Zbigniew Bartman: Drugiej szansy mogę nie mieć. Teraz mam swoje pięć minut

Zbigniew Bartman nie ukrywa, że gra w siatkówkę dla pieniędzy, a nie dla orderów. - Mam swoje pięć minut, które nie wiadomo, ile potrwa i chcę je wycisnąć do ostatniej kropelki - tłumaczy. W rozmowie z WP równie szczerze mówi też o innych kwestiach.

Ola Piskorska
Ola Piskorska
instagramcom Materiały prasowe / instagram.com

Ola Piskorska, WP SportoweFakty: Przyjechał pan na chwilę do Polski i trenował w Spale, z reprezentacją Polski juniorów. Czuje pan czasami nutkę zazdrości w stosunku do tych 20-latków, że jeszcze całe życie i kariera przed nimi?

Zbigniew Bartman: W żadnym wypadku, czuję się bardzo spełniony i życiowo i sportowo. Jestem bardzo zadowolony z miejsca, w którym jestem i myślę, że to raczej oni mi trochę zazdroszczą.

A o to, że oni są w reprezentacji Polski i trenują na zgrupowaniu w Spale, co pana w tym sezonie ominie?

Też nie, mam przed sobą perspektywę wspaniałych dwumiesięcznych wakacji. Nie będę musiał się dostosowywać do żadnych zasad ani regulaminów i będę w spokoju odpoczywał.

Ostatnio swój brak powołania podsumował pan żartobliwie: widać jestem sześćdziesiątym trzecim siatkarzem w Polsce, a powołano tylko 62. Wygląda na to, że nabrał pan dystansu do ewentualnej gry w reprezentacji?

Przez cztery lata, a tyle mija od mojego ostatniego powołania, miałem czas, żeby się do tego przyzwyczaić. Nauczyłem się dystansu i uważam, że to jedyny zdrowy sposób patrzenia na całą sytuację. Nie stresuję się, nie denerwuję i od dwóch lat mam naprawdę fantastyczne wakacje, co bardzo doceniam.

Trenował pan w Spale z juniorami, bo przygotowywał się pan do draftu w Korei. Tam chyba pana jeszcze nie było?

Byłem, ale tylko tydzień. Zostałem zaproszony przez jeden z czołowych zespołów tamtejszej ligi parę lat temu na tydzień wspólnych treningów. Było to bardzo ciekawe doświadczenie. Ostatecznie wybrali Simona, a nie mnie i wcale im się nie dziwię, bo sam bym wybrał Simona zamiast siebie.

ZOBACZ WIDEO: Michał Kwiatkowski: Nikt nie chce walczyć z oszustami. To dla mnie niewyobrażalne

W Korei był pan tylko tydzień, ale lista klubów i krajów, w których grał pan w siatkówkę, jest imponująco długa. Jak pan na nią patrzy to czuje pan nadal niedosyt i chęć zagrania na przykład jeszcze w Brazylii, czy raczej już powoli zmęczenie?

Nie patrzę na nią, nawet jej nigdy nie otwieram. I przyznam, że staram się nad tym w ogóle nie zastanawiać. Co roku z wielką radością i przyjemnością wracam po sezonie do Warszawy, gdzie jest moje miejsce na ziemi i cieszę się, że je mam. Ale mam też pełną świadomość, że wybrałem taki, a nie inny zawód, a mój termin przydatności jest ograniczony. I co gorsza, nie wiem do kiedy ograniczony i kiedy będę musiał zakończyć karierę. Mam swoje pięć minut, które nie wiadomo, ile potrwa i chcę je wycisnąć do ostatniej kropelki. Jak skończę grać, to wtedy będę miał czas, żeby pobyć w domu czy podróżować tam, gdzie mam ochotę i zajmować się różnymi błahymi i przyziemnymi rzeczami. Dziś się nad tym nie zastanawiam, tylko jadę tam, gdzie dostaję ciekawą propozycję zawodową.

Z tych wszystkich krajów ma pan jakieś ulubione? Mówił pan kiedyś, że w Azji się panu bardzo podoba.

W Azji ogromnie mi się podoba szacunek do drugiego człowieka, o wiele większy niż w Europie. U nas wszyscy gonią za swoimi celami, marzeniami czy mają własne problemy i ten drugi człowiek gdzieś znika. Coraz więcej jest izolowania się od innych i oceniania po pozorach, bo kontakty są bardzo powierzchowne. W Azji tego nie ma, choć kultura azjatycka ma też oczywiście swoje wady. Ale ich szacunek do ludzi budzi mój podziw, tak powinno być wszędzie. W Polsce przeszkadza mi powielanie stereotypów, ciągłe krytykanctwo, przyklejanie innym "łatek". Ale tak naprawdę nie mam problemów z odnalezieniem się w żadnej kulturze ani kraju już, to jest kwestia doświadczenia. Po tylu latach po prostu pakuję torbę i jadę, bo mam pewność, że na pewno na miejscu wszystko się ułoży. I wiem, jak postępować w klubie i co robić, żeby na przykład nie wylecieć z "wilczym biletem" w trakcie sezonu.

To się panu chyba nigdy nie zdarzyło?

Nigdy, raz odszedłem sam z powodu zaległości w płaceniu, z Surgutu. Pamiętam to jak dziś, był grudzień, minus 44 stopnie, a nasz samolot nie mógł wystartować. Trzymali nas w autobusie na płycie lotniskowej bez ogrzewania i próbowali odlodzić samolot, ale im się nie udało. Wróciliśmy na lotnisko, rozgrzaliśmy się i znowu nas wsadzili do autobusu i tym razem czekaliśmy pod samolotem godzinę, aż nas wpuszczą do niego. Dopiero po tym czasie udało im się go odmrozić, a przy okazji nas nieomalże zamrozić. Prosto z Surgutu poleciałem do Włoch, do Taranto. Tam 25 grudnia jechałem na mecz wyjazdowy w krótkich spodenkach, bo było 26 stopni. Na plusie.

Lloy Ball powtarzał, że jak się patrzy na swoje konto, to od razu robi się na Syberii i cieplej i w ogóle jakoś bardziej do wytrzymania.

Jestem tego samego zdania. Czego by inni zawodnicy nie opowiadali w wywiadach, gramy przede wszystkim dla pieniędzy, a nie z miłości do klubu czy dla orderów. To jest nasz zawód. Oczywiście, w jakichś miejscach ten zawód wykonuje się z większą przyjemnością i większą sympatią do klubu, a w innych z mniejszą. Ale dobrą atmosferą, miłością do klubu, świetnymi kibicami i ich wielkim uznaniem czynszu za mieszkanie się nie zapłaci. Poza tym znam wiele przykładów ludzi, którzy oddali serce klubowi i tym się kierowali w swoich wyborach, a jak tylko spadła im forma sportowa, to klub nie miał żadnych oporów, żeby się ich pozbyć. Bo dla władz klubu najważniejsze są wyniki i poziom sportowy, tak samo zawodnicy powinni podchodzić bez sentymentów. Nawet jak się było siedem lat kapitanem i zdobyło z drużyną trzy mistrzostwa Polski, to miłość działaczy kończy się wtedy, kiedy nie wracasz wystarczająco szybko do formy po kontuzji.

Jednak czasem przy wyborze klubu pojawiają się inne czynniki niż płaca czy poziom sportowy, zwłaszcza ostatnio. Wybrał pan rok temu Turcję, a w połowie lipca był tam pucz i bardzo niestabilna i niebezpieczna sytuacja, zwłaszcza w Stambule, gdzie miał pan jechać. Rozważał pan anulowanie kontraktu?

Przez chwilę. W dniu wybuchu puczu włączyłem wiadomości i trochę się przeraziłem. Wykonałem wtedy parę telefonów, między innymi do menadżera, żeby się dowiedzieć, jaka jest moja sytuacja. I czekałem na rozwój wydarzeń, bo do startu ligi było jeszcze parę miesięcy, a nie mam w zwyczaju postępować pochopnie. I wszystko się uspokoiło. Jakbym był strachliwy, to do Korei też bym teraz nie jechał. Odpalane są rakiety, jest duże napięcie polityczne w tamtym rejonie i demonstracje siły ze strony Trumpa i przywódców Korei Północnej, a przecież Seul leży 60 km od granicy. Ale ja wychodzę z założenia, że nic się tam nie zacznie, na demonstracjach i grożeniu palcem się skończy.

Czy zgadzasz się z Bartmanem, że zamknięcie PlusLigi obniżyło jej poziom?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×