Domex Tytan AZS Częstochowa - Asseco Resovia Rzeszów 2:3 (25:15, 25:19, 21:25, 20:25, 12:15)
AZS Częstochowa: Stelmach, Bartman, Nowakowski, Gradowski, Wiśniewski, Mljakow, Zatorski (libero) oraz Drzyzga, Wierzbowski, Janeczek.
Resovia Rzeszów: Woicki, Gierczyński, Hernandez, Wika, Perłowski, Oivanen, Ignaczak (libero) oraz Łuka, Ilić, Kaczmarek, Gawryszewski.
W dwóch pierwszych setach na placu gry dzielili i rządzili Akademicy, którzy mając nóż na gardle postawili wszystko na jedną kartę. Podopiecznym Radosława Panasa od początku spotkania wychodziło niemal wszystko i po dwóch partiach wygranych kolejno 25:15 i 25:19 wydawało się, że rywalizacja o awans do najlepszej czwórki potrwa jeszcze przynajmniej jedno spotkanie. Częstochowianie szybko zneutralizowali Mikko Oivanena, który chwilami na szczelnym bloku Akademików nie miał zbyt wiele do powiedzenia. W kratkę poczynał sobie również Marcin Wika, który przeplatał dobre zagrania ze słabymi i długo nic nie wskazywało na to, że to on poprowadzi swój zespół do zwycięstwa.
Gdy wydawało się, że gospodarze postawią "kropkę nad i", rzeszowianie odrodzili się niczym feniks z popiołów i od początku trzeciego seta obraz gry uległ diametralnej zmianie. Zarówno w ataku, jak i przyjęciu częstochowianie zaczęli popełniać błędy, co momentalnie miało swoje odzwierciedlenia w wyniku. Resoviacy zwietrzyli swoją szansę i po chwili prowadzili już 9:4. Gospodarze szybko jednak wzięli się za odrabianie strat i wydawało się, że trzecia odsłona również padnie ich łupem. Ostatnie słowo należało jednak do rzeszowian, którzy zwyciężyli 25:21.
Czwarta odsłona wyglądała podobnie. Rzeszowianie szybko wypracowali sobie kilkupunktową przewagę, którą sukcesywnie powiększali i kontrolowali boiskowe wydarzenia. Częstochowianie natomiast grali zrywami. Akademicy w jednym ustawieniu potrafili odrobić kilka punktów, aby po chwili w głupi sposób, z reguły po własnych błędach roztrwonić wszystko. Od trzeciego seta w szeregach częstochowskiej ekipy zaczęło szwankować przede wszystkim przyjęcie, a każdą nadarzającą się okazję z zimną krwią wykorzystywali przyjezdni. Cień nadziei miejscowym dał jeszcze Zbigniew Bartman, jednak to nie wystarczyło i o wszystkim miał decydować tie-break.
Piątego seta na przekór wszystkim teoriom, lepiej zaczęli gospodarze, którzy po udanym ataku Smilena Mljakowa prowadzili już 4:1, a następnie 6:3. Wtedy jednak rzeszowianie pokazali "lwi pazur", a swój koncert rozpoczął Marcin Wika, który długo się rozkręcał i w odpowiednim momencie pokazał swoje nieprzeciętnie umiejętności. W mgnieniu oka role na boisku się odwróciły i przy zmianie stron to goście prowadzili 8:7. Podopieczni Radosława Panasa nie złożyli jednak broni i po ataku Wojciecha Gradowskiego zrobiło się 11:11. W końcówce więcej doświadczenia i siatkarskiej rutyny pokazali jednak rzeszowianie. Kolejne akcje na punkty zamieniali kolejno Oivanen, Hernandez, a przy wyniku 11:13 skuteczność w ataku zawiodła Gradowskiego. Rzeszowianie nie zmarnowali okazji i po ataku Marcina Wiki wśród zawodników Ljubomira Travicy rozgorzała feta i wielka radość.
Tym samym po 20 latach posuchy rzeszowski klub znów stanie w szranki do walki o medale. Częstochowianom na otarcie łez pozostanie z kolei nieco pyrrusowa walka o miejsca 5-8. Akademicy mają jednak o co walczyć, gdyż, jak wiadomo piąta lokata gwarantuje występy w rozgrywkach Challenge Cup i podopieczni Radosława Panasa zapowiadają, że zrobią wszystko, aby podtrzymać ciągłość występów na arenie międzynarodowej.