrobiło się 24:22. Mieliście Resovię już na wyciągnięcie ręki.[/b]
- W męskiej siatkówce odnieść zwycięstwo ze stanu 16:24 jest niemożliwością. Jeśli to się kiedyś wydarzy, to ludzie będą o tym gadać chyba przez 10 lat.
Mogło tak być w tym meczu.
- Zabrakło nam dwóch punktów. Była jeszcze długa, bardzo długa droga przed nami. Andrzej Kowal miał jeszcze dwa czasy i trzy zmiany. Mógł robić wiele rzeczy, żeby nam poprzeszkadzać. Zaczęło się robić dla nas ciekawie, a dla Resovii nerwowo. Do zwycięstwa brakowało jednak dużo.
W statystykach nie było dużej różnicy. Zabrakło wam szczęścia?
- Na pewno Resovia ma bardzo dobry blok. Jeżeli chodzi o naszą grę w tym elemencie - rzeszowianie to świetni zawodnicy, którzy znakomicie atakują. To nam utrudniało zatrzymanie ich na siatce. Nie twierdzę, że u nas blokujący są słabsi, ale są pewne różnice między nami.
Blok był kluczowy?
- W bloku i skuteczności ataku była różnica na korzyść Resovii. To pewnie z tego wynikało. Naszą szansą na nawiązanie walki w tym meczu była mocna zagrywka. Dlatego dosyć duża liczba serwisów odrzucała rywali od siatki. To nie powodowało jednak, że zdobywaliśmy punkty.
Nie boisz się, że zabraknie wam punktów zdobytych na terenach bezpośrednich rywali?
- Nic na to nie poradzę. Nie boję się. PlusLiga jest trudna, bo nie ma play-offów. Zdaję sobie sprawę z tego, że będzie ciężko, ale nie obawiam się tego. Zobaczymy, jak ukształtuje się sytuacja w dalszej części rozgrywek. Mogę zapewnić, że na pewno się nie poddamy. Będziemy walczyć na wszystkich frontach. To charakteryzuje moją drużynę. Oby tak dalej było. To jest nasza droga do tego, abyśmy cieszyli się na koniec sezonu.
Mecze w Rzeszowie muszą być dla ciebie szczególne, tak samo w Olsztynie.
- Zdecydowanie. Grając w tych dwóch miastach, serce zawsze bije mocniej. Staram się prezentować jak najlepiej, bo występując kiedyś w zespołach z tych miast, związałem się z nimi emocjonalnie. Zawsze cieszę się na przyjazd do Rzeszowa. Tam jest świetna hala i cała atmosfera wokół spotkania, no i do tego zawsze z kompletem publiczności. Na Podpromiu jest namacalna ta interakcja między kibicami a zawodnikami. W sobotnim pojedynku dało się to odczuć. Czuliśmy po nogach, że doping podbudowuje morale Resovii. Fajnie jest coś takiego zobaczyć, mimo że jest to doping dla drużyny przeciwnej.
Twoja żona również związała się z Rzeszowem. Jak ona odnajduje się w Trójmieście?
- Cała rodzina odnajduje się dobrze, choć nie da się ukryć, że są pewne różnice. Powiedziałbym, że dość duże różnice. W Rzeszowie funkcjonowaliśmy praktycznie jak u siebie. Siatkówka to jest przygoda związana z pracą, gdzie realizujemy pewien interesujący projekt. W tamtym roku razem z Lotosem udało nam się osiągnąć dużo sukcesów i w tym roku bardzo chcemy to powtórzyć. Mimo utrudnień, takich jak ucięcie fazy play-off - bo to nie będzie nam sprzyjało - będziemy chcieli zrealizować nasz projekt jak najlepiej.
Rozmawiał Mateusz Lampart