Jako trener wygrał wszystko. Sukcesy i porażki Bernardo Rezende

W środę brazylijska federacja siatkarska poinformowała, że Bernardo Rezende nie będzie dłużej szkoleniowcem męskiej reprezentacji narodowej. W ciągu 15 lat swojej pracy na tym stanowisku zdobył wszystko.

Bernardo Rezende zakończył swoją siatkarską karierę jeszcze przed 30-tką i od razu zabrał się za trenowanie. Został asystentem szkoleniowca reprezentacji Brazylii i pojechał z drużyną na igrzyska olimpijskie w 1988. Ale później zdecydował się na prowadzenie zespołów żeńskich i robił to aż do 2000. Zdobył wiele medali, w tym dwa olimpijskie, z kobiecą reprezentacją Brazylii, którą trenował 10 lat. Już wtedy był znanym i popularnym szkoleniowcem, a tymczasem najlepszy okres jego życia zawodowego był dopiero przed nim.

W 2001 Rezende zamienił kadrę żeńską na męską (która zajęła dopiero szóste miejsce na igrzyskach olimpijskich w Sydney) i rozpoczął "złotą erę" w historii brazylijskiej siatkówki. Zakończył wieloletnią dominację Włochów i stworzył drużynę, która przez lata była opisywana jako "galaktyczna", "kosmiczna" i "nieosiągalna dla innych". Wynikało to przede wszystkim z bardzo wyraźnego przyspieszenia gry, które Rezende narzucił swoim zawodnikom.

Zaczynało się to już od przyjęcia, które było niższe i szybsze niż dotychczas grano, a kluczem było przyspieszone i płaskie rozegranie piłki do atakującego. To właśnie w reprezentacji Brazylii na początku XXI wieku po raz pierwszy można było zobaczyć coś, co dziś jest standardem w światowej siatkówce - w momencie kiedy piłka po przyjęciu spadała nad ręce rozgrywającego, do ataku już szło jednocześnie czterech z pięciu pozostałych na boisku siatkarzy. W każdej akcji. Ten niezwykle szybki taniec synchroniczny powodował zupełne zagubienie blokujących i obrońców rywala. Było to ważne, bo Brazylijczycy nigdy nie należeli do wysokich i wtedy mało który z nich przekraczał 2 metry wzrostu.

Od samego początku pracy Rezende Brazylijczycy zdominowali światową siatkówkę. Wygrywali kolejne edycje Ligi Światowej, a także mistrzostwa świata w 2002. Przez pierwszą dekadę wieku byli niepokonani. W 2004 zdobyli złoto na igrzyskach, a dwa lata później obronili tytuł mistrzów świata, nieustannie dorzucając kolejne triumfy w Ligach Światowych oraz rozgrywkach kontynentalnych.

Pierwszy kryzys w tej doskonale naoliwionej maszynie przyszedł w 2008, związany również z konfliktem wewnątrz drużyny i odejściem wybitnego rozgrywającego Ricardo. Trener odpuścił rozgrywki LŚ, aby jak najlepiej przygotować się do obrony tytułu mistrza olimpijskiego, ale w tym najważniejszym turnieju czterolecia lepsi okazali się Amerykanie, którzy w finale pokonali Rezende i jego podopiecznych 3:1. Brazylia musiała zadowolić się srebrem i ta porażka bardzo zabolała po latach nieustannego wygrywania.

Rezende miał wtedy chwilę zwątpienia i zastanawiał się, czy chce dalej prowadzić reprezentację, ale ostatecznie postanowił zostać na stanowisku i powalczyć o powrót złotego medalu olimpijskiego do jego podopiecznych. Nie miał jednak pojęcia, jak długo będzie musiał na to czekać.

W 2009 szkoleniowiec nieco odmienił zespół, wprowadzając nowych zawodników do drużyny narodowej i rozpoczął kolejny 4-letni cykl. Mieszanka młodości z doświadczeniem zadziałała i Brazylijczycy wygrali wszystkie imprezy w tym sezonie, a rok później po raz kolejny Ligę Światową, bijąc tym samym dotychczasowy rekord Włochów. Sezon w 2010 zakończyli trzecim z rzędu tytułem mistrza świata, w finale pokonując rewelacyjną Kubę. W trakcie tego kontrowersyjnego turnieju Rezende pokazał, nie po raz pierwszy, że dla niego cel uświęca środki i nie wahał się zrobić wszystkiego, żeby przegrać bardzo ważny mecz fazy grupowej (jako rozgrywający zagrał wtedy nominalny atakujący), bo to było korzystniejszy rozwiązanie.

Po 2010 zaczął się trudniejszy okres dla Brazylii. Inne reprezentacje zaczęły grać podobną siatkówkę i różnica w jakości i tempie gry przestała być tak duża. Coraz łatwiej było pokonać Canarinhos, czy to w pojedynczym meczu czy nawet w finale ważnej imprezy. Wpływ na to miał też fakt, że - jak mówi rosyjskie powiedzenie - "głodny wilk jest zawsze bardziej niebezpieczny", a siatkarze brazylijscy mieli całe pokoje wypełnione medalami. I to właśnie głodni triumfów Rosjanie, prowadzeni przez wybitnego stratega Władimira Aleknę, byli sprawcami jednej z najboleśniejszych porażek Brazylijczyków w tym wieku.

Przez turniej olimpijski w 2012 w Londynie Rezende i jego siatkarze szli jak burza, motywowani potrzebą odzyskania tytułu, zwłaszcza w obliczu ich słabnącej dominacji. W finale ich rywalem była Rosja, ale przez pierwsze dwa, a nawet dwa i pół seta potężni Rosjanie wyglądali jak zagubione dzieci we mgle. I kiedy już Canarinhos witali się z gąską, to Alekno dokonał zmian i poderwał swój zespół do walki. Ostatecznie to Rosjanie triumfowali po zaciętych pięciu setach, a Brazylijczycy musieli po raz kolejny zadowolić się srebrem olimpijskim.

Na następnej stronie: jak Bernardo Rezende motywował się do walki o kolejne trofea, choć już wszystkie miał na półce
[nextpage]To była bardzo dotkliwa przegrana. Rezende znowu poważnie rozważał odejście, ale w perspektywie były kolejne igrzyska, i to nie tylko w ojczyźnie, ale w mieście, z którego on sam pochodzi. Wizja odzyskania olimpijskiego złota na własnej ziemi i przed własną publicznością była tym, co motywowało wielkiego trenera jeszcze przez następne cztery lata.

Pewnie gdyby nie ta wizja, to Rezende poddałby się wcześniej, bo to był trudny okres dla brazylijskiej reprezentacji. Chyba był nadmiernie przywiązany do swoich zawodników, bo z coraz większą trudnością przychodziło mu włączanie kolejnych roczników do kadry. Choć Brazylia wygrała pierwsze w historii mistrzostwa świata U-23 w 2013, to bardzo nieliczni z tych młodych siatkarzy dostali szansę grania w seniorskiej reprezentacji. Nie da się też ukryć, że kolejne pokolenia zawodników nie były tak uzdolnione, jak to, z którym zdominował pierwszą dekadę XXI wieku. W kwadracie dla rezerwowych pojawiali się siatkarze, którym daleko było do poziomu Giby czy Murilo.

Mimo to, Brazylia nadal była niezaprzeczalnie potęgą w światowej siatkówce. Rezende między innymi dlatego jest tak wybitnym trenerem, że nawet z materiału nie do końca perfekcyjnego potrafił zawsze uszyć piękny garnitur. Motywował swoich zawodników tak, że na treningach i na boisku dawali z siebie naprawdę wszystko. Jemu się wciąż chciało i potrafił tym zarazić swoich podopiecznych.

- Ja to kocham, po prostu. Moje życie jest tam, na boisku. Dziś po południu mamy trening i ja się cieszę na samą myśl o nim. I mogę otwarcie powiedzieć, że płacę za to wysoką cenę: ciągła samotność, ciągła odpowiedzialność, życie w pokojach hotelowych, oglądanie cudzych meczów zamiast własnej rodziny i tysiące innych wyrzeczeń. Czuję jak ta cena robi się coraz wyższa i jest mi z tym wszystkim coraz trudniej. Ale z drugiej strony bycie częścią zespołu, walka, budowanie czegoś, to są wspaniałe doświadczenia. Mówiąc szczerze każdy mecz jest dla mnie tak samo ważny, czy to Liga Światowa czy mistrzostwa kontynentu czy świata. To jest zawsze mecz, do którego muszę zawodników i siebie przygotować najlepiej jak potrafię i muszę go wygrać. Jak wychodzę na boisko to tylko po to, żeby zwyciężyć. I zawsze, niezależnie od przeciwnika, jak zagramy słabo, to nie mogę spać zastanawiając się nad tym, co poszło źle i dlaczego. Za każdym razem, kiedy wchodzę na boisko czuję to samo - intensywną radość z faktu, że tam jestem. Kiedy tego nie poczuję albo kiedy nie będę umiał dotrzeć do swoich graczy to sam zrezygnuję - mówił w wywiadzie dla WP SportoweFakty w 2014.

ZOBACZ WIDEO Ferdinando De Giorgi: Młodych trzeba uczyć, jak się pracuje w pierwszej reprezentacji

W tym 2014 Rezende musiał przełknąć kolejną gorzką pigułkę, nie obronił bowiem tytułu mistrza świata, bo w finale (i w ostatniej fazie grupowej także) pokonała go reprezentacja Polski prowadzona przez trenerskiego żółtodzioba Stephane'a Antigę. Nie ujmując nic wspaniale grającym Polakom, był to kolejny dowód na to, że - choć nadal mocna - nie jest już Brazylia niepokonaną potęgą, która ma patent na wygrywanie z każdym i wszędzie.

W końcu przyszedł długo wyczekiwany 2016 i największe wyzwanie w trenerskiej karierze Rezende - odzyskanie złota olimpijskiego przed własną publicznością w Rio de Janeiro. Miał ułatwione zadanie - jego zespół jako gospodarz nie musiał się kwalifikować, a Brazylijczyk Ary Graca rękami FIVB zapewnił jego największym rywalom najtrudniejsze i najcięższe eliminacje w historii. Mimo to, presja była tak ogromna, że nawet tak doświadczony szkoleniowiec jak Rezende nie był w stanie nad nią zapanować.

Jego podopieczni przegrywali mecz za meczem w fazie grupowej i byli o włos od odpadnięcia z turnieju. Ich "być albo nie być" zależało od wyniku meczu grupowego z rewelacyjną Francją. Na szczęście dla Brazylijczyków Trójkolorowi na igrzyskach byli w słabszej formie i gospodarze pokonali ich 3:1, zapewniając sobie awans do ćwierćfinału. Ta ucieczka znad przepaści dodała im skrzydeł i ostatecznie wygrali cały turniej olimpijski, pokonując w finale Włochów.

Najbardziej prestiżowy złoty medal wrócił do Brazylii i Bernardo Rezende mógł wreszcie zakończyć swoją misję, która nieoczekiwanie trwała ponad 15 lat. 11 stycznia 2017 oficjalnie przestał być szkoleniowcem swojej ojczystej reprezentacji.

Źródło artykułu: