Jak pracuje kuźnia talentów w Szczyrku? cz. 1

Szkoła Mistrzostwa Sportowego w Szczyrku, od niedawna nosząca imię Agaty Mróz-Olszewskiej, zaczyna trzeci rok swojej działalności. To dobry czas na podsumowania i oceny, o które poprosiliśmy kierownika placówki, Grzegorza Wagnera.

WP SportoweFakty: Nadanie SMS-owi w Szczyrku imienia Agaty Mróz Olszewskiej to dla pana najważniejszy dzień w historii szkoły?

Grzegorz Wagner (SMS PZPS Szczyrk): Do tej pory na pewno. Udało się nam zrealizować to, co kiedyś sobie założyliśmy. Od momentu, kiedy przeprowadziłem szkołę z Sosnowca do Szczyrku, myślałem o Agacie Mróz-Olszewskiej jako patronce szkoły i mniej więcej po dwóch latach można było wcielić w życie nasz pomysł. Wybór był właściwie jednogłośny.

Jak wyglądała praca przy fundamentach: było konkretne rozliczenie tego, co w Sosnowcu działało lub nie, czy przychodził pan z gotową koncepcją?


- Już wcześniej rozmawialiśmy o Szczyrku, kiedy byłem jeszcze w zarządzie PZPS. Miałem konkretny plan w głowie, który doczekał się realizacji, natomiast korzystamy z doświadczeń z Sosnowca, o czym świadczy choćby obecność Andrzeja Pecia, który z nas wszystkich ma najdłuższy staż pracy w SMS-ie i jego wiedza zyskana w tym czasie jest nieoceniona. A Wiesław Popik? Ma zdecydowanie największe doświadczenie, jeśli chodzi o zawodowe rozgrywki ligowe w Polsce i tym mnie przekonał, natomiast od razu zaznaczam, że traktujemy kadetki tak samo, jak juniorki i nikt nie jest tutaj pierwszy lub drugi z racji prowadzenia takiej, a nie innej kadry.

Ile było podań do SMS-u w tym roku?

- Mieliśmy jedenaście miejsc w tym roku, podań było czterdzieści. Trzeba było wybierać na podstawie wszelkich badań medycznych i psychomotorycznych, do tego oczywiście liczyła się ocena trenerów i wybór dziewczyn, które najlepiej rokują. Co nie znaczy, że dla innych w naszej szkole nie ma miejsca. Życie układa różne scenariusze - ktoś odchodzi na własne życzenie, czasem z kogoś rezygnujemy. Na przykład Ola Rasińska i Ala Grabka zrezygnowały same, natomiast co do Oliwii Michalak to my podjęliśmy taką, a nie inną decyzję. Powody są różne.

A jak wygląda proces selekcji do szkoły, macie bazę danych, z której wybiera się najlepiej rokujące zawodniczki?


- Podanie wysyłane do szkoły to jest jakby ostatni element tego procesu, już teraz obserwujemy roczniki 2002 i 2003, a nawet 2004 w całej Polsce. Danych jest sporo, dzięki platformie SOS-ów mamy wgląd do wszystkich testów przez nie przeprowadzanych, do tego jeździmy po turniejach i nawiązujemy coraz lepsza współpracę z trenerami klubowymi. Czasem oni dzwonią do nas, że mają ciekawego dzieciaka i chcą go sprawdzić w naszej szkole, wtedy w miarę możliwości zapraszamy ich do nas na dodatkowe minikampy.

ZOBACZ WIDEO Polacy ustanowią rekord. Tak wysko w rankingu FIFA jeszcze nie byliśmy!


Nie boicie się przerzucania zawodniczek na nowe pozycje, szczególnie widać to na ataku w kategorii juniorskiej, gdzie przewinęło się sporo siatkarek.


- Rolą szkoły jest znalezienie takiej pozycji, która wyzwoli w zawodniczce pełen potencjał. Stąd nasze poszukiwania, natomiast nie jest tajemnicą, że interes SMS-u nie zawsze pokrywa się z interesem klubu, którym zależy na wyniku w młodzieżowych mistrzostwach Polski i to jest normalne. Nie zamierzamy nikogo szufladkować, jeżeli wydaje nam się, że ktoś może być użyteczny w innej roli, to próbujemy. Mamy jedną typową rozgrywającą, pozostałe zostały na rozegranie przekwalifikowane, choćby Julia Nowicka. Była bardzo dobrą przyjmującą i atakującą, ale myśląc o niej w kontekście występów międzynarodowych, to przy jej warunkach ciężko było o dobre rokowania. Na pozycji rozgrywającej wygląda to zupełnie inaczej, pozostaje teraz nauka dobrego rozgrywania.

Teraz generalnie w Polsce jest problem z dziewczynami, które łączyłyby dobre warunki fizyczne ze zdolnościami motorycznymi, zwykle jest albo jedno, albo drugie i trzeba wybierać.


- W SOS-ach muszą stawiać na potencjał fizyczny, bo inaczej nie będą klasyfikowani w rozgrywkach. Jeśli chodzi o naszą współpracę z SOS-ami, to mamy zbieżne cele, bo o to samo nam chodzi. Nie oszukujmy się, w ligach młodzieżowych czy Turniejach Nadziei Olimpijskich kluczową rolę odgrywają parametry. Jeśli teraz popatrzymy na takie nacje jak Amerykanki, Chinki czy Holenderki, to na przyjęciu grają siatkarki po 185 lub 190 centymetrów. Zdarzają się wybitne jednostki poniżej tych wartości, także w naszym kraju, ale to są jednak wyjątki obdarzone niesamowitymi predyspozycjami ruchowymi.

Nikt Szczyrkowi nie zarzuci, że nie ma tu ciężkiej pracy, ale na razie nie ma też wyników. Wszyscy żyją teraz osiągnięciami złotych kadetów i juniorów ze Spały, tymczasem juniorki po raz drugi nie dostały się na mistrzostwa Europy i znowu słychać było narzekania na szkolenie.


- Przypominam, że pierwsza nieudana próba awansu na mistrzostwa Europy juniorek to czasy kadry wychowanej w Sosnowcu. Broń boże, nie odcinam się od tamtych lat, ale widać wyraźnie, że nastąpił jakiś kryzys w szkoleniu młodzieży i seniorskim, co pokazuje obecna sytuacja. Związek podjął określone decyzje mające na celu naprawdę, choćby przeniesienie naszej szkoły do Szczyrku, a kadra Jacka Nawrockiego została wyraźnie odmłodzona. Potrzeba czasu, żeby zobaczyć rezultaty. Robimy coraz więcej testów, uczymy, jak robić dobrą selekcję i ograniczyć ryzyko pomyłki. Nie będę twierdził, że nie mylimy się w wyborze, ale chcielibyśmy ograniczyć je do minimum. Nie jest łatwo mówić dziewczynie, że musi odejść ze szkoły.

Czyli Spała swoją drogą, a Szczyrk swoją?

- Nie ma co porównywać nas do Spały, bo to jest po prostu głupota. Oczywiście trzeba mieć szacunek dla wyników tych chłopaków, natomiast przypominam, że w obecnym kształcie przepracowaliśmy w całości dopiero dwa lata. Z Sosnowca nie przeszło osiemnaście dziewczyn; pierwszy rok w Szczyrku był szalenie trudny, bo w ostatniej chwili wycofała się trzecia klasa liceum, która miała decydować o poziomie pierwszej ligi i być przykładem dla młodszych uczennic. Musieliśmy eksperymentalnie powołać drugą klasę gimnazjum, przez to zdarzały się w pierwszej lidze mecze, gdzie w naszym składzie grały czternastolatki, czasem trzynastolatki! Teraz, po dwóch latach, widać zrobione przez nie postępy i teraz można spokojnie czekać na wyniki ligi w tym sezonie.

Ale przeciętny kibic nie widzi całej pracy wykonywanej w szkole lub doświadczenia zbieranego w lidze, interesują go tylko zwycięstwa i na ich podstawie ocenia jakość zespołu.

- Moim zdaniem wyniki są ważne, ale nie najważniejsze. Naszym najważniejszym zadaniem jest przygotowywanie do gry w reprezentacji seniorek… Wszelkie trudności przede wszystkim dopingują nas do ciężkiej pracy i dlatego jeszcze raz proszę: poczekajmy jeszcze, już niedługo te rezultaty przyjdą. Niedługo - ale nie w ciągu roku czy dwóch, bo system sprawdzany być powinien po sześciu czy nawet ośmiu latach. Wszyscy widzimy postępy, gromadzimy w tej szkole dziewczyny zdecydowanie wyróżniające się na tle rówieśniczek w całej Polsce. Cierpliwości!

Cierpliwość się przyda, ale konkurencja w Europie nie śpi. Belgijki zrobiły duży postęp, Turczynki od lat plasują się w czołówce kategorii młodzieżowych, nie mówiąc już o tym, ile Club Italia dał ostatnio dorosłej kadrze Włoszek.


- Przyglądamy się konkurencji w Europie, natomiast trudno oceniać naszą młodzież na tle Włoszek czy Turczynek, które dojrzewają średnio dwa lata wcześniej od Polek. A to jest fizyczna i emocjonalne przepaść w tym wieku! Sami dostrzegliśmy pewne problemy z tym związane, choćby problemy w sile ataku, dlatego zwiększyliśmy objętościowo i ilościowo trening siłowy. I to na szczęście zaczyna się przekładać na możliwości, bo wcześniej odstawaliśmy od Włoszek w prostym podnoszeniu ciężarów o 30 procent. To nie jest tak, że według nas wszystko jest dobrze. Poprawiamy co roku pewne rzeczy, słuchamy nowinek, podglądamy rywali.

Źródło artykułu: