Wyniki siatkarzy z Trójmiasta trzeba postrzegać nieco inaczej niż w poprzednim sezonie, choć włoski szkoleniowiec stara się - podobnie jak przed dwoma laty - budować zespół grający równo i stabilnie. Na razie jeszcze nie wszystko wychodzi jak powinno, ale Anastasi z optymizmem patrzy na postępy swoich podopiecznych.
WP SportoweFakty: Obserwując pana w tym sezonie mam wrażenie, że nawet po wygranych meczach nie jest pan jeszcze do końca zadowolony z postawy swojego zespołu. Dlaczego?
Andrea Anastasi: To nie tak, że ja czasem jestem niezadowolony. Ja po prostu nigdy nie jestem zadowolony do końca. Na pewno mogę mieć zastrzeżenia co do tego, że najpierw wspinamy się na naprawdę wysoki poziom, a następnie w głupi sposób tracimy trzy czy cztery ważne punkty w końcówce na przykład wyrzucając je w aut. Tu trzeba popracować nad umiejętnościami, ale też nad mentalnością. I to jest właśnie wyzwanie dla mnie.
Tydzień temu w meczu z Cuprum tak właśnie było, ale zapanowaliście nad sytuacją i wygraliście po tie-breaku.
- Mamy problem ze stabilnością gry. Strasznie falujemy. Posiadamy wprawdzie graczy, którzy grają swój pierwszy sezon jako szóstkowi, więc nie jest łatwo zbudować z tego całość. Najważniejsze, że wierzyliśmy w zwycięstwo do końca i je wyrwaliśmy. Ekipy z Lubina, Olsztyna, Jastrzębia są właśnie rywalami z naszej półki i musimy z nimi wygrywać. Dlatego cieszą mnie te dwa punkty.
Nagrodę MVP tamtego meczu otrzymał Michał Masny, choć chyba spodziewaliśmy się, że przypadnie ona Dmytro Paszyckiemu, który wspiął się na nieprawdopodobny poziom.
- Bądźmy szczerzy. Gdy jest mnóstwo problemów na boisku i co chwilę któryś z elementów "ucieka", to właśnie rozgrywający jest od tego, by nad wszystkim zapanować. Zdecydowanie zgadam się z tą decyzją, bo był to kluczowy gracz dla nas w meczu z Cuprum.
ZOBACZ WIDEO Ireneusz Mazur: Nigdy nie ma dobrego czasu na zmianę trenera
Gdybyście przegrali tamto spotkanie, czołówka tabeli bardzo by się oddaliła.
- Nie musimy teraz aż tak bardzo się nad tym zastanawiać. Teraz jedziemy do Radomia na kolejny ciężki bój. Nie myślę za bardzo o tabeli. Oczywiście chcemy pokazać się z jak najlepszej strony, ale dla mnie najistotniejsze jest, byśmy grali dobrą, a przede wszystkim równą siatkówkę. Ale uważam, że stać nas na lokatę w pierwszej szóstce.
Jest pan w takiej samej sytuacji, co dwa lata temu, gdy obejmował pan Lotos Trefl? Wtedy również musiał pan budować zespół od podstaw.
- Trochę tak, ale teraz nasz projekt się nieco zmienił. Nie mamy Murphy'ego Troya i Sebastiana Schwarza. Wdrażamy do gry Damiana Schulza, dla którego to pierwszy sezon w roli podstawowego atakującego. Wystawiałem go już w poprzednim sezonie, ale to nie to samo, skoro zawsze gdzieś na ławce dostępny był Troy.
Przed sezonem mówił pan, że bardzo liczy na Bartosza Pietruczuka. Stawia pan na niego konsekwentnie.
- Od razu musiał wskoczyć do szóstki, bo Miłosz Hebda nie był gotowy do gry od początku sezonu. Został rzucony na głęboką wodę, bo przyszedł do nas z I ligi, a teraz musi rywalizować z najlepszymi. Z kolei Miłosz zaczął normalnie trenować w zeszłym tygodniu i bardzo się cieszę, że wraca.
Widzę, że u pana ten brak stuprocentowej satysfakcji miesza się z optymizmem. Te kolejne małe kroki muszą cieszyć.
- Ja nadal pozostaję optymistą. Mam świadomość tego, że wiele pracy przed nami i ciągle myślę, co by tu jeszcze poprawić. A każdy, nawet najmniejszy postęp daje mi radość.
Rozmawiał Krzysztof Sędzicki