WP SportoweFakty: Jak oceni pan z perspektywy zawodnika mecz z Francją? Porażka 0:3 zawsze jest bolesna, ale wam niewiele brakowało do zwycięstwa w poszczególnych partiach. Mieliście piłki setowe.
Dawid Konarski: Myślę, że jesteśmy na podobnym poziomie i podobnym etapie przygotowań. Francuzi też na pewno pracują teraz ciężko, mają zmiany w składzie, czyli dzieje się u nich mniej więcej to, co u nas. Przegraliśmy dwie końcówki na dosyć wysokie przewagi. Rywale wygrali je tym, z czego od zawsze słyną, czyli obroną, tym, że byli w stanie wyciągnąć gdzieś tam jedną ciężką piłeczkę więcej, zamienić to w punkt i w decydującym momencie być górą. Musimy pamiętać na przyszłość, że z Francją grać trzeba mocno i zdecydowanie, piłkę wybijać po rękach albo wbijać bezpośrednio w boisko, bo jak oni już coś dotkną, to dużo piłek wraca do gry. Mecz może zbytnio nie porywał, ale trzymaliśmy się blisko rywala, mieliśmy swoje szanse - nie było źle.
Czy z całego łódzkiego turnieju można wyciągnąć jakieś pozytywy, czy z waszego punktu widzenia był to tylko mocniejszy trening z rywalem po drugiej stronie siatki?
- Jesteśmy w ciężkim treningu siłowym i halowym, poza meczami. Same spotkania Ligi Światowej to na pewno dodatkowe treningi, ale też możliwość sprawdzenia się z silnymi, wymagającymi przeciwnikami, a nie zespołami bardziej oddalonymi od nas w rankingu. To jest fajna, pozytywna rzecz, która musi przynieść korzyści w przyszłości.
Czy w trakcie meczu nie frustrują was dodatkowo sytuacje, w których może brakować centymetrów w wyskoku czy siły w uderzeniu? Nie działa to negatywnie na waszą psychikę? W ferworze walki macie z tyłu głowy świadomość, że wynika to właśnie z ciężkich treningów?
- Wszyscy przygotowujemy się do meczów jak najlepiej. Na rozgrzewce i już w trakcie spotkania każdy daje z siebie wszystko, czym w danej chwili dysponuje. Wiadomo, że zdarzają się sytuacje, w których popełniamy teraz błędy, które na większej świeżości by się nam nie przytrafiły. Wszyscy zdają sobie jednak sprawę z czego to wynika. Jesteśmy na tyle doświadczeni, że nikt tymi pomniejszymi niepowodzeniami się nie załamuje i podchodzimy do tego tematu spokojnie. Nie ma myśli w stylu: "o Boże, co ja zrobiłem". Ta świeżość będzie się pojawiać jak zaczniemy schodzić z ciężarów i treningi będą coraz krótsze. Na pewno będzie lepiej.
Kiedy w takim razie obciążenia powinny zacząć spadać?
- Trochę jeszcze obecna sytuacja, czyli ciężka praca, potrwa, żeby ten szczyt formy przyszedł na igrzyska olimpijskie w Rio de Janeiro.
Czyli w Krakowie też trudno spodziewać się po was fajerwerków?
- W jakimś stopniu tak, ale z drugiej strony organizmy przyzwyczajają się do takiego wysiłku, więc za dwa tygodnie, nawet przy utrzymaniu obecnego rytmu treningów ta gra powinna wyglądać lepiej. Głęboko wierzę w to, że sztab tak wszystko obmyślił i zaplanował, żeby w Rio było dobrze.
Jak pan się czuje w tej reprezentacji, zwłaszcza od momentu, gdy w zeszłym sezonie Stephane Antiga wyraźnie wskazał pana jako drugiego atakującego kadry?
- Czuję się bardzo dobrze. Na pewno dużo dał mi ten sezon ligowy. Nie ma wątpliwości, że jeżeli zawodnik nie gra za dużo w klubie, to czuje się mniej pewny i potem w reprezentacji może mu iść gorzej. Pojawiają się wtedy zawsze głosy: "czemu ten, a nie tamten"? Taka jest kolej rzeczy. Mam za sobą udany sezon w klubie, fajnie graliśmy, ja się bardzo dobrze czułem, dalej tak jest, przekłada się to na kadrę i jeżeli dalej będzie taka potrzeba trener może śmiało tasować mnie z Bartkiem. Będziemy się uzupełniać na tyle, na ile możemy. Wszystko zależy od potrzeb. Jak będzie potrzeba podwójnej zmiany to jesteśmy gotowi, jak zmiana na pozycji - tak samo. Oby to tylko działało.
Czy duże znaczenie miała dla pana ta jasna deklaracja Antigi z zeszłego roku odnośnie atakujących?
- To nie do końca tak działa. Rzeczywistość jest taka, że wszyscy muszą walczyć na treningach i pokazywać co potrafią. To, że pojechałem na jakiś turniej, mimo słabszego okresu w klubie, wynikało przede wszystkim z postawy na zajęciach w reprezentacji. Była konkurencja i rywale do składu. Doskonale wiedziałem, że jak nie zaprezentuję się wystarczająco dobrze na treningach kadry, to mnie w niej zaraz po prostu nie będzie. Nie ma w drużynie narodowej miejsca, by brać kogokolwiek za zasługi czy na podstawie dobrych występów z przeszłości. Trzeba tu nawet nie tyle trzymać poziom, co cały czas go podnosić, żeby nie stracić miejsca. Ten sezon rozwija się na pewno dobrze, ale mamy w reprezentacji parę problemów, z którymi musimy się uporać.
Co pan ma na myśli?
- Chodzi o sprawy zdrowotne, związane przede wszystkim z Fabianem (Drzyzgą - przyp. red.) czy z "Mikusiem" (Mateuszem Miką - przyp. red.). To jest teraz nasza główna zmora. Trzeba doprowadzić ich do pełni zdrowia, żebyśmy mogli trenować wszyscy razem, w pełnej grupie.
Czy same igrzyska olimpijskie zaprzątają już wasze myśli? Znamy podział grup. Wiadomo też, że już w ćwierćfinale Polska trafi najprawdopodobniej na jedną ze światowych potęg.
- Wszystkie cztery ćwierćfinały będą bardzo dobre i z każdej takiej pary jeden zespół musi odpaść. Będziemy robić wszystko, żeby wygrać jak najwięcej spotkań w grupie, zająć jak najlepszą lokatę wyjściową. Niezależnie od składu grup pierwsze miejsce gra z czwartą ekipą w drugiej - to jednak duża szansa, bo oznacza, że ten rywal jakieś porażki w pierwszej fazie poniósł. Tak przynajmniej teraz sobie myślę, że powinno to oznaczać, że jest w słabszej dyspozycji niż drużyny, które go pokonały. Na razie jednak w ogóle się na tym nie skupiamy. Myślimy tylko o tym, żeby w zdrowiu dobrze się przygotować do igrzysk olimpijskich i tam zagrać naszą najlepszą siatkówkę. Zobaczymy co nam to da.
Wiadomo, że meczów międzypaństwowych najlepsze reprezentacje co roku rozegrać muszą mnóstwo. Wam w roku olimpijskim wyraźnie się poszczęściło, bo Final Six Ligi Światowej odbędzie się w Krakowie, pierwszy turniej był w Kaliningradzie, drugi w Łodzi, a trzeci we Francji, do której też dostać się można stosunkowo łatwo i szybko. Trudno chyba o lepszą sytuację?
- Faktycznie korzystnie się to wszystko ułożyło. Wywalczyliśmy sobie organizację turnieju finałowego i to jest na pewno duży plus, bo do Kaliningradu mogliśmy pojechać autobusem, a teraz czeka nas niedaleki lot do Francji. Znacznie gorzej mają chociażby Trójkolorowi, którzy prosto z Tokio lecieli do Sydney, potem do nas. Nam ta sytuacja na pewno pomoże przede wszystkim dlatego, że nie będziemy męczyć się dodatkowo podróżami.
Rozmawiał Marcin Olczyk
ZOBACZ WIDEO Pazdan: To był trudniejszy mecz od tego z Niemcami (źródło: TVP)
{"id":"","title":""}
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)