Tomasz Kozłowski rozstał się z Asseco Resovią. "Nie chciałem być kojarzony tylko z jednym klubem"

Tomasz Kozłowski to agent, który reprezentuje między innymi Bartłomieja Lemańskiego, Michała Filipa i Aleksandra Śliwkę. To także były rozgrywający, marketing manager i team manager Asseco Resovii. Z końcem roku zakończył on współpracę z klubem.

WP SportoweFakty: Liczył pan, ile lat był związany z Resovią?

Tomasz Kozłowski: Mamy już 2017 rok, więc w sumie będzie to piętnaście. Sześć lat jako zawodnik, sześć jako pracownik klubu, a ostatnie trzy lata to już tylko współpraca. Do Resovii w 2002 roku ściągnął mnie Marek Karbarz. To on wtedy był odpowiedzialny za budowę "nowej Resovii". To były czasy, gdzie po latach "chudych" startowaliśmy od II ligi. Mieliśmy za zadanie awansować do wyższej ligi z każdym kolejnym sezonem. I to nam się udało, bo już za dwa lata byliśmy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Pamiętam, że na swojej pozycji rywalizowałem wtedy z Markiem Wilkiem, a potem ze Sławkiem Gerymskim. Największym sukcesem było dla mnie piąte miejsce w sezonie 2007/2008.

[b]

Grał pan wtedy w pamiętnym meczu z AZS-em Olsztyn. [/b]

- Tak, to była walka o czwórkę. Drużynę prowadził już Andrzej Kowal po odejściu trenera Sucha. Nie pamiętam już dokładnie, ale chyba w decydującym meczu prowadziliśmy w Olsztynie w tie-breaku. Szkoda, że wtedy się nie udało. Może byśmy wtedy medalu nie zdobyli, ale jednak byłaby to strefa medalowa.

Po skończonej karierze zawodniczej został pan w klubie i dalej pracował dla Asseco Resovii?

- Dokładnie. Pamiętam ten moment jak dziś, gdzie pojechaliśmy na wyjazdowy mecz Pucharu CEV - to było chyba Challenge Cup - do słoweńskiego Mariboru. Pojechał wtedy z nami również Bartek Górski, który zaczął pomagać przy organizacji klubu. To wtedy wykonałem pierwszy ruch i poinformowałem Bartka, że z końcem sezonu chcę zawiesić buty na kołku. I tak po sezonie otrzymałem propozycję pracy w Resovii od nieżyjącego już świętej pamięci Adama Rusinka. Pierwszy rok pracowałem w dziale marketingu, a w następnych latach już przy drużynie jako team manager. Przeżyłem lata Ljubo Travicy oraz trzy sezony u boku Andrzeja Kowala. To był wspaniały czas, bo oprócz zdobytych medali, zdobyłem wiele kontaktów z wieloma menedżerami, zawodnikami oraz klubami. Po skończonym sezonie 2012/2013 przestałem być pracownikiem klubu i założyłem swoją firmę menedżerską. Klub wiedząc, że mam duże doświadczenie i wiedzę w wyszukiwaniu talentów siatkarskich, złożył mi propozycję współpracy menedżerskiej.

ZOBACZ WIDEO Rafał Kot: decyzja Łukasza Kruczka zabolała Maćka


Na czym polegała pańska współpraca z Asseco Resovią w ostatnim czasie?

- Moja współpraca tak jak wcześniej wspomniałem polegała na pozyskiwaniu młodych i utalentowanych zawodników, nawet z czasów, kiedy chodzili oni do szkoły średniej. Po drugie na monitoringu młodych zawodników, którzy byli już związani umowami z Resovią. Po trzecie na dokładnym przeglądzie lig zagranicznych. Ten przegląd lig prowadziłem wtedy przy współpracy z Mieszkiem Gogolem, który był już jednym z asystentów Andrzeja Kowala. Skupialiśmy się na ligach francuskiej, belgijskiej, niemieckiej, ale może także trochę na czeskiej i słowackiej. Wszystkie te rozgrywki są oczywiście słabsze niż PlusLiga. Najbardziej ceniłem sobie jednak monitoring całej akademickiej ligi amerykańskiej, czyli NCAA.

Kto był pana najbliższym współpracownikiem w klubie?


- Bartek Górski. To pod jego skrzydłami zaczynałem pracę w klubie po skończonym graniu. On przyszedł z Asseco Poland z wieloma pomysłami na organizację klubu i muszę przyznać, że współpraca z nim należała do bardzo ciekawych. Natomiast ostatnie lata to współpraca również z Markiem Pankiem - poprzednim prezesem klubu, który można powiedzieć, że był moim przełożonym. Raz w miesiącu umawialiśmy się na spotkania w siedzibie Asseco Poland i tam przedstawiałem raporty mojej działalności.

Dlaczego pana drogi z klubem się rozeszły?

- Przede wszystkim już na początku współpracy umówiliśmy się, że umowa będzie trwała trzy, maksymalnie cztery lata. Za moich czasów udało się pozyskać około dwudziestu utalentowanych zawodników na każdej z pozycji. Mam tu na myśli chłopaków z Podkarpacia, a więc między innymi z AKS-u Rzeszów, jak i z całej Polski. Jak patrzę na te nazwiska, to wiem, że można byłoby stworzyć z nich fajny zespół w PlusLidze, który walczyłby spokojnie w środku tabeli. Poza tym, pojawiły się drobne różnice pod względem pomysłu wprowadzania młodych zawodników do drużyny, ich rozwoju sportowego oraz sposobu wypożyczania. Ale przede wszystkim nie chciałem być kojarzony tylko i wyłącznie z jednym klubem. Mówiąc wprost, zakończenie współpracy to moja przemyślana decyzja. Dlatego korzystając z okazji dziękuję za wszystko całej organizacji Asseco Resovii. Dziękuję także wszystkim kibicom. Dużo zawdzięczam także trenerom AKS-u Rzeszów. Miałem bardzo dobry kontakt z Arturem Łozą, Jackiem Podporą, Jerzym Wietechą i Grzegorzem Wiszem. Wielu moich klientów pochodzi z tego klubu. I nie mógłbym zapomnieć o Wojtku Szczuckim i całym klubie Metro Warszawa. To stamtąd pochodzą między innymi Bartek Lemański, Paweł Halaba i Karol Rawiak. Od pierwszego stycznia jestem niezależnym menedżerem. Argument, że pracuję tylko dla Asseco Resovii, będzie już nieaktualny.

Rozstajecie się z klubem w zgodzie?

- Oczywiście. Rozstajemy się w super atmosferze.

Jak często ze wspólnego scoutingu pana i Michała Gogola korzystała Asseco Resovia?

- Często. Patrząc na obecny sezon to jest kilka nazwisk w składzie Resovii. Na przykład Thomas Jaeschke.

To był wasz pomysł?

- Tak. Byłem na Final Four w Chicago, kiedy Uniwersytet Loyola zdobywał mistrzostwo NCAA. Wtedy bardzo spodobał mi się Jaeschke. W tym Final Four uczestniczył także Aaron Russell z Penn State. Był też James Shaw ze Stanford, który teraz gra we włoskiej Padwie i Taylor Sander z Brigham Young University. Te cztery nazwiska najbardziej zapadły mi w pamięci i one pojawiły się na biurku w Resovii. Cieszę się, że udało się jednego z nich pozyskać do klubu.

Inni?

- Thibault Rossard. Był obserwowany przez nas od dobrych trzech lat. Rozwijał się w ekipie Toulouse. W ostatnim sezonie grając w Arago de Sete stał się jednym z najlepszych zawodników ligi francuskiej. Do tego dochodziły powołania do reprezentacji. Już wtedy wiedzieliśmy, że może być gotowy i pasować do Resovii. Na tym właśnie polega scouting. Resovia jako drużyna gra o najwyższe cele, więc zawodnik sprowadzany do Rzeszowa musi być przygotowany do rywalizacji. Rossard po tylu latach gry w lidze francuskiej był gotowy do przyjazdu do Rzeszowa.

Tak samo było z Marko Ivoviciem, który też wybił się we Francji.

- Też był obserwowany. On akurat grał w Paris Volley. Liga francuska to w ogóle taka lepsza nasza I liga. Dla zawodników, którzy wyróżniają się, Ligue 1 jest ostatnim przystankiem w drodze do PlusLigi. Inny przykład - Jan Hadrava. Ostatnie lata spędził w Nantes. Jest kilka ciekawych nazwisk już nawet w tym sezonie we Francji, bo cały czas śledzę te rozgrywki. Niektórzy gracze za dwa lub trzy lata będą spokojnie mogli rywalizować w PlusLidze. Niestety nie ujawnię nazwisk, zachowam tę informację dla siebie. Mogę jedynie zdradzić, że rocznik 95 i młodsi to szczególnie ciekawi gracze. U nas w PlusLidze w tym wieku jest Olek Śliwka, Artur Szalpuk czy Dominik Depowski. [nextpage]
Miał pan ambicję, by zostać dyrektorem sportowym. Dlaczego się nie udało?

- Faktycznie, było coś takiego. Nigdy mi to nie zostało zaproponowane w Resovii. Od momentu, kiedy założyłem swoją firmę menedżerską, totalnie wyleciało mi to z głowy. Koncentruję się teraz tylko i wyłącznie na pracy ze swoimi klientami, aby się rozwijali. Przeważnie jest tak, że jak zawodnik kończy karierę siatkarską w danym klubie, a klub chce, żeby nadal pracował on w organizacji, to może zostać dyrektorem sportowym. Dużo mówiło się o tym, że Krzysiek Ignaczak może zostać taką osobą w Resovii. Jakby nie patrzeć, ma on duże kontakty, które zdobył w trakcie trwania kariery siatkarskiej. Jest to naturalnym ruchem, żeby skorzystać z wiedzy takiego zawodnika. Ja takiej oferty nigdy nie otrzymałem i już raczej nie otrzymam.

[b]

Takie stanowisko w Asseco Resovii jest potrzebne?[/b]

- W Resovii raczej nigdy nie był potrzebny dyrektor sportowy. Komfort pracy trenera w Asseco Resovii jest taki, że to Andrzej Kowal decyduje o zawodnikach, których chce mieć. Oczywiście poparte jest to wielogodzinną dyskusją z właścicielem klubu oraz prezesem Górskim. Nigdy w Asseco Resovii, poza funkcją wiceprezesa klubu do spraw sportowych, którą kilka lat temu pełnił Marek Karbarz, nie było funkcji dyrektora sportowego.

Aleksander Śliwka to chłopak, wokół którego przez ostatni rok było bardzo gorąco. Jak on znosił to całe zamieszanie?

- Rozmawiałem z Olkiem wiele razy. Nadeszła już pora, aby zakończyć ten temat, czy grał, czy nie grał w Resovii. Każdy widział, jak było. To już przeszłość. Wiemy, że ma papiery na wielkie granie. On w tej chwili jest skupiony na tym, aby odbudować pewność siebie poprzez regularną grę. Trafił do drużyny, która chce powalczyć w lidze o jak najwięcej, w której również istnieje presja wyniku. Jest podstawowym zawodnikiem w Indykpolu AZS-ie Olsztyn, ma bardzo dobrego trenera i jest otoczony dobrą opieką. Jedyne, czego mu potrzeba w tej chwili, to spokój. To jest mu potrzebne do tego, aby to, co wyniósł z treningu, mógł w stu procentach przenieść na sytuację meczową. Dlatego ja osobiście będę uważał, że młody zawodnik musi regularnie grać, aby się rozwijać.

Którzy pańscy zawodnicy są jeszcze związani kontraktami z Asseco Resovią?

- Różnie. Kilku zawodników jest już wolnych, niektórym kończą się umowy w czerwcu tego roku, ale jest też kilku, którzy mają jeszcze ważne kontrakty przez minimum dwa lata. Nie widzę potrzeby ujawniania nazwisk.

Z jakimi klubami oprócz Asseco Resovii dobrze się współpracuje w PlusLidze, jeśli chodzi o transfery?

- Tu nie chodzi o to, czy z kimś się współpracuje dobrze, czy niedobrze. Mi strasznie zależy, żeby trenerzy czy prezesi klubów przekonali się do mojej osoby, że propozycja, z którą przychodzę do klubu jest jak najbardziej poważna, a zawodnicy, których proponuję, prezentują wysoki poziom i pasują pod kątem budowania drużyny. Tak się buduje zaufanie w relacjach agent-klub.

Czy po doświadczeniach ze Śliwką, pańscy młodzi zawodnicy będą jeszcze przychodzili jako uzupełnienia składu, czy celem dla was będzie tylko granie?

- Chcę, żeby zawsze grali. Zawsze jak rozmawiam z zawodnikami to zakładamy wspólnie jakiś plan rozwoju. Weźmy przykład Łukasza Kozuba. Dla mnie najważniejsze było to, żeby znalazł on miejsce, gdzie będzie miał dobrego trenera i jak największą możliwość bycia na boisku. Łukasz bardzo chwali sobie współpracę z trenerem DeRocco. Zaczął sezon jako zmiennik Jonaha Seifa, ale z czasem wywalczył sobie miejsce w szóstce drużyny. Wspólnie z nim oraz klubem z Będzina mamy plan, aby w ciągu dwóch lat stał się wartościowym rozgrywającym i zaczął pukać do drzwi seniorskiej reprezentacji. Może to osiągnąć tylko poprzez pracę z dobrym trenerem i regularną grę. Poza tym, reprezentacja juniorów będzie miała ogranego, podstawowego rozgrywacza.

Idealnym przykładem rozwoju kariery jest Bartłomiej Lemański. Przez dwa lata ogrywał się w Politechnice i już teraz można powiedzieć, że ten sezon jest dla niego krokiem w przód.

- Nie ukrywam, że trochę obawiałem się jego przyjścia do Resovii. Był on zawodnikiem związanym kontraktem z rzeszowskim klubem, ale wypożyczonym do Politechniki Warszawskiej. Teraz gdy na to patrzę, to umacniam się w przekonaniu, że młodemu zawodnikowi potrzebne jest minimum dwa-trzy sezony do tego, aby przyjść do Resovii i rywalizować z pozostałymi jak równy z równym.

Trudno było znaleźć nową drużynę dla Dominika Depowskiego?

- Nie. Byłem mocno przekonany, że Dominik przez pół sezonu zainteresuje swoją osobą kluby w PlusLidze. Resovia potrzebowała zawodnika, aby wypełnić lukę po Thomasie Jaeschke'im, który całkiem niedawno wrócił do Rzeszowa. Po cichu liczyliśmy na to, że po kilku miesiącach uda się znaleźć w PlusLidze klub, który wypożyczy Dominika na drugą część sezonu. Pojawiły się trzy propozycje. Mógł on trafić do Effectora Kielce, Espadonu Szczecin oraz w ostatniej chwili przez kontuzję Robertsa pojawiła się oferta z MKS-u Będzin. Wcześniej jednak Dominik zdecydował się przyjąć propozycję gry w drużynie Michała Gogola i temat przejścia do Szczecina został dosyć sprawnie załatwiony. Duży wpływ na to miało zamknięcie okienka transferowego 29 grudnia. W Espadonie Dominik na pewno będzie miał duże szanse na granie.

Nie martwi pana, że Mateusz Masłowski nie ma ich zbyt wiele?

- Mimo, że Mateusz nie jest już moim klientem, trzymam za niego mocno kciuki. On wybrał trochę inną drogę. Jeszcze w trakcie naszej współpracy proponowałem mu wiele opcji grania w PlusLidze. Już był jedną nogą w Radomiu, ale ostatecznie postanowił zostać w Resovii. To naprawdę Resoviak z krwi i kości. On bardzo chciał być w Rzeszowie, mimo, że od początku było wiadomo, że Andrzej Kowal będzie stawiał na Damiana Wojtaszka. Niedawno widziałem się z "Masełkiem", dużo rozmawialiśmy, zresztą od początku znajomości naprawdę mamy super kontakt. Powiedział mi, że ostatnio znalazł w domu kartkę z rysunkiem, którą malował, gdy był małym dzieckiem. To był rysunek, który miał przedstawiać jego rodzinne miasto. I co na nim było? Miasteczko, które nazywało się Asseco Resovia Rzeszów. Więc chyba nie muszę mówić, ile ten klub dla niego znaczy. Co z nim będzie w przyszłym roku, nie mam pojęcia. Doszły mnie słuchy, że już jeden z agentów proponuje go do innych klubów. Czy to prawda, nie wiem, proszę pytać Mateusza.

Jest pan dumny z tego, jak rozwijają się trzej rozgrywający, czyli Michał Kędzierski, Marcin Komenda i Łukasz Kozub?

- Z tego jestem najbardziej zadowolony, bo wszyscy trzej grają. Młodym zawodnikom na tej pozycji bardzo ciężko jest wejść do PlusLigi. "Kędzior" zaczynał przygodę z PlusLigą jako rezerwowy rozgrywacz w Czarnych Radom. Po dwóch latach stania w kwadracie zdecydował się związać z ekipą Darka Daszkiewicza, byłego już trenera Effectora Kielce. I wystarczył jeden sezon regularnej gry w Kielcach, aby z powrotem zwrócić na siebie uwagę Czarnych. Cieszy mnie bardzo, że klub z Radomia miał chęć pozyskania "Kędziora". Robert Prygiel był zwolennikiem tego transferu i sam Michał bardzo chciał wrócić do Radomia. Jak widać to był dobry ruch i każda ze stron może być zadowolona. Na przejściu Kędzierskiego skorzystał na pewno Marcin Komenda.

Wokół niego dzieje się najmniej. Jaki to jest zawodnik?

- Marcin jest bardzo chwalony nie tylko za prowadzenie gry, ale też za swój charakter na boisku. Prezes drużyny z Kielc, Jacek Sęk jest z niego bardzo zadowolony. Komenda i Kędzierski to całkowicie dwa różne charaktery. Marcin to charyzmatyczny zawodnik, bardzo ekspresyjny, a "Kędzior" to taki typ cichego mordercy.[nextpage]
Polscy młodzi rozgrywający mają trudniej przez mit Pawła Zagumnego?

- Wydaje mi się, że tak. Ciężko jest od razu wejść do grania chłopakowi, który dopiero co skończył szkołę średnią, tak jak było w przypadku Łukasza Kozuba. On dostaje bardzo dużo szans i z tego bardzo się cieszę. Dla rozgrywającego ważne jest, aby trafić do trenera, który poświęci mu trochę czasu i da mu szansę. Łukasz miał oferty z innych klubów PlusLigi, ale wybraliśmy MKS Będzin, bo tam miał największe szanse na granie. On sam jest zadowolony z tego kroku. Były mecze, w których otrzymywał nagrodę MVP. Ostatnio Ferdinando De Giorgi przyznał, że wypatrzył już Kozuba i Komendę. Obaj mogą zostać liderami swoich reprezentacji, bo Marcin Komenda ma grać w mistrzostwach świata do lat 23, a Łukasz Kozub będzie prowadził swoją drużynę w mistrzostwach Europy juniorów.

[b]

W polskiej siatkówce postępuje okres zmiany pokoleniowej. Jak porówna pan dawną młodzież do teraźniejszej?
[/b]
- Teraz mamy zupełnie inną generację chłopaków, o czym mówił chyba kiedyś Kuba Bednaruk w jednym z wywiadów. Za moich czasów była gra, ale były też inne przyjemności. Teraz oni są bardzo skoncentrowani na sporcie. Dla nich liczy się tylko trening, gra i odpoczynek, a potem może ewentualnie jakieś przyjemności. Wszystko robi się coraz bardziej profesjonalne. W tym aspekcie nastąpiła duża zmiana. Nie ma się co martwić o zawodnika, żeby nie popełnił jakichś głupot, choć czasem się to zdarza. Moi klienci są raczej ułożeni i nic głupiego do głowy im nie przychodzi.

Trochę w cieniu rozgrywających najlepszy sezon zalicza Michał Szalacha.

- Jest bardzo ważną częścią AZS-u Częstochowa. Czytałem zresztą w jednym z wywiadów, że on i Rafał Szymura są uważani za najważniejsze postaci w drużynie. Ostatnio uskarżał się na delikatne problemy z kolanami. AZS dał mu odpocząć na kilka kolejek. Michał otrzymał zastrzyki i od początku stycznia ma być w pełni dyspozycji. Jego uraz to kwestia przeciążeniowa i nic więcej. Michał zagrał naprawdę bardzo dużo meczów. W dodatku to dosyć skoczny zawodnik, bo potrafi złapać piłkę na wysokości 360 cm, więc te kolana się odzywają.

Jeden z pańskich klientów w MKS-ie Będzin, Mateusz Kowalski, wrócił po kontuzji. Jak rokuje?

- To jest rocznik 1997, czyli między innymi "Maślaka". Mateusz Kowalski miał poważną kontuzję kolana. Nie grał w ostatnich finałach mistrzostw Polski juniorów, bo nie zdążył wrócić po rehabilitacji. Udało mi się przekonać władze klubu z Będzina, żeby w niego zainwestowały. Ma duże papiery na granie. Stąd jego transfer definitywny z AKS-u Rzeszów do MKS-u, z którym podpisał trzyletnią umowę. Mam nadzieję, że Mateusz odwdzięczy się w Będzinie dobrą grą.

Czego brakuje Michałowi Filipowi, aby wskoczyć na wyższy poziom?

- Tylko i wyłącznie jednego - stabilizacji. To jest chłop, który jest potężnie zbudowany. Ogromna siła i ogromna dynamika. Miał dużo ofert przed tym sezonem, ale zdecydowaliśmy się na pozostanie w Warszawie. Długo o tym dyskutowaliśmy. Michała do pozostania przekonał sam Paweł Zagumny, więc nie wypadało odmawiać. Z perspektywy czasu myślę, że to była dobra decyzja, bo ten sezon jest jego najlepszym w karierze.

Dobrze orientuje się pan w realiach I ligi. Jak gracze podchodzą do propozycji z tej klasy rozgrywkowej?

- Jest fajne słowo, którego zawodnicy często używają - "zakopać się". Zawodnicy grają w I lidze, ale ciężko jest im się wybić i pokazać na tyle, aby otrzymać propozycje z PlusLigi. I tak grają jeden, dwa, trzy sezony, po czym okazuje się, że nie widzą już perspektyw na sportowy awans.

W Polsce I liga jest całkowicie zaniedbana.

- Monitorowałem I ligę dla Resovii i regularnie robię to teraz. W tym sezonie te rozgrywki są naprawdę bardzo mocne. Marzy mi się, żeby o I lidze było bardziej słychać w mediach. Teraz jest taka sytuacja, że klub, który potrzebuje zawodnika, woli wziąć rezerwowego z PlusLigi zamiast takiego, który miał znakomity sezon w I lidze. Nie wspomnę o przeciętnych obcokrajowcach. Dzieje się tak, bo ciężko jest zdobyć informacje na temat gracza z I ligi. Jest tam wielu zawodników, którzy spokojnie mogliby rywalizować w najwyższej klasie rozgrywkowej. Generalnie brakuje przekazu informacji. Popatrzmy na taką stronę internetową Młodej Ligi. Aż się prosi, aby coś takiego funkcjonowało w I lidze. Stworzyć stronę, udostępnić serwer do umieszczania meczów, przeszkolić statystyków, zakupić licencje Data Volley dla klubów. Myślę, że to nie są duże koszty. Trzeba pomóc klubom I ligi, żeby rozpropagować te rozgrywki. Chcąc zbliżyć I ligę do PlusLigi, trzeba wiele rzeczy przenieść z najwyższej klasy rozgrywkowej na niższy szczebel. Wydaje mi się, że jest to temat do zrobienia.

Jak duża jest różnica finansowa pomiędzy PlusLigą a I ligą?

- Jeśli mówimy o klubach z dolnej części tabeli PlusLigi, to jest to porównywalny pułap cenowy z klubami z górnej części tabeli I ligi. Nie chcę mówić o szczegółach.

Jak w I lidze radzą sobie zawodnicy, których pan reprezentuje?

- Karol Rawiak gra w Ślepsku Suwałki i rozgrywa jeden ze swoich najlepszych sezonów. To przyjmujący, który wywodzi się z dobrej, warszawskiej szkoły - Metra Warszawa. Ma duże papiery na granie. To jego trzeci sezon regularnej gry. Ślepsk jest liderem po pierwszej rundzie. Karol to jeden z kilku czołowych graczy na przyjęciu w I lidze. Bartek Mordyl drugi sezon gra w AGH Kraków i jest liderem na swojej pozycji, czyli środkowego. W zeszłym roku miał propozycje z PlusLigi, ale chciał zostać w Krakowie. Robi tam studia, a oprócz tego chwali sobie pracę z trenerem Andrzejem Kubackim. Razem z "Barrym" gra Bartek Gajdek, atakujący AGH. W Krakowie bardzo fajnie rozwija się też były gracz AKS-u Rzeszów, Marcin Kania.

Czy w I lidze widzi pan drużyny, które chcą awansować do PlusLigi?

- Nie wiem, bo to będzie duże ryzyko. Można awansować, a za rok spaść, bo wtedy zdegradowane zostaną dwie ostatnie drużyny. Na pewno powrót awansów i spadków spowoduje, że kluby będą musiały poszukać więcej pieniędzy i zakontraktować lepszych zawodników. Były kluby, które nie miały dużych środków i szły bezpieczną opcją, nie starając się o więcej. Za rok możliwość spadku wyzwoli w klubach chęć zwiększenia budżetu i ściągnięcia lepszych zawodników.

Co przyniesie dla pana rok 2017?

- W życiu zawodowym na pewno dużo zmian. Generalnie jestem bardzo dobrej myśli i wiem, że ten nowy 2017 rok przyniesie mi wiele sukcesów. I nie tylko mi, ale również moim zawodnikom.

Rozmawiał Mateusz Lampart

Komentarze (5)
avatar
mati13
2.01.2017
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
No ciekawie, ciekawie.
A tie-breaka w meczu z Olsztynem z sezonu 07/08 pamięta chyba każdy, tylko nie agent Tomek. I pamiętne 5:10, a potem 15:12 w plecy, a sam Andrzej Kowal był wtedy młodziut
Czytaj całość