LŚ 2016: wygrana Amerykanów mimo kiepskiego prawego skrzydła

Grupa B1 jako pierwsza zainaugurowała zmagania w ramach Ligi Światowej 2016. W drugim meczu turnieju w Rio de Janeiro amerykańscy siatkarze pokonali reprezentację Argentyny w czterech setach.

Krzysztof Sędzicki
Krzysztof Sędzicki

Do miasta, które za kilka tygodni będzie gospodarzem Letnich Igrzysk Olimpijskich trener John Speraw zabrał najlepszych siatkarzy, jakich tylko miał do dyspozycji. Z kolei Julio Velasco postanowił nieco poeksperymentować. Do Rio w ogóle nie zabrał m.in. leczącego kontuzję Facundo Conte, a w szóstce mecz rozpoczęli Nicolas Bruno i 20-letni atakujący Bruno Lima.

W pierwszym secie jedni i drudzy bardzo się pilnowali i nie odstępowali rywali ani na krok. Do stanu 17:17 to Amerykanie byli o jeden punkt z przodu, a po udanym ataku Cristiana Poglajena w kontrze Albicelestes objęli prowadzenie 19:18. Kluczową piłkę premierowej odsłony przy wyniku 21:21 wyrzucił w aut Jan Martinez Franchi. Choć Argentyńczycy doprowadzili jeszcze do gry na przewagi, ale Maxwell Holt atakami ze środka wyjaśnił całą sytuację. Jego zespół wygrał do 24.

Amerykanie podkręcili tempo w drugiej partii, w której wzmocnili zagrywkę i atak. Do regularnie punktującego Taylora Sandera dołączył William Priddy. Mało widoczny był Matthew Anderson, ale to nie przeszkadzało ekipie spod Gwieździstego Sztandaru w kontrolowaniu przebiegu wydarzeń na boisku. Przez długi okres mieli cztery oczka przewagi (10:6, 17:13, 22:18). Delikatne emocje pojawiły się, gdy Team USA zepsuł dwie piłki setowe, ale przy trzeciej Argentyńczycy posłali autową zagrywkę, przez co przegrali 23:25.

ZOBACZ WIDEO Arkadiusz Milik: Dla mnie ta noc będzie długa


Z ostatniej szansy Argentyńczycy postanowili skorzystać w secie trzecim. Tu świetna gra Bruno Limy, a także stabilizacja w przyjęciu u Nicolasa Bruno i Cristiana Poglajena pomogła im wraz z kolegami podnieść się z trudnej sytuacji. Wydawało się, że przebudził się Anderson, ale właściwie po I przerwie technicznej znów zgasł. As serwisowy Priddy'ego dał jego zespołowi prowadzenie 11:10, ale - jak się okazało - ostatnie w tej partii, bo później przytrafił im się przestój. Drużyna z Ameryki Południowej uciekła na dwa punkty (13:11) i nie dała się już dogonić. Seta zakończył Anderson autowym atakiem.

W związku z tym na czwartego seta trener Speraw desygnował Murphy'ego Troya na pozycji atakującego, ale ten ruch nie odmienił oblicza prawego skrzydła Stanów Zjednoczonych. Nadal ciężar zdobywania punktów spoczywał na Sanderze i Priddym. Po zaciętym początku dwa ataki w aut Albicelestes sprawiły, że prowadzenie USA wzrosło z 8:7 do 11:8. Jeszcze raz udało im się złapać kontakt z rywalami po udanym bloku Sebastiana Sole na Troyu (18:19), ale koledzy byłego siatkarza Lotosu Trefla Gdańsk zapanowali nad sytuacją, zaś na ostatniej prostej do zwycięstwa za trzy punkty poprowadził ich Sander.

W sobotę Amerykanie zmierzą się w Rio de Janeiro z reprezentacją Iranu, natomiast Argentyńczycy będą musieli stawić czoło gospodarzom, reprezentacji Brazylii.

Argentyna - USA  1:3 (24:26, 23:25, 25:22, 22:25)

Argentyna: De Cecco, Bruno, Ramos, Lima, Poglajen, Sole, Gonzalez (libero) oraz Franchi, Palacios, Uriarte, Quiroga, Crer.

USA: Christenson, Sander, Holt, Anderson, Priddy, Smith, Shoji (libero) oraz Lee, Troy, Muagututia.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×