Paweł Zagumny: Męczyłem się już sam ze sobą

WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Paweł Zagumny
WP SportoweFakty / Anna Klepaczko / Paweł Zagumny

Najlepszy polski rozgrywający ostatnich dekad niedawno pożegnał się z boiskiem. W rozmowie z naszym portalem mówi między innymi o swoim rozstaniu z graniem oraz o nowej, odmłodzonej, reprezentacji Polski.

Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Za chwilę będziemy żegnać Krzysztofa Ignaczaka w Spodku. To chyba od pana zaczęły się te wielkie, uroczyste pożegnania? Brakowało tego wcześniej w Polsce?

[b][tag=5885]

Paweł Zagumny[/tag]:[/b] Patrząc na wszystkie sukcesy naszej reprezentacji w ostatniej dekadzie, trochę tego brakowało. Ale od razu sprostuję, że to nie był mój pomysł, tylko Alei Gwiazd. To oni wymyślili Mecz Gwiazd i tylko połączyliśmy to z moim pożegnaniem. Zrobiła się z tego super impreza, dopisali goście i kibice. Wiadomo, że coś takiego ciężko będzie powtórzyć, bo był to mecz wyłącznie towarzyski, pokazowy, a do tego największe siatkarskie sławy ponad dwie godziny przed meczem rozdawały autografy. Igły pożegnanie na pewno będzie trochę inne, bo to będzie już sparing reprezentacji i na pewno głównym celem nie będzie show, tak jak to było na moim pożegnaniu.

A co zapamiętał pan najlepiej z tego wrześniowego show?

Liczbę wybitnych siatkarzy, medalistów, reprezentantów z całego świata zgromadzonych w jednym miejscu. To robiło wrażenie. Prawie ze wszystkimi się spotkałem na swojej sportowej drodze. I prawie nikt nie odmówił, wszyscy przyjechali. To było takie "wow". Myślę, że cały świat był ciekawy, jak to wyjdzie, czy to wypali, bo nikt czegoś takiego nie robił wcześniej. Podobną imprezę zrobił tylko Sergio, ale tam chyba głównie chodziło o to, że federacji brazylijskiej brakowało pieniędzy na nagrody za medale olimpijskie i potrzebowali wpływów z biletów.

ZOBACZ WIDEO Kochanowski jak Milik. "Naszym celem jest złoto MŚ juniorów"

Co było najbardziej wzruszające? Czy może jednak warszawskie pożegnanie, gdzie już rozstawał się pan całkowicie z siatkówką?

Ani tu ani tu nie było łez i płaczu, do tej chwili przygotowywałem się przez ostatni sezon, więc nie było zaskoczenia. Wzruszeni byli na pewno moi rodzice, którzy o wiele bardziej przeżywali moje ostatnie chwile na boisku. Najważniejsze, że nie zostałem zmuszony przez zdrowie czy inne okoliczności, tylko sam wybrałem moment rozstania. W ogóle ja należę do ludzi, którzy nie płaczą na boisku i pamiętam może jedną, dwie sytuacje, kiedy mi się to zdarzyło.

Kiedy?

W 2005, to pamiętam najlepiej. W turnieju finałowym Ligi Światowej przegraliśmy mecz o brąz i byłem bardzo wkurzony. Do tego jeszcze kazali nam wyjść na ceremonię dekoracji i to chyba przelało czarę.

A z radości nigdy? Ani jak zdobyliście wicemistrzostwo świata ani jak mistrzostwo?

Cieszyłem się bardzo, oczywiście, ale nie pamiętam, abym płakał. Trochę nie rozumiem tych wszystkich show w telewizji, ciągle wszyscy płaczą, mnie to drażni.

W którym momencie podjął pan decyzję, że to już koniec grania?

Jeszcze przed tym ostatnim sezonem świtała mi myśl, że czas już kończyć, a problemy ze zdrowiem, które mi dokuczały w tym roku, utwierdziły mnie w przekonaniu, że to już czas najwyższy.

Od razu miał pan w głowie koncepcję, że chce pan być dyrektorem sportowym?

Nie, ten pomysł znienacka pojawił się w drugiej połowie sezonu i to nie ode mnie, chyba władze klubu wraz ze sponsorem to wymyśliły.

To chyba panu pomogło w podjęciu ostatecznej decyzji? Łatwiej jest odejść, jak ma się już następny cel.

Na pewno, zwłaszcza, że propozycja była ciekawa i to w moim rodzinnym mieście. Nie mogłem lepiej trafić. Zawsze mnie ciekawił proces budowania drużyny od samego początku. Wydaje mi się, że wiem, jak powinien wyglądać model idealnej drużyny, ale żeby taką stworzyć potrzebna jest praca całego zespołu i wsparcie sponsorów. Mam nadzieję, że szybko znajdziemy wspólny język i będziemy pchać ten wózek w jednym kierunku.

Od kiedy zakończył pan karierę zawodniczą, sprawia pan wrażenie znacznie bardziej zadowolonego i odprężonego. Te ostatnie lata już panu ciążyły?

Chyba coś w tym jest. Zawsze z ogromną przyjemnością wychodziłem na boisko i przez większość kariery cieszyłem się grą. W tym sezonie duże znaczenie miały moje kłopoty ze zdrowiem, przez dwa miesiące miałem problemy nawet z normalnym, codziennym funkcjonowaniem i stwierdziłem, że jeżeli sam nie jestem zadowolony z mojej gry, to inni też nie będą. Momentami męczyłem się sam ze sobą i może dlatego teraz czuję ulgę.

Nie jest pan jedynym, który odchodzi. Mamy ostatnio falę pożegnań. Kończy się pewna era w polskiej siatkówce?

Nic nie trwa wiecznie. Bardzo szkoda Michała Winiarskiego, który mógłby na pewno jeszcze pograć, gdyby nie zdrowie. Ale nie oszukujmy się, miał problemy od kilku lat i wszystkie obciążenia u niego wyszły. U reszty to po prostu pesel zadecydował. Ale to nie jest tak, że po nas zostaje pustka. Zawodników mamy więcej niż za naszych czasów. Kiedy my wchodziliśmy do reprezentacji, trener nie miał takiego wyboru, a teraz mamy pełen przekrój: od dwudziestolatków do trzydziestolatków. Trener ma ból głowy od nadmiaru, a nie z niedoboru.

A na jakiej pozycji jest obecnie najlepiej, a na jakiej najgorzej?

De Giorgi jest trenerem, który myśli globalnie. Jeżeli znajdzie dziurę w naszej kadrze, to będzie się starał ja załatać poprzez grę zespołową. Na przyjęciu mamy Bartka Kurka i Michała Kubiaka, na ataku, na libero i na środku widzę dużo dobrych zawodników, z których można wybierać. Trzeba znaleźć lidera i zrobić z nich z powrotem drużynę. Nowy szkoleniowiec ma swoją wizję i po mistrzostwach Europy zobaczymy, co z tego wyszło. Pewnie jakieś założenia i charakter już będzie widać w Lidze Światowej i będzie to też pierwszy sprawdzian trenera w stresie bojowym. Z doskonale grającą ZAKSĄ miał mało okazji ku temu. Ale z ocenami De Giorgiego poczekałbym do mistrzostw kontynentu.

Jakie pana zdaniem ma perspektywy w tym turnieju obecna reprezentacja?

Zobaczymy we wrześniu, ale ja widzę ich w półfinale, zwłaszcza, że ściany na pewno pomogą.

A jak ocenia pan nowego trenera, Ferdinando Di Georgiego? 

Oceniając po ZAKSIE i po wypowiedziach zawodników widać, że ma plan i się go trzyma. Co do sukcesów w klubie, to z ZAKSĄ wygrał maksa. Kluczową postacią jest tam Benjamin Toniutti, który był kreatorem gry i to jest w mojej ocenie jeden z najlepszych rozgrywających na świecie. Miejmy nadzieje, że takiego lidera Fefe znajdzie u nas w kadrze. Sam był znakomitym rozgrywającym i myślę, że wydobędzie z naszych rozgrywających to, co najlepsze.

To na koniec zapytam pana o sprawę, którą żyją wszyscy w siatkarskiej Polsce. Czy potrzebny nam jest Leon w drużynie narodowej? Czy w ogóle powinno się naturalizować zawodników?

Na dniach ma być podjęta decyzja w jego sprawie, z tego co wiem. Co do naturalizowania to oczywiście zdania są różne, ale akurat Leon naprawdę mieszka w Polsce, ma polskie obywatelstwo, żonę Polkę i nawet z nią już dziecko. On po prostu chce grać dla Polski, to jest ważne. Myślę, że powinien dostać szansę i powinniśmy zrobić wszystko, żeby on grał u nas. Może odświeży to wszystko, da nowy impuls?

Będzie robił różnicę tak samo jak robi w Zenicie Kazań?

Na pewno. Nie powiem, że mamy od razu zapewnione złote medale, ale z Leonem jesteśmy na każdej imprezie o dwie-trzy pozycje wyżej niż bez niego. Jest to wspaniały człowiek, który twardo stąpa po ziemi i, mimo wielu sukcesów, sodówka nie uderzyła mu do głowy. Dodając do tego jego umiejętności, a także to, że w pojedynkę może zmienić obraz meczu, powinniśmy wszyscy kibicować pozytywnemu zakończeniu tej historii.

Źródło artykułu: