Jak naprawić Orlen Ligę? Znany menadżer proponuje rozwiązanie z... Lotto Ekstraklasy

Rozgrywki siatkarek cieszą się coraz mniejszym zainteresowaniem, wieloletni sponsorzy odchodzą, a wraz z nimi pieniądze. Czy da się przywrócić Orlen Lidze blask? Według menadżera Jakuba Dolaty - tak, ale pod kilkoma warunkami.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
WP SportoweFakty / Justyna Serafin

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Martwi pana to, co dzieje się w ostatnich tygodniach w Orlen Lidze? Doczekaliśmy się sporych zmian w dwóch klubach, a to z pewnością nie koniec.

Jakub Dolata, menadżer siatkarski: To chyba każdego martwi: zawodniczki, prezesów i kibiców, w tym mnie. Bez napływu pieniędzy do ligi rozgrywki będą na niższym poziomie, zawodniczki będą mniej zarabiać, a napływ dobrych obcokrajowców będzie zdecydowanie mniejszy niż w ubiegłych latach. Jest to powiązane z różnymi ruchami politycznymi i ekonomicznymi, na które nie mamy wpływu. Koniunktura jest obecnie słabsza i trzeba się z tym pogodzić. Prezesi, zawodniczki i agenci musza przetrwać ten słabszy moment i liczyć na to, że sytuacja się zmieni. Przykry los spotkał Atom Trefl Sopot, którego zostanie zastąpiony przez Trefl Proximę Kraków. Przez siedem lat klub z Sopotu osiągnął wiele, ale zakończył swój żywot tak samo, jak się narodził, czyli przez decyzje czysto polityczne.

Szkoda, aczkolwiek przypominam, że jesteśmy jednym z niewielu krajów, gdzie spółki skarbu państwa sponsorują kluby sportowe. Wypada się cieszyć, że przez tyle lat miało to miejsce i nie możemy mieć za złe takiemu czy innemu rządowi, że teraz przeznacza swoje środki na cele społeczne, a nie sportowe. To jest w końcu jego decyzja, sami głosowaliśmy i musimy być świadomi, jakie konsekwencje może mieć głos na taką czy inną opcję polityczną.

Uważam, że musimy skupić się na sponsorach korporacyjnych i komercyjnych. We Włoszech kluby raczej nie mają jednego dużego sponsora, a kilkunastu mniejszych, zaś w Turcji sponsorami siatkówki są korporacje, na przykład banki. Nie zawsze trzeba patrzeć tylko na państwowe pieniądze, w końcu mamy przykład Impela, który wykładał ogromne pieniądze przez tyle lat na siatkówkę we Wrocławiu i za to im się należą ogromne brawa. To samo jest w Rzeszowie. Takich ludzi szukajmy!

ZOBACZ WIDEO Katarzyna Kiedrzynek: Trener reprezentacji mnie zszokował, łzy poleciały mi z oczu

Impel już zakończył wspieranie wrocławskiej siatkówki i nawet jeśli Volleyball Wrocław S.A. znajdzie równie aktywnego sponsora, raczej nie utrzyma składu drużyny z ostatniego sezonu.

W życiu zawsze coś się zaczyna i coś się kończy. Nic nie trwa wiecznie, ale warto przypominać, w jak krótkim okresie drużyna z Wrocławia osiągnęła tak dobre rezultaty dzięki wsparciu Impela. Na decyzję miała z pewnością wpływ obecna sytuacja gospodarczo-polityczna i teraz wypada powiedzieć Impelowi "dziękuję" i szukać równie zaangażowanych w siatkówkę osób. Myślę, że klub z Wrocławia sobie poradzi. Jego zarząd jest na tyle sprawny i zorganizowany, że z pewnością znajdzie sposób na to, by wrócić na ligowy piedestał.

Jak obecna sytuacja w Orlen Lidze wpływa na pana pracę?

Muszę nieraz tłumaczyć siatkarkom, że będą zarabiały mniej niż w zeszłym roku, a nie jest to łatwe. Przecież jeśli ktoś dobrze przepracował rok, to ciężko będzie mu się pogodzić z tym, że jego sytuacja finansowa dzięki temu nie poprawi się. Nadszedł czas, kiedy trzeba zacząć budować budżety realnie, a nie wirtualnie, bo z budowania budżetów ponad możliwości wynikały poważne problemy z płatnościami.

Na szczęście kluby zaczynają podchodzić do tych kwestii bardziej odpowiedzialnie: przełoży się to, niestety, na zarobki zawodników, ale także na płynność płatności, a dla mnie to jest jedna z najważniejszych spraw do poprawienia. Mało tego, że problemy z płatnościami źle wpływają na samych graczy, one nam tworzą złą renomę na świecie.

Czy jest możliwy gwałtowny odpływ najlepszych polskich zawodniczek do lig zagranicznych?

Pytanie, do czego dążymy: mocnej ligi czy mocnej reprezentacji. Bo jest oczywiste, że nasze reprezentantki mogą grać u nas i jednocześnie tworzyć mocną kadrę narodową tylko wtedy, jeśli liga będzie silna. A jeśli nasze rozgrywki będą słabe, to nasze najlepsze zawodniczki muszą wyjechać, żeby podnosić swój poziom. Myślę, że mamy kilkanaście siatkarek, które spokojnie poradziłyby sobie zagranicą i większość z nich mogłaby grać w dobrych, europejskich klubach.

Część z nich chce wyjechać, część woli zostać na miejscu. Wszystko zależy od tego, jaki poziom sportowy będzie proponowała Orlen Liga, bo nikt nie chce zarabiać dużych pieniędzy przy słabej jakości rozgrywek. Każdy myśli o swoim rozwoju i jeśli nie jest on możliwy w Polsce, to szuka okazji do wyjazdu. Poza tym pamiętajmy, że w ligach zagranicznych płaci się w euro lub dolarach i przelicznik złotówki do tych walut jest dla nas niebagatelny.

Teraz na siatkarskim rynku najpopularniejsze są młode zawodniczki?

Obecnie tak, z prostej przyczyny: są najtańsze. I mam wrażenie, że doszliśmy do dziwnego momentu, w którym najtańsze oznacza najlepsze. Ale to się odbije czkawką na jakości, przecież nie można budować zespołu w całości na młodzieży, bo to nie ma szans powodzenia. Widzieliśmy to choćby w Legionowie. Musi być jakość, najmłodsze siatkarki w drużynach muszą się od kogoś uczyć, nabierać pewności siebie. Ktoś po prostu musi je prowadzić w szatni i na boisku. Teraz nastąpiło polowanie na juniorki i zawodniczki SMS-u w Szczyrku, tylko dlatego, że są tanie.

Dobrze by było, żeby one trafiały do klubów Orlen Ligi, w których będą się naprawdę rozwijały i uczyły się od starszych. Od trenerów, koleżanek z drużyny. Już kiedyś mówiłem o tym, że przegapiliśmy jedno czy dwa siatkarskie pokolenia i poszliśmy w stronę skrajnej młodości, a zapomnieliśmy o zawodniczkach w okolicach trzydziestki, które mimo wszystko grały w silniejszej Orlen Lidze i grały z reprezentacją o wyższe cele niż obecnie. Od tej generacji można się przecież czegoś nauczyć.

Jesteśmy w stanie przyciągnąć teraz wysokiej klasy siatkarki z zagranicy?

Nie jesteśmy. Może co najwyżej średniej jakości zawodniczki z całego świata, które chcą pokazać się po nieudanym sezonie lub kontuzjach i wypromować się do silniejszego klubu jednym lepszym sezonem. Czasy siatkarek typu Megan Hodge czy Alishi Glass już minęły. Chemik Police ma jeszcze w zanadrzu kilka solidnych nazwisk, ale obawiam się, że nowych transferów takich postaci do polskiej ligi będzie bardzo mało, policzymy je wręcz na palcach jednej ręki.

Ma pan wrażenie w rozmowach z prezesami klubów, że dążą do zmian i przemyśleli swoje zaniedbania lub zaniechania?

Nie obwiniałbym o wszystko prezesów, bo ciężko winić kogoś za to, że spółka skarbu państwa podejmie takie czy inne decyzje i wycofa albo znacznie obniży swoje wsparcie dla sportu. Albo że sponsor postanowi przeznaczyć swoje pieniądze na inne cele. Nie mówiąc już o wypadkach losowych jak kontuzje... Najważniejsze jest obecnie urealnienie budżetów, żebyśmy zakończyli sztuczną rywalizację między klubami na zasadzie: skoro rywal dale tyle, to ja dam więcej, choć nie mam tych pieniędzy.

A potem liczą na to, że w grudniu lub styczniu być może znajdzie się jakiś sponsor. Podpowiadam, że zwykle się nie znajduje. Bardzo szanuję prezesów, którzy mówią: mam określoną kwotę na tę pozycję i szukam gracza o danej charakterystyce, ale muszę zamknąć się w tej kwocie. Wtedy wiem, że to poszukiwania są przemyślane i nikt nie zamierza wychodzić ponad budżet. A nawet jeśli, to tylko wtedy, by zmniejszyć środki na inną pozycję.

Reprezentantki Belgii i Holandii dawno opuściły swoje kraje i grają w najlepszych klubach zagranicznych, co wyraźnie wpływa na wyniki tych kadr w międzynarodowych rozgrywkach. Polska będzie szła w tym kierunku? Zaznaczmy, że zainteresowanie siatkówką w Belgii czy Holandii jest nikłe i przez to tamtejsze rozgrywki są słabe. Co roku pięć, sześć najzdolniejszych siatkarek z tych krajów wyjeżdża i to na pewno jest jakiś kierunek, ale to jeden ze sposobów na wzmacnianie siły reprezentacji. Gdybyśmy wysłali dwadzieścia naszych najlepszych zawodniczek do Włoch czy Turcji, to pewnie poziom naszej ligi spadłby do tego belgijskiego.

Ale mamy za to duże zainteresowanie dyscypliną, mocnego partnera medialnego w postaci Polsatu, a za ekspozycją spotkań dla widowni - nie tak szerokiej, jak kiedyś, ale wciąż sporej - idą też sponsorzy. Myślę, że aż tak dramatycznie nie będzie i jestem zdania, że przy kilku ruchach organizacyjnych Orlen Liga może wrócić na dobre tory. Pamiętajmy, że nasza liga wcale nie płaci tak mało! To są zarobki porównywalne do tych we Włoszech, czasem nawet wyższe.

Jakie ruchy organizacyjne ma pan na myśli?

Pierwszy krok to na pewno systematyczne płacenie graczom. Wprowadzamy pewne zasady i ich się trzymamy, bez żadnych wyjątków. Następnie zmniejszyć liczbę zespołów rywalizujących w ekstraklasie, dzięki temu lepsze zawodniczki rozpierzchną się po całej lidze i poziom się wyrówna, ale w górę. I koniecznie należy przywrócić w pełni system spadków i awansów, bo on sprawia, że zespoły mają w trakcie ligi topór nad głową i solidną mobilizację. Już w minionym sezonie było widać, że kluby budowały możliwie jak najmocniejsze drużyny, żeby uniknąć ostatniego miejsca i konieczności walki w barażu. Poza tym pomyśleć trzeba o systemie rozgrywek, bo tegoroczny, delikatnie mówiąc, nie przyjął się...

I nie jest to pana odosobniona opinia.

Jestem ogromnym fanem rozwiązania piłkarskiego, z polskiej ekstraklasy. Granie tych dwóch rund plus trzeciej po podziale punktów sprawia, że każde spotkanie jest o coś. I widać było, że to doprowadziło do podniesienia poziomu rozgrywek piłkarskich, po drugie ludzie przychodzą na stadiony i chcą oglądać walkę o miejsce w górnej połowie tabeli, po trzecie każdy ma szansę na osiągnięcie swojego celu, mistrzostwa czy utrzymania, do samego końca. I wcale nie zwiększylibyśmy przez taki format liczby spotkań.

Cz zgadzasz się z postulatami Jakuba Dolaty?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×