Nie jedziemy tam na obiad - rozmowa z Radosławem Rybakiem, kapitanem AZS Politechnika Warszawska

Na dzień prze wyjazdem do Kędzierzyna-Koźla Radosław Rybak, kapitan warszawskiej Politechniki opowiedział portalowi SportoweFakty.pl o sytuacji w drużynie. Zawodników najbardziej irytują zaległości finansowe i niespełnione obietnice działaczy. - To nie pozwala nam spokojnie trenować, ale jestem na 99 procent pewien, że my i tak awansujemy do czwórki. Wcale nie żartuję - powiedział popularny "Rybi",

Wojciech Potocki
Wojciech Potocki

Wojciech Potocki: Już w sobotę czeka was pierwszy mecz w Kędzierzynie-Koźlu z ZAKSĄ. Ostatnie wasze spotkanie obejrzał pan siedząc obok trenera. Może teraz wykorzysta pan tamte obserwacje?

Radosław Rybak: To prawda, miałem wtedy grypę i przyglądałem się grze z boku. Byliśmy bardzo blisko zwycięstwa, bo prowadziliśmy 2:0. ZAKSA to jednak ogromnie waleczny zespół. My trochę straciliśmy koncentrację, a oni dzięki naszym błędom wygrali 3:2. Teraz jednak czekają nas play-offy, a to zupełnie inna gra.

Łatwiej chyba nie będzie?

- No nie. Play-off to jednak zupełnie inna bajka, a my trafiamy na zespół, który chce zdobyć medal. Nawet jeżeli oni sami mówią, że o tym nie myślą, to taka jest prawda i na pewno w Kędzierzynie presja na gospodarzy będzie duża. A my? Zrobiliśmy już swoje, nawet chyba więcej niż wydawało się niektórym przed sezonem i teraz będziemy walczyć o kolejną niespodziankę.

Ale jak tu walczyć z najlepszymi, skoro wszyscy wciąż mówią o finansowej katastrofie Politechniki?

- Wie pan co, nawet mi się nie chce o tym rozmawiać. Wciąż tylko słyszymy obietnice, które oczywiście nie są realizowane. Nowe terminy wypłat zmieniają się z dnia na dzień. Wiemy, że pani prezes Dolecka robi co może, by się z tę sytuację zmienić i wciąż czekamy. Ale gramy w zawodowej lidze i każdy z nas musi z czegoś żyć.

Jest aż tak źle?

- Każdy z nas ma inną sytuację. Jedni, tak jak ja, wciąż czekają na pieniądze z poprzedniego sezonu, drugim klub jest winien mniej, ale nikomu nie jest łatwo. Gdyby to był budżet 8 albo 10 milionowy, to pewnie byłoby inaczej, ale tu chodzi o dużo mniejsze kwoty. My daliśmy wszystko. Teraz czas na klub.

Ale na kędzierzyńskim parkiecie nie o pieniądze będziecie walczyć?

- No jasne, że nie. Chociaż trochę się wkurzam gdy słyszę z ust niektórych, że jak dobrze się spiszemy w Kędzierzynie to coś się zmieni. My już wypełniliśmy z nawiązką zadania które stawiano przed drużyną. Teraz będziemy grać, by wejść do czwórki. Czy w ogóle ktoś o tym w Politechnice marzył?

Myśli pan, że ZAKSA jest do ogrania?

- A czemu nie? W sezonie zasadniczym dwa razy graliśmy z nimi po pięć setów i były to bardzo wyrównane pojedynki. Na pewno nie jedziemy do Kędzierzyna, by zjeść kolację, śniadanie i obiad, a potem wrócić do Warszawy. Jednego się tylko obawiam - żebyśmy nie przegrali "w szatni". Z drugiej strony, ZAKSA to nie jest jakiś wielki dream team, którego nie można pokonać. Parę spotkań jednak przegrali. (śmiech)

Czy jedno zwycięstwo w hali Azoty weźmiecie w ciemno?

- Dzisiaj tak, ale jeśli wygramy w sobotę, to dzień później znowu powalczymy o sukces.

Odkąd zachorował trener Krzysztof Kowalczyk, gracie jednak słabiej niż w pierwszej rundzie sezonu zasadniczego. Dogadujecie się z Ireneuszem Mazurem?

- Rozumiemy się bardzo dobrze. Każdy trener ma jednak inne metody treningowe i inaczej prowadzi drużynę. Krzysiek nigdy się nie denerwował, a przynajmniej nie pokazywał tego przy nas. Trener Mazur stara się jego pracę kontynuować, lecz trochę inaczej prowadzi zespół. To zresztą nieuniknione. Treningi są inne, co jednak nie znaczy, że to gorszy fachowiec. Wręcz przeciwnie, jest doświadczony i ma doskonały warsztat szkoleniowy. Nie można powiedzieć, że się nie rozumiemy.

A w trakcie meczu? Kowalczyk był szalenie skupiony i spokojny.

- Znam trenera Mazura nie od dziś i widzę, że bardzo stara się powstrzymywać swoje reakcje. Muszę też przyznać, że kilka ostrych słów niektórym zawodnikom bardzo się przydaje. Jeśli jednak chodzi o mnie, to wolę spokojną pracę i partnerski sposób prowadzenia drużyny. Ale są też tacy, który mówią: - dziękuję trenerze, ten opieprz był mi potrzebny.(śmiech) Praca trenera, szczególnie w "sytuacji awaryjnej", to bardzo trudna sprawa. Nie mogę jednak powiedzieć, że graliśmy w końcówce słabo, bo zmienił się trener. To miało wpływ na naszą postawę, ale nie zasadniczy.

A co było główną przyczyną słabszej gry?

- Sądzę, że forma nam uciekła, bo przerwa między rundami była dla nas zbyt długa. Czasami kiedy jesteś w sztosie i na dłużnej się zatrzymasz to wszystko siada. Drugi powód to seria kontuzji, co spowodowało zmiany w składzie i pewne osłabienie zespołu.

A propos kontuzji. Czy w Kędzierzynie zagra już Robert Milczarek? Od niego przecież zaczynało się wszystko co dobre. Kapitalne obrony, świetne przyjęcie...

- Robert już z nami trenuje, ale chyba jeszcze nie zagra. A może zagra? Wszystko zależy od trenera, a rywale też nie powinni za dużo wiedzieć.

Nie boi się pan, że w Kędzierzynie nie będzie zespołu? Teraz każdy z was zrobi wszystko by grać "pod siebie" i będzie myślał o swojej przyszłości, nowym klubie i kontrakcie?

- No widzi pan, znowu wracamy do pieniędzy. To naprawdę jest już żenujące. Ja bym chciał zająć się siatkówką i treningami przed bardzo ważnym meczem, ale nie da się. Wstaję rano i myślę jak to będzie, a w szatni wszystkie rozmowy, siłą rzeczy, kręcą się wokół pieniędzy. To bardzo przeszkadza, lecz kiedy wychodzisz już na parkiet to walczysz na maksa i nic innego się nie liczy. Tak będzie w najbliższy weekend. Oczywiście, każdy będzie chciał się pokazać i nie ważne czy będzie wchodził z ławki, czy zagra od początku. My naprawdę doskonale się razem czujemy i tworzymy fajny zespół, który tak łatwo się nie rozpadnie.

W Kędzierzynie będziecie mieli okazję, by pokazać się Krzysztofowi Stelmachowi, a to drugi szkoleniowiec kadry…

- Ja już nie myślę o reprezentacji, ale z czystym sumieniem poleciłbym mu Karola Kłosa i Rafała Buszka. Młodzieży trzeba dawać szanse, a oni mają ogromy talent i bardzo dobre perspektywy na "duże granie". Treningi w kadrze na pewno bardzo by im pomogły w dalszym rozwoju.

Jest pan kapitanem Politechniki. Co się z nią stanie? Ja sądziłem, że dopiero kiedy młodzież okrzepnie, w przyszłym sezonie, będziecie w czubie PlusLigi.

- Ja też, (uśmiech) ale trudno cokolwiek wyrokować. Wszystko zależy od działaczy, trenera i pieniędzy. A może przyjdzie nowy szkoleniowiec i wymieni dziesięciu graczy?. Jedno wiem. Nie często się zdarza, by z tak mizernym budżetem stworzy tak dobry i co ważniejsze bardzo perspektywiczny zespół. Gdyby to ode mnie zależało, to za wszelka cenę chciałbym zatrzymać drużynę i... jedziemy! Ale po pierwsze, nie ja decyduję, a po drugie nikt chyba nie zna planów i możliwości klubu.

Czasami klub stoi na skraju upadku, a zawodnicy na przekór wszystkim wygrywają.

- Ja już to przerabiałem kilka razy. Tak było w Morzu Szczecin, kiedy robiliśmy wszystko by "nie zgłupieć" i pokazać, że jesteśmy drużyną z charakterem. Niestety Morze upadło, a rozwali to wszystko działacze. W Politechnice, w ubiegłym sezonie, też nie było różowo, a utrzymaliśmy się w lidze. A teraz? Siatkarze są od grania. My na pewno nie położymy się na parkiecie tylko będziemy walczyć jak mężczyźni.

Wierzy pan w sukces?

- Zaskoczę pana, ale naprawdę wierzę, że wejdziemy do czwórki. Naprawdę! I wcale nie żartuję. Może ktoś mi zarzucić, że mówię "jak Bartman o... Politechnice". Nie, nie lekceważę rywali, ale mam takie przeczucie. Na 99 procent będziemy w czwórce!

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×