WP SportoweFakty: Sezon w Rzeszowie chyba diametralnie różnił się od poprzedniego spędzonego w warszawskiej Politechnice?
Aleksander Śliwka: Całkowicie i pod każdym względem. W Resovii wszystko jest większe, wszystko jest na znacznie wyższym poziomie, gra się o wyższe cele i pod większą presją. Nie było mi łatwo się do tego przyzwyczaić z początku.
Przychodząc do Resovii spodziewał się pan, że będzie pan więcej grał?
- Każdy ambitny sportowiec chciałby grać jak najwięcej i zawsze być na boisku. Ale w Resovii rywalizacja była ogromna, bo było pięciu przyjmujących. Jesienią było mi trochę łatwiej z powodu kontuzji innych, ja byłem od początku przygotowań i w pełni zdrowia, dlatego grałem. Ale potem było już bardzo ciężko przebić się do pierwszej szóstki, wszyscy byli zdrowi i trener postawił na kogoś innego. Ja starałem się i walczyłem do końca, ale wiadomo, w końcówce sezonu były coraz ważniejsze mecze i presja coraz większa, więc trener stawiał na bardziej doświadczonych zawodników.
W pana wieku sezon prawie bez gry w meczach to jednak zatrzymanie w rozwoju.
- Nie mogę powiedzieć, że rok jest stracony. Trenowałem ciężko, starałem się pomóc drużynie, kiedy tylko mogłem. Nie mam żadnego żalu ani pretensji, trener wybierał tych, którzy byli najlepsi w danym momencie. To jest dla mnie lekcja, bo w moich poprzednich klubach nie było takiej rywalizacji. Jak tylko byłem zdrowy, to miałem pewność, że na boisku się pojawię, a w Rzeszowie było zupełnie inaczej. Było to dla mnie na pewno trudne psychicznie, ale traktuję to jako cenne i pouczające doświadczenie.
ZOBACZ WIDEO Operacja Rio ruszyła, czyli przychodzi siatkarz do lekarza (źródło TVP)
{"id":"","title":""}
Pod koniec sezonu wyglądało jednak na to, że stracił pan pewność siebie i swoich umiejętności.
- Na pewno, bo pewność siebie zyskuje się będąc na boisku i grając dobrze. A brak zaufania od trenera powoduje, że pewność siebie maleje, pojawia się niepewność. Warunki meczowe to zupełnie coś innego niż treningi i muszę szczerze przyznać, że teraz wiele mi brakuje do tej pewności siebie, którą miałem rok temu. Ale liczę na to, że się odbuduję w tym aspekcie. Najpierw będą rozgrywki reprezentacyjne U-23, mam nadzieję na powołanie i będę walczył o szansę na granie i powrót do stanu sprzed roku. Brakuje mi rytmu meczowego, mam nadzieję, że jak to przyjdzie, to i dyspozycja fizyczna i mentalna będą lepsze. A potem nowy klub, w którym chciałbym spędzać jak najwięcej czasu na boisku (według naszych informacji zawodnik będzie wypożyczony do Indykpolu AZS Olsztyn - przyp. red.). Mam nadzieję, że dostanę szansę grania w większym wymiarze niż teraz i to pomoże mi się rozwijać. Oceniam sezon pozytywnie, fajnie jest mieć medal na szyi, to przyjemne uczucie, ale czas jednak trochę pograć.
To przejdźmy do pana drużyny. Co się stało, że finał był aż tak jednostronny? To pierwsze w historii PlusLigi 9:0 w walce o złoto.
- ZAKSA jest klasę wyżej od nas jak idzie o poziom sportowy. Cała ich organizacja gry jest imponująca, przyjemnie się patrzy na ich siatkówkę. Tę różnicę było widać na boisku, nam wpadały proste piłki czy robiliśmy proste błędy, a im się takie rzeczy nie zdarzyły ani razu przez cały finał. ZAKSA cały sezon grała świetnie – ani jednej głupiej porażki, większość spotkań wygranych w trzech setach i to samo pokazali w finale. Oni nie stracili ani jednego punktu z rywalami, z którymi nie powinni przegrać, a nam się to zdarzało. W czasie sezonu zasadniczego kilka razy oddaliśmy punkty przeciwnikom znacznie niżej w tabeli.
Ale jednak nawet nie powalczyliście w tym finale.
- Ja wiem, że to wyglądało fatalnie i że nie ugraliśmy ani jednego seta w trzech meczach, ale walczyliśmy, naprawdę. Serce zostawiliśmy na tym boisku. Może zabrakło nam już sił, energii, ale daliśmy z siebie tyle, ile w tym momencie mogliśmy, nie oszczędzaliśmy się. Nie odpuściliśmy niczego. Może w pierwszym secie ostatniego spotkania, gdybyśmy nie przegrali końcówki, to skończyło by się inaczej. Ale przegraliśmy, ZAKSA złapała swój rytm i byli już nie do zatrzymania.
Wykończył was turniej finałowy Ligi Mistrzów? ZAKSA wtedy odpoczywała.
- Tak samo jak rok temu Lotos Trefl, który nie grając w pucharach europejskich świeży i pełen energii dotarł aż do finału i zdobył srebro. To na pewno pomaga, jak się nie gra w Lidze Mistrzów. ZAKSA mogła się spokojnie przygotowywać tylko do finału, widać było, że doskonale przepracowali ten czas wolny. A my w tym czasie walczyliśmy o medal w Krakowie, to było dla nas bardzo ważne i byliśmy ogromnie zmotywowani. Bardzo nam zależało na jakimkolwiek medalu, dowolnego koloru. I było blisko, mieliśmy swoje szanse, nie będę ukrywał, że bardzo żałujemy, że się nie udało nic wygrać podczas Final Four.
To was emocjonalnie obciążyło, te niewykorzystane szanse w Krakowie?
- Na pewno długo siedziało nam w głowach. Może nie aż do teraz, ale przez kilka dni wszyscy byliśmy mocno podłamani. Najgorsze, że było naprawdę blisko. A byłby to ogromny sukces zdobyć medal na własnym terenie, grając przeciwko tak wspaniałym drużynom. Ale niestety, przegraliśmy półfinał, przegraliśmy brąz i teraz przegraliśmy też finał PlusLigi.
Srebro to porażka?
- Nie, dobrze, że je w ogóle mamy. Wszyscy wiemy, że mogło nas nie być w tym finale i jeden set zadecydował o wszystkim, trochę nas ratując. Myślę, że jak na spokojnie będziemy analizować ten sezon, to wszyscy uznamy, że srebro to jest sukces dla nas. Mieliśmy w Rzeszowie rollercoaster emocjonalny, zdrowotny i każdy inny, wyniki nie były takie, jak wszyscy oczekiwali. Ciągłe wzloty i upadki, nie było łatwo ani przez chwilę w tym sezonie, a jeszcze te porażki we własnej hali nas dodatkowo dobijały. Przykro przegrać finał, ale fajnie, że to wszystko zakończyło się medalem. Mogło być znacznie gorzej.
[b]rozmawiała Ola Piskorska
[/b]