Yosleyder Cala: W PGE Skrze Bełchatów czułem, że nie jestem potrzebny

WP SportoweFakty / Mariusz Pałczyński
WP SportoweFakty / Mariusz Pałczyński

W sezonie 2012/2013 zawodnikiem PGE Skry Bełchatów był Yosleyder Cala. Kubańczyk nie odnalazł się jednak w Polsce i szybko opuścił PlusLigę. Przyjmujący teraz występuje w Katarze.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Co u pana słychać?

Yosleyder Cala: Teraz u mnie wszystko w porządku. Jestem w Katarze, gram w Al Rayyan. W tej chwili jesteśmy na drugim miejscu w tabeli, więc wszystko idzie całkiem nieźle.

[b]

Jak wygląda życie w Katarze?
[/b]
- Mam swoje mieszkanie, które zapewnił mi klub. Kulturowo oczywiście Katar różni się od Europy, ale to chyba dla nikogo nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Nie jest to jednak wielka różnica. W ostatnich dniach na przykład nie było świętowania Nowego Roku. W Katarze się tego po prostu nie praktykuje.

Co robił pan w tym czasie?

- Najpierw miałem trening, a potem spędziłem czas z przyjaciółmi. Zjedliśmy obiad i pogadaliśmy. Nie było nawet jak wypić lampki wina, bo trudno jest dostać w Katarze jakieś napoje alkoholowe. Zjedliśmy więc duży obiad i to było wszystko. Świętowanie bez pompy, ale zawsze w dobrym towarzystwie. To jest dla mnie najważniejsze.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Najważniejsze będą mistrzostwa Europy


Z kim najbardziej trzyma się pan w Katarze?

- Mam jednego bardzo dobrego kumpla, Mohameda. To mój przyjaciel, ale jednocześnie kolega z drużyny. Nie mamy jednak wiele czasu na jakieś większe rozrywki. Dla nas liczy się przede wszystkim to, aby odpocząć. Przyznaję się, że dużo teraz siedzę w domu. Nie wychodzę zbyt często.

Pamięta pan czas w Polsce?

- Tak, bardzo dobrze.

Wspomina go pan dobrze czy źle?

- Dobrze. Mój pobyt w Polsce wspominam jedynie dobrze.

W sierpniu podpisał pan kontrakt z PGE Skrą Bełchatów, a w listopadzie już pana w Polsce nie było.

- Zgadza się. Odszedłem, bo trener (Jacek Nawrocki - przyp.red.) był zdania, że nie jestem w stanie pomóc zespołowi. Dla mnie i drużyny lepiej było, żeby pójść gdzie indziej i pomóc innemu klubowi.

Nie chciał pan walczyć o skład?

- Oczywiście, że chciałem. Robiłem to na każdym treningu. Od pewnego momentu jednak czułem, że nie jestem potrzebny w Bełchatowie.

Wprowadzał pan do drużyny złą atmosferę?

- Moim zdaniem nie. Myślę, że razem z chłopakami z drużyny dogadywaliśmy się normalnie. Widziałem między nami chemię. Zawsze dobrze czułem się podczas treningów i meczów. Były one dla mnie jak zabawa.

Utrzymuje pan relacje z kolegami ze Skry?

- Tak, mam stały kontakt z Karolem Kłosem czy Pawłem Zatorskim. Oni są moimi dobrymi kolegami. Oczywiście wiem, że Karol i Paweł są mistrzami świata. Zawsze śledzę, jak obaj sobie radzą w reprezentacji Polski.

Prezes Konrad Piechocki tak komentował pana odejście: "nie akceptował swojej pozycji w zespole". Było tak?

- Nigdy nie rozmawiałem z nim o niczym, więc nie wiem, jak mam odpowiedzieć na to pytanie. Łatwo jest tak mówić.

Przyszedł pan do Bełchatowa po świetnym sezonie w Tours VB. Dlaczego w Skrze nie wyszło?

- To jest pytanie, na które powinien również odpowiedzieć trener, nie tylko ja. Na koniec oczywiście wszyscy mogą mówić o mnie, co tylko zechcą. Ja jestem tylko zawodnikiem. Wiem jednak, na co mnie stać. Wiem, co zrobiłem już w swojej karierze jako siatkarz. Jedno jest pewne - nigdy nie można zadowolić wszystkich. Trzeba robić wszystko i to ma dla mnie największe znaczenie. Kontroluję tylko to, co mogę.

Więc dlaczego powiedział pan, że dobrze wspomina czas w Polsce?

- Podtrzymuję to, tak było. Miałem tam dobrych przyjaciół i poznałem w Polsce dobrych ludzi. Było to dla mnie pozytywne doświadczenie i wiele dzięki niemu się nauczyłem. Grałem w najlepszym zespole w kraju.

Zagrał pan tylko pięć meczów w lidze. Więcej zaliczył nawet Dejan Vincić, który odszedł kilka dni później.

- Ok, nie było tego grania za dużo. Na początku chciałem jednak dokończyć sezon w Bełchatowie i spróbować wygrać wszystkie rozgrywki. Ja i Dejan nie czuliśmy się problemem tego zespołu. Nie graliśmy, więc dlaczego miałaby to być nasza wina?

Na pana pozycję przesunięto Mariusza Wlazłego, nominalnego atakującego. Był pan w słabej formie czy nie?

- Trener postawił na Wlazłego na przyjęciu, kiedy on tylko wrócił do zespołu. Nie wiem więc, co miałem jeszcze zrobić? Nie mogłem nic zrobić. Od samego początku byłem w Skrze przyjmującym numer cztery. Co do formy, to najgorzej jest, kiedy jej nie ma. Lepiej być w formie.

[b]

Al Rayyan jest pana szesnastym klubem w karierze. Czuje się pan siatkarskim podróżnikiem?
[/b]
- Lubię grać w różnych krajach, poznawać nowych ludzi, nowe kultury i nowe rozgrywki. W Katarze gram przeciwko bardzo różnym zawodnikom, więc to wpisuje się w moją koncepcję. Płacą też dobrze, więc w tym aspekcie też nie mam na co narzekać. W Katarze chcę wygrać mistrzostwo kraju. A co się dalej wydarzy, zobaczymy.

Śledzi pan sytuację kubańskich zawodników?

- Tak, docierają do mnie różne informacje. Mamy bardzo wielu dobrych lub bardzo dobrych siatkarzy. Niektórzy mówią, że jakby ich zebrać wszystkich, to moglibyśmy walczyć o mistrzostwo świata jako reprezentacja. Nie wiem, czy bylibyśmy aż tak silni, ale byłoby to możliwe. Musielibyśmy tylko grać dobrze jako kolektyw.

Mógłby pan ułożyć najlepszą szóstkę zawodników z Kuby?

- Na rozegraniu Oreol Camejo, a po przekątnej Michael Sanchez. Na przyjęciu Juantorena i Leal. Jako środkowi Simon i Fiel. Jeśli chodzi o libero, to nie wiem, dla mnie bez różnicy.

Kiedy ostatnio był pan na Kubie?

- Nie byłem od dziesięciu lat. Myślę, że teraz już mogę się tam wybrać. Być może zrobię to w tym roku. Nie wiem, czy w moim kraju coś się zmieniło, bo mnie w nim dawno nie było.

Tęsknota za rodziną jest duża?

- Jest duża i jest każdego dnia. Jeśli pojawię się na Kubie, to powiem moim bliskim wszystko, czego nie miałem okazji powiedzieć w ostatnim czasie - że bardzo ich wszystkich kocham i za nimi tęsknię każdego dnia. Zawsze będę żył dla nich, bez względu na wszystko.

Rozmawiał Mateusz Lampart

Źródło artykułu: