Krzysztof Wierzbowski od nowego roku zmienił barwy klubowe. Rozwiązał kontrakt z Effectorem Kielce i podpisał umowę z AZS Politechniką Warszawską. W Warszawie po tym jak kontuzji doznał Paweł Halaba, brakowało czwartego przyjmującego. Teraz jest komplet zawodników na tej pozycji, a nowy nabytek na dobre zagościł w wyjściowej szóstce AZS-u.
Co więc zadecydowało, że przyjmujący postanowił przenieść się do stolicy? - Trochę zbieg okoliczności - przyznał sam zainteresowany. - Poza tym w Kielcach ułożyło mi się nie tak, jak chciałem i podjąłem decyzję, że odchodzę. Po jej podjęciu nadarzyła się okazja, spowodowana kłopotami zdrowotnymi w warszawskim klubie. Oczywiście życzę koledze, żeby jak najszybciej wrócił do zdrowia, bo to nie jest miło, kiedy zastępuje się go z takich przyczyn, ale było tutaj miejsce i fajnie, że mnie tutaj przygarnęli - tłumaczył Krzysztof Wierzbowski.
Niektórzy kibice pamiętają zapewne, że nowy nabytek AZS-u już w przeszłości miał okazję prezentować barwy tego klubu. Miało to miejsce w sezonach 2010/2011 - 2012/2013. Problemów z zaadaptowaniem się do nowego miejsca więc nie było. - Muszę przyznać, że złapałem głęboki oddech, od razu jak przyszedłem tutaj na pierwsze treningi i jeszcze nie było nawet wiadomo, czy będę tutaj grał. Czułem się fantastycznie i cieszę się, że taką szansę dostałem. To tutaj tak naprawdę zaczęła się moja przygoda z siatkówką, zacząłem grać w Warszawie. Czuję głód gry. Tego mi właśnie trzeba było, bo tego brakowało mi w Kielcach. Dobrze się tutaj czuję i mam nadzieję, że to będzie również widać w meczach - powiedział przyjmujący akademików.
Mecz 15. kolejki z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle był trzecim, w którym Krzysztof Wierzbowski zagrał w tym sezonie w barwach Politechniki i zdecydowanie był to jego najbardziej owocny występ. Cała drużyna zresztą zaprezentowała się dobrze, chociaż punktu nie udało się wyrwać. - Zespół z Kędzierzyna-Koźle jest taką drużyną, że jak już dopadnie rywala, to go nie wypuszcza z rąk. My w tym meczu mieliśmy tak naprawdę dwie szanse, ale nie oszukujmy się, przeciwnik nam sporo pomagał. Psuli dużo zagrywek, my nie musieliśmy w każdej akcji od razu przyjmować i atakować. Końcówkę jednego seta przespaliśmy. Przy okazji brawa dla Grzegorza Boćka, który wszedł na boisko i strzelił takie zagrywki, że mało kto by je przyjął. Z kolei w trzecim secie ja popełniłem dwa błędy i tak szybko roztrwania się przewagę z takim zespołem. Jak widzieliśmy w tym spotkaniu, to się mści - stwierdził.
Jak przyznał przyjmujący Politechniki, jego ekipie zabrakło trochę doświadczenia. - Kędzierzynianie takich końcówek grali pewnie mnóstwo i mają tę pewność siebie. Praktycznie ze wszystkimi wygrywają po 3:0. Stracili raptem osiem setów, z czego trzy z Lotosem Treflem Gdańsk i dwa z Cerrad Czarnymi Radom. Nie oszukujmy się, to kawał drużyny. My cieszymy się, że w ogóle nawiązaliśmy walkę. O to chodziło, zwłaszcza, że te nasze ostatnie spotkania wyglądały niespecjalnie. A w tym był jakiś zalążek poprawy, światełko w tunelu, bo fajnie to wyglądało - cieszył się zawodnik stołecznego klubu.
Lepsza gra w meczu z liderem daje nadzieje kibicom i zawodnikom AZS-u na bardziej satysfakcjonujące wyniki w kolejnych spotkaniach. Warszawianie mają teraz przerwę, bo nie grają w turnieju finałowym Pucharu Polski. Dopiero 10 lutego zagrają na wyjeździe w Radomiu. - To jest trudny teren, zawsze ciężko nam się tam grało. Dla nas zresztą każdy mecz jest ciężki. Nie porównuję nas nawet do ZAKSY, ale są drużyny, które mają więcej argumentów niż my i wygrywają grając spokojniej. My nie dość, że musimy zaprezentować umiejętności, które posiadamy, to jeszcze musimy zostawić serducho na parkiecie, żeby wygrać. Tego serca nie zostawialiśmy w dwóch poprzednich spotkaniach, w tym sobotnim nam się udało. Sporo fragmentów graliśmy na luzie, czasem nawet za dużym, bo popełnialiśmy błędy i nie potrafiliśmy wygrać chociażby seta. Patrzę jednak optymistycznie w przyszłość, bo naprawdę ten mecz był zupełnie inny, niż te które graliśmy - podsumował sytuację swojego klubu siatkarz Politechniki Warszawskiej.