Radostin Stojczew. Zdrajca czy bohater?

Materiały prasowe / CEV / Na zdjęciu: Radostin Stojczew
Materiały prasowe / CEV / Na zdjęciu: Radostin Stojczew

Jedyna dotąd przygoda z prowadzeniem reprezentacji kandydata na selekcjonera polskich siatkarzy, Radostina Stojczewa, zakończyła się skandalem. Część rodaków okrzyknęła go zdrajcą, dla innych jest bohaterem narodowym, bo wypowiedział wojnę korupcji.

W tym artykule dowiesz się o:

Bułgarski trener to jedna z najbardziej kontrowersyjnych osób światowej siatkówki. Z jednej strony każdy, kto z nim pracuje, podziwia jego perfekcjonizm i pracoholizm. Jednocześnie wszyscy publicznie, bądź nieoficjalnie, wypominają bezkompromisowość i megalomanię. W swoim trenerskim życiorysie obok niezaprzeczalnych sukcesów klubowych ma na koncie jedyną, jak do tej pory, przygodę z kadrą narodową, która zakończyła się ogromnym skandalem i podzieliła środowisko siatkarskie w Bułgarii.

Był rok 2010. Radostin Stojczew miał wtedy dopiero 41 lat i był już mistrzem Włoch z Trentino Volley, zdobywcą Pucharu Włoch i Ligi Mistrzów. Bułgarska federacja, siatkarze i kibice pokładali w nim ogromne nadzieje. Od brązowego medalu na w 2006 minęły 4 lata, a tak gorąco wyczekiwany przełom nie nastąpił. Poza tym jednym sukcesem i trzecim miejscem w Pucharze Świata 2007 kadra zaczynała znów popadać w przeciętność. Młody, ambitny i charyzmatyczny Stojczew miał być tym, który to odmieni.

Już pierwszy rok jego pracy z reprezentacją przyniósł wielkie rozczarowanie. W mistrzostwach Europy 2011 Bułgaria zajęła 5. miejsce, w Lidze Światowej była szósta. Nie były to wyniki, jakich oczekiwano, pojawiły się pierwsze pogłoski, że trenerowi należy podziękować za pracę, bo zbyt wiele czasu poświęca klubowi, zamiast skupić się na reprezentacji. - Nic się nie zmieniło w moich relacjach z federacją - bronił się wtedy Stojczew. - Ustaliliśmy jasne zasady naszej współpracy, wiem, jakie są moje zadania i zobowiązania wobec kadry.

Kolejny rok miał być przełomowy. Zbliżały się igrzyska olimpijskie w Londynie. Bułgaria, dzięki staraniom swojej federacji, została gospodarzem jedynego wewnątrz europejskiego turnieju kwalifikacyjnego z udziałem ośmiu drużyn, który miała wygrać, a na pewno zagrać w finale. Rywalami byli między innymi Włosi, Serbowie i Niemcy. I to właśnie ci ostatni wyrzucili Bułgarię z turnieju, sensacyjnie wygrywając z nią w półfinale. Bilet do Londynu wywalczyli Włosi. To był cios dla gospodarzy. Federacja siatkarska uznała, że miarka się przebrała, a Stojczew został z miejsca zwolniony.

ZOBACZ WIDEO Ireneusz Mazur: Nigdy nie ma dobrego czasu na zmianę trenera

Po decyzji związku rozpętało się piekło, a w centrum znaleźli się siatkarze, którzy zostali bez trenera u progu bardzo ważnego sezonu olimpijskiego. Silvano Prandi, któremu zaproponowano posadę, nie chciał gasić pożaru, a grający jeszcze wtedy Plamen Konstantinow tłumaczył się brakiem trenerskiego doświadczenia. Żaden szkoleniowiec nie chciał przejąć pracy po Stojczewie. Nie pozostawało nic innego, jak poprosić go o powrót.

Urażona duma i ambicja nie pozwalały jednak Stojczewowi na wyrażenie zgody, interweniował nawet sam premier Bułgarii Bojko Borisow. W końcu po namowach i spotkaniach federacji z władzami państwowymi wrócił do kadry. Wygrał interkontynentalny turniej ostatniej szansy w Sofii, a następnie zostawił zespół na dwa miesiące przed igrzyskami i lipcowym turniejem finałowym Ligi Światowej, organizowanym po raz pierwszy w Bułgarii. Razem z nim odszedł Matej Kazijski. Obaj deklarowali, że nie widzą możliwości dalszej współpracy z prezesem Danczo Lazarowem.
[nextpage]
- Są trzy kluczowe powody mojej rezygnacji. Pierwszy to złe zarządzanie finansami federacji oraz gospodarowanie środkami z reklam i praw do transmisji telewizyjnych - mówił wtedy Stojczew. - Drugi powód to skandale we wszystkich siatkarskich ligach. Po trzecie - sprawa kontraktów młodych zawodników i ich transferów z jednego klubu do drugiego, którzy są po prostu wyzyskiwani.

Matej Kazijski także podkreślał, że odchodzi ze względu na postępowanie działaczy, którzy szkodzą bułgarskiej siatkówce. - Nasza siatkówka nie ma żadnej przyszłości. Nie pozostaje mi nic innego, jak opuścić drużynę narodową. Wrócę, kiedy coś się zmieni.

Ich decyzja podzieliła kibiców i zespół. Dla wielu Radostin Stojczew został zdrajcą, który uniósł się ambicją i przedłożył urażone ego nad interes drużyny. Dla innych wykazał się wielką odwagą i niezależnością, stał się symbolem niezłomności i walki z nadużyciami. Jaka jest prawda i co nim kierowało, wie jedynie on sam.

W lipcu, podczas turnieju finałowego Ligi Światowej w Sofii, wielkiego święta bułgarskiej siatkówki, Stojczew codziennie pojawiał się w Armeec Arenie na trybunach na meczach reprezentacji narodowej. Kilkanaście tysięcy kibiców skandowało wtedy jego imię i nazwisko, pokazując liczne transparenty, domagające się ustąpienia władz federacji i powrotu szkoleniowca. On sam z bardzo zadowoloną miną robił sobie z nimi wszystkimi zdjęcia i udzielał licznych wywiadów. - To jest narcyz i jego ego wtedy aż kwitło. Był zachwycony poparciem kibiców, w ogóle nie przyszło mu do głowy, że musi sobie z tym radzić nowy trener i jego byli podopieczni, którzy nie czuli się komfortowo. Oni na boisku walczyli o medale Ligi Światowej, a Rado na trybunach udzielał komentarzy dziennikarzom w tłumie zachwyconych kibiców. Nic nigdy nie wygrał z reprezentacją, a został bohaterem narodowym - podsumowała wtedy gorzko jedna z osób blisko związanych z bułgarską siatkówką.

W sierpniu reszta drużyny pojechała na igrzyska do Londynu w osłabionym składzie. - Byłem bardzo głęboko zawiedziony ich decyzją. Nawet nie po prostu "zawiedziony", bo taki byłbym, gdybym się tego spodziewał z ich strony. Ale ja się spodziewałem, że niezależnie od wszystkiego zawsze będziemy razem, tak jak byliśmy prawie od początku i że razem pojedziemy do Londynu walczyć o medal dla naszego kraju, tak jak to robiliśmy od lat. Kiedy powiedzieli mi, że odchodzą to poczułem się… (długa pauza) zdradzony. Ale to ich życie, ich decyzja, mają prawo do niej. W imię naszej wspólnej przeszłości nie chcę tego oceniać - mówił w 2012 po decyzji swoich kolegów i trenera Wladimir Nikołow, wieloletni kapitan reprezentacji.

Od tamtych wydarzeń ani Kazijski, ani Stojczew nie chcą mieć z kadrą nic wspólnego i twardo trzymają się powziętej decyzji. Nie oznacza to, że siatkówka bułgarska jest im obojętna. W Sofii otworzyli akademię dla dziewcząt i chłopców, angażują się też w inne przedsięwzięcia. - Gdyby było trzech, czterech ludzi takich jak Matej, wszystko wyglądałoby inaczej, lepiej - mówił Radostin Stojczew w niedawno udzielonym wywiadzie. - Mało kto rozumie, jak bardzo się poświęcił, rezygnując z wygrania czegoś wielkiego z bułgarską kadrą. Czy często mam do czynienia ze zdradą? Tak, nieustannie. Można powiedzieć, że zdrada to bułgarski sport narodowy.

Czy Radostin Stojczew mówił również o sobie?

Komentarze (3)
avatar
Allez
6.12.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Trzech na pieciu glosujacych jest za Stojczewem. A wiec, gdyby mieli wybierac kibice, Fefe by przegral.
Przy 400 oddanych glosach taki wynik jest dosc reprezentatywny. Bylbym ciekaw, jaki
Czytaj całość
avatar
stary kibic
6.12.2016
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Zapraszam do zabawy w typowanie siatkarskiej LM http://sportowefakty.wp.pl/kibice/1890/blog/14229/2017-cev-volleyball-champions-league-men-4th-round-1leg 
avatar
serena
5.12.2016
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Świetny tekst. Bardzo dobrze się czyta. Teraz jeszcze kilka słów o Berruto.