Rywalizacja między żeńskimi kadrami Brazylii i Kuby w ostatniej dekadzie XX wieku zapisała się na stałe w historii całej siatkówki, podobnie jak boje między włoską generacją Il Fenomeno i Brazylijczykami czy walka o prymat olimpijski reprezentacji ZSRR i USA. Kubanki jako pierwsze w historii igrzysk zdobyły trzy złote medale z rzędu, a nazwiska Regli Torres, Yumilki Ruiz, Magalys Carvajal czy Regli Bell na trwale zapisały się w pamięci fanów kobiecej siatkówki.
Był jeden człowiek, który starał się zrzucić z tronu kubańskie królowe i wprowadzić nań swoje gwiazdy. Mowa o Bernardo Rezende, który w latach 1994-2000 kierował kobiecą kadrą Brazylii. Z sukcesami, głównie w cyklu World Grand Prix, ale przez całą swoją kadencję Bernardinho musiał nieraz akceptować z bólem wyższość karaibskiej potęgi: na mundialu w 1994, w Pucharze Świata z 1995, Igrzyskach Panamerykańskich z 1999 roku... A przecież ówczesne reprezentantki Kraju Kawy należały do ścisłej światowej czołówki, żeby wspomnieć tylko o dwukrotnej MVP zawodów World Grand Prix Leili Barros, słynnej atakującej Virnie Dias czy Fernandzie Porto Venturini, późniejszej żonie trenera Rezende.
Trudno się dziwić, że podczas igrzysk w Atlancie z 1996 roku obie słynne ekipy postawiły sobie jeden cel: olimpijskie złoto. Brazylijki pod wodzą nowego szkoleniowca robiły olbrzymie postępy, co udowodniły w fazie grupowej, pokonując obrończynie tytułu z Barcelony 3:0 (15:11, 15:10, 15:4). Zespół Rezende nie przegrał w pierwszym etapie rozgrywek ani jednego spotkania i trudno się dziwić, że stał się z marszu kandydatem do złota. Po szybkim zwycięstwie w ćwierćfinale z Koreą Południową okazało się, że południowoamerykańskie siatkarki znów trafiły na Kubę.
Warto pamiętać, pod jaką presją była kadra Eugenio Jorge. Multimedalistki z Hawany były oczkiem w głowie Fidela Castro, w końcu każdy zagraniczny triumf wiązał się z nagrodami finansowymi trafiającymi do razu do kubańskiego ministerstwa sportu. Na dobrą sprawę siatkarki utrzymywały finansowo choćby rodzimą federację tenisa stołowego lub piłkarzy. Nic dziwnego, że każda ich porażka była przyjmowana bardziej niż nieprzychylnie: wystarczyło, by Kubanki przegrały dwa mecze eliminacji olimpijskich, by wódz Castro wezwał ich trenera na specjalną, wychowawczą rozmowę. Liczyło się tylko zwycięstwo, nieważne, w jakim stylu.
ZOBACZ WIDEO Robert Kaźmierczak przedstawia reprezentację Argentyny
[nextpage]Pierwszy set półfinału w Atlancie - 15:5 dla Brazylii, w drugim Kuba wyrównała, wygrywając 15:8. 15:12 dla siatkarek Rezende w trzeciej partii i wydawało się, że mecz jest pod ich kontrolą. - Wpadła mi do głowy strategia obrażania Brazylijek, żeby wytrącić je z równowagi. Dziewczyny pytały: ale jak chcesz je obrażać? Mówiłam: mówcie wszystko, co wam przychodzi do głowy, najgorsze rzeczy, jakie kobieta może powiedzieć kobiecie. Krzyczeliśmy przez siatkę: k**wy! Marcia Fu odwróciła się i powiedziała: Same jesteście k**wy! I co jeszcze... Lesbijki! Wyzywaliśmy je od lesbijek. A kiedy Fernanda pokazywała palcami swojej drużynie, jak rozegra, mówiliśmy jej: wsadź sobie te kody w d... - wspominała po latach Mireya Luis w brazylijskim dokumencie "Patria".
Ana Moser i Ana Paula, grające po stronie Brazylii, chętnie opowiadały o reszcie złośliwości, jakie doświadczyły ze strony rywalek. Celowe ataki w okolice piersi i głowę, plucie, wyzwiska, wrzaski przez siatkę - arsenał niesportowych zagrań rósł z każdą minutą starcia. Kubanki wygrały czwartego seta 15:13 i po wyczerpującej wymianie ciosów w tie-breaku przypieczętowały awans do finału (15:12). - Szok... To był już koniec. A one krzyczały i krzyczały. Zobaczyłem Reglę Bell przed sobą, ciągle wrzeszczała w moim kierunku. Podeszłam do siatki, powiedziałam sobie: dość tego. Już koniec, wygrałaś, wystarczy. Pociągnęłam Bell za koszulkę i zażądałam szacunku. I już nic więcej nie pamiętam, jakby mi odcięło prąd. Powtarzałam jak maszyna tylko to jedno słowo: respekt, respekt - mówiła Ana Moser. To właśnie wtedy wybuchła emocjonalna bomba.
Obie strony wspominają to starcie inaczej, przerzucając ciężar winy na przeciwnika. Już na parkiecie królował chaos, ale najgorsze rzeczy miały miejsce w drodze do szatni, tam, gdzie nie sięgały kamery. Ana Paula miała porządnie oberwać od Regli Torres i dwóch innych Kubanek, gdy chciała podejść do nich z przeprosinami (pytana o to Torres z oburzeniem zaprzeczała: - Przecież ona po jednym moim ciosie skończyłaby ze sportem!), Marcia Fu z niechęcią przyznała, że rozdzielała razy, gdzie popadnie, byle tylko uderzyć którąś z Kubanek. Nawet po latach dawne rany nie zostały zagojone, a przecież jeszcze w 1994 Brazylijki zapraszały koleżanki z Kuby do supermarketów w swoim kraju i fundowały im wszystko, co było trudno dostępne w Hawanie przez sytuację ekonomiczną: szampony, pasty do zębów, buty czy sukienki.
Rezende, który nie chciał zbytniej poufałości z największymi rywalkami, szybko zakazał swoim siatkarkom kupowania takich prezentów. Od tego momentu wzajemne relacje dawnych przyjaciółek pogorszyły się, a punktem kulminacyjnym był finał mistrzostw świata z 1994 roku. Kubanki specjalnie wyszły na parkiet z wałkami i spinkami we włosach, by pokazać przeciwniczkom, że nawet zupełnie "niewyjściowe" wygrają w cuglach. I tak się stało: mistrzynie świata szybko poleciały do swojej ojczyzny na spotkanie z Fidelem Castro, a Brazylijki długo walczyły z poczuciem upokorzenia. Trudno się dziwić, że przez lata wzajemne animozje narastały, aż znalazły ujście podczas igrzysk w Atlancie.
Miesiąc później, w fazie finałowej WGP 1996 doszło do ostatniego tak słynnego starcia obu drużyn. Kadry ze wściekłą Reglą Torres biegnąca z pięściami do rywalek, uderzająca gdzie popadnie, zapisały się w historii cyklu, choć FIVB wolałaby o tych zajściach nie pamiętać. Na szczęście konfederacji od tamtego czasu temperatura rywalizacji Kuba - Brazylia nieco zelżała.