Micah Christenson: Moje umiejętności są wystarczające na granie w Lube. Inaczej by mnie nie chcieli

Bardzo utalentowany amerykański rozgrywający trafił do pierwszej szóstki reprezentacji w wieku zaledwie 20 lat. Jak tylko skończył college, to najlepsze europejskie kluby ustawiły się w kolejce do niego. Od tego sezonu gra w Cucine Lube Civitanova.

Ola Piskorska
Ola Piskorska

WP SportoweFakty: To pana pierwszy rok za granicą USA, pierwszy sezon w profesjonalnej siatkówce i to razu w najlepszej lidze świata. Jak pan się odnajduje?

Micah Christenson: Różnice są ogromne, bo to inny kontynent i inna kultura. Bardzo mi się podoba, bo tu jest niezwykle pięknie. Cały czas się uczę nowych rzeczy i poznaję nową rzeczywistość, to jest bardzo ekscytujące. Jest jeszcze bardzo dużo obszarów, zwłaszcza sportowo, w których muszę się dostosować, ale to, że dostałem szansę gry w najlepszej lidze i to w jednym z czołowych klubów, to jest błogosławieństwo od losu.

Czy widzi pan duże różnice w poziomie pomiędzy ligą uniwersytecką w Ameryce a ligą włoską?

- Różnice są na pewno. Przede wszystkim dlatego, że u nas grają 20-latkowie, a tu dorośli mężczyźni, często w okolicach 30-tki. Ich doświadczenie i boiskowe ogranie jest na o wiele wyższym poziomie.

Wiem, że jeszcze w trakcie studiów miał pan wiele propozycji kontraktów z dobrych europejskich klubów. Dlaczego wybrał pan Cucine Lube Banca Civitanova?

- Słyszałem już wcześniej wiele bardzo dobrych opinii o tym klubie, o jego profesjonalizmie i o świetnych warunkach, jakie tu są. No i Lube ma zawodników na najwyższym światowym poziomie i medalowe aspiracje, gra w lidze i w Lidze Mistrzów zawsze o zwycięstwo. W takim klubie właśnie chciałem grać i jestem zachwycony, że moje marzenie się spełnia.

Miniony sezon był bardzo nieudany dla pana klubu, co skończyło się zwolnieniem trenera i odejściem wielu zawodników. Czuje się pan częścią rewolucji, która ma spowodować powrót Lube do europejskiej czołówki?

- Nie myślę o tym. Jestem po prostu częścią tej drużyny i - tak jak pozostali - staram się grać najlepiej jak potrafię. Wszyscy chcemy, żeby tytuł mistrza Włoch wrócił do Lube.

W ramach rewolucji do zespołu ściągnięto nie tylko pana, ale także legendy światowej siatkówki jak Osmany Juantorena czy Ivan Miljkovic. Pan będąc amerykańskim dzieckiem pewnie raczej fascynował się wybitnymi baseballistami czy futbolistami niż Ivanem "Groźnym", ale i tak to musiał być stres dla 20-latka stanąć u boku tak utytułowanych zawodników?

- Jasne, jako dziecko oglądałem inne sporty, ale od kiedy zacząłem sam grać w siatkówkę to śledziłem wszystkie rozgrywki w tej dyscyplinie. I miałem pełną świadomość, z kim wchodzę na boisko. Ale nie odczuwałem żadnego stresu. Jestem pewien siebie i swoich umiejętności. Jeżeli zaproponowano mi kontrakt w Lube, to oznacza, że moje umiejętności i poziom mojej gry są wystarczająco wysokie również dla Ivana czy Osmanego.

Czy oni pana w jakiś sposób wspierali na początku? Ułatwili panu aklimatyzację?

- To są fantastyczni zawodnicy i ludzie, od razu po przyjeździe wszyscy byli dla mnie bardzo pomocni i bardzo wspierający. Czułem, że wszystkim zależy, żebym czuł się dobrze w tym klubie. Dzięki temu moja adaptacja do nowych warunków i nowej kultury była łatwiejsza i szybsza.

A jak pana włoski? W tutejszych klubach wszyscy przestrzegają zasady, że w szatni, na treningach i meczach obowiązującym językiem jest włoski, co dla cudzoziemców bywa trudne.

- Idzie powoli, ale się uczę. Rozumiem już większość, ale mam duże problemy z mówieniem jeszcze.

Presja teraz musi być znacznie większa niż w rozgrywkach uniwersyteckich. A jest porównywalna z tym, co odczuwa pan w reprezentacji?

- To jest nieporównywalne. To jest zupełnie inny rodzaj presji. Kiedy reprezentuję mój kraj, to jest to najwspanialsze uczucie na świecie, tego po prostu nie da się porównać z niczym innym. Ale oczywiście presja sportowa jest tak samo duża, tylko emocje są zupełnie inne.

Pana trener reprezentacyjny, John Speraw, jest jednym z najspokojniejszych szkoleniowców na świecie. Bardzo rzadko na jego twarzy pojawiają się jakiekolwiek emocje, nawet w czasie niezwykle zaciętych spotkań o dużą stawkę. A styl włoski, jaki reprezentuje także pana klubowy trener, Gianlorenzo Blengini, jest wręcz odwrotny. Nie miał pan problemów z przystosowaniem się do tego?

- Obserwowałem Blenginiego wcześniej, jak prowadził reprezentację Włoch i wiedziałem, czego się spodziewać. Generalnie włoska szkoła siatkówki różni się od amerykańskiej, nie tylko pod tym względem. Dla mnie jedyne, co jest ważne, to fakt, że obaj są świetnymi fachowcami, ich celem są przede wszystkim zwycięstwa i przy każdym z nich się rozwijam.

Zdobyliście awans olimpijski w Pucharze Świata, w tym samym turnieju Polacy minimalną różnicą zajęli trzecie miejsce i muszą walczyć o igrzyska w kolejnych turniejach. To pana zdaniem było sprawiedliwe?

- To było bardzo niefortunne, ale nie powiedziałbym, że niesprawiedliwe. Reguły były wszystkim znane przed turniejem, Polakom zabrakło bardzo niewiele, ale jednak zabrakło. Pechowo się ułożyło, że wygrali wszystkie mecze poza tym ostatnim i w ostatnim momencie nagle stracili ten awans. Taki jest sport, czasami decyduje łut szczęścia. Ale to jest świetna drużyna i jestem pewien, że poradzą sobie i spotkamy się na igrzyskach w Rio.

Rozmawiała Ola Piskorska

[b]Zobacz wideo: Arek Milik wróci do Polski?
Źródło: WP Sportowefakty
[/b]
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×