Tragiczna historia wicemistrzyni olimpijskiej. Nie wykryli u niej groźnej choroby

Ona sama wolała się nie badać, bo bała się, że jeszcze coś wyjdzie. Z kolei lekarze nie brali pod uwagę groźnej choroby, która doprowadziła do jej śmierci.

Krzysztof Gieszczyk
Krzysztof Gieszczyk

Dzisiaj, być może, zawodniczka żyłaby dalej. Amerykanka Flo Hyman miała kilka typowych cech zespołu Marfana widocznych na pierwszy rzut oka - długie ręce i palce, duży wzrost (miała 196 cm), wąska twarz, zapadłe policzki - które jednak nie zastanowiły lekarzy zajmujących się siatkarką.

24 stycznia 1986 roku, podczas meczu jej zespołu Daiei z drużyną Hitachi w lidze japońskiej, zeszła z parkietu. Usiadła na ławce rezerwowych i za chwilę osunęła się nieprzytomna na ziemię. Szybko trafiła do szpitala, jednak lekarze byli bezradni. Przy przyjęciu nie miała wyczuwalnego tętna. Próba reanimacji nie powiodła się, zmarła tego samego dnia o 21:30.

Cudem dożyła 31 lat

Początkowo lekarze podejrzewali atak serca. Rodzina jednak nie zgodziła się z tą diagnozą i zleciła koronerowi w Kalifornii sekcję zwłok. Dopiero wtedy wyszła na jaw historia z zespołem Marfana. Hyman miała od dziecka uszkodzoną aortę. Tętniak pękł akurat podczas meczu, co spowodowało szybką śmierć.

Około trzech tygodni wcześniej doszło do uszkodzenia tego samego miejsca, ale lekarze nie wykryli, co było powodem bólu w klatce piersiowej. Autopsja wykazała, że wokół uszkodzonej ściany aorty narósł skrzep, co oznaczało, że organizm sam się bronił. Nie było jednak szans, żeby ten stan trwał wiecznie. W pośmiertnym raporcie znalazło się stwierdzenie, że Hyman - zawodowa siatkarka - tylko cudem dożyła 31 lat.

- Mdlała już w przeszłości, ale myśleliśmy, że to zwykłe osłabienie, zdarzało się to innym zawodniczkom - powiedziała Rita Crockett, koleżanka Hyman z zespołu. Po meczu zapytała jednego z trenerów, co z Flo. - Pokręcił tylko głową i zaczął płakać. Wiedzieliśmy, że stało się coś złego - dodała Crockett.

Zespół Marfana jest chorobą dziedziczną. Po śmierci zawodniczki sprawdzono wszystkich członków rodziny siatkarki. Trzy tygodnie później operację na otwartym sercu przeszedł brat Flo Hyman, co uratowało mu życie.

Chciała wrócić do USA

Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych siatkówka była uznawana za sport białych, koszykówka - Murzynów. Hyman jednak nie chciała rzucać do kosza. Po występie w zawodach w siatkówce plażowej (jej rodzina mieszkała w Inglewood) trafiła do szkolnej drużyny siatkarek. 196 cm osiągnęła już w wieku 17 lat, zdobywała nagrody na wielu turniejach. Następnie zaczęła naukę w Houston, a stamtąd dostała powołanie do kadry.

Hyman słynęła z potężnych ataków, była podporą drużyny narodowej, która w 1977 roku zajęła piąte miejsce na MŚ. Na igrzyska do Moskwy ekipa USA nie pojechała przez bojkot imprezy. W 1982 roku Hyman cieszyła się razem z koleżankami z trzeciego miejsca na MŚ. Dwa lata później, na IO w Los Angeles, było srebro, po porażce w finale z Chinami.

Była motorem napędowym dyscypliny, która w USA dopiero zaczynała cieszyć się popularnością. - Była najsłynniejszą siatkarką na świecie, miała wielki wpływ na nasz sport. Strasznie zaangażowana, obsesyjnie poświęcała się treningom - powiedział Cliff McPeak, wiceprezes Amerykańskiej Federacji Siatkówki.

Sama Hyman mówiła, że szkoda jej czasu na naukę. Nie ukończyła uniwersytetu w Houston, bo uznała, że może to zrobić na starość, a młodość trzeba spożytkować na siatkówkę. Wyjechała do Colorado, gdzie swoją bazę miała drużyna narodowa. - Potrzebowaliśmy liderki, a Flo, ze swoją charyzmą, urodą i pasją, nadawała się idealnie - mówił McPeak.

W wieku 31 lat Hyman była nazywana przez koleżanki "staruszką". Po IO w 1984 przeniosła się do Japonii, gdzie jej dyscyplina była dużo popularniejsza, a także lepiej płatna. Planowała grać poza USA trzy sezony i wrócić do kraju. Chciała zostać trenerką, dodatkowo udzielała się w organizacjach obywatelskich.

Obsesja

Hyman, jak wykazały pośmiertne badania, miała zdrowe serce. Nikt nie wiedział jednak, że cierpi na chorobę genetyczną. - Nie mieliśmy pojęcia, że może na to chorować, nie znaliśmy nawet nazwy "zespół Marfana". Była wysoka, cieszyła się, że tak wyrosła, bo mogła grać - mówiła jej siostra, Suzanne.

W 1997 roku fundacja zajmująca się promowaniem sporu kobiet ustanowiła nagrodę imienia Flo Hyman. Przyznawana jest za "godność i dążenie do doskonałości". Amerykańska prasa spekulowała, czy obsesja siatkarki na punkcie sportu nie była powodem lekceważenia tak przez nią, jak i lekarzy niepokojących sygnałów.

- Nie wiem, czy dokładnie się badała. Uważała, że nie da się dojść do doskonałości bez urazów i bólu. Gdyby nie była sportowcem, być może zainteresowałaby się omdleniami. W jej wypadku nie było mowy o chwilach słabości - mówiła koleżanka z kadry, Laurel Iversen

Siostra Hyman, Barbara, starała się namówić ją na dokładniejsze badania. - Nie chciała tego zrobić, bo być może wyszłoby coś, co zmusiłoby ją do zakończenia kariery. Za bardzo kochała siatkówkę - powiedziała.

Nikt nie potrafił wytłumaczyć, jak to możliwe, że lekarze zarówno na uniwersytecie, jak i z kadry narodowej nie byli w stanie wykryć symptomów groźnej choroby. Okazało się, że badano jej serce (które nie wykazywało żadnych złych oznak), ale nikt nie brał pod uwagę schorzenia jak zespół Marfana. Uznano, że występuje zbyt rzadko, aby trzeba było przeprowadzać diagnozę w tym kierunku.

- Jej śmierć otworzyła ludziom oczy. To smutne, nie umarła jednak na darmo. Lepsze diagnozowanie uratowało życie innym sportowcom, a stało się tak po tragedii Flo - powiedział Jonathan Drezner z Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona, lekarz zajmujący się przypadkami chorobami krążenia krwi wśród zawodników.

ZOBACZ WIDEO #dziejesienazywo. Odrodzenie polskich siatkarzy. "Kadra była bliska śmierci, teraz są piekielnie mocni"


Pomóż nam ulepszać nasze serwisy - odpowiedz na kilka pytań.
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×