- Nie kolekcjonuję tych wszystkich wyjazdów, po prostu korzystam z danych mi szans - tak mówi Marcin Widera o swoich trenerskich stażach. Ale wywodzący się z Rudy Śląskiej 34-letni szkoleniowiec już teraz może się pochwalić wiedzą zebraną od wielu uznanych kolegów po fachu. Obserwował treningi Marka Lebedewa, Giuseppe Cuccariniego, Andrei Anastasiego i Stephane'a Antigi, dwa lata temu obserwował specyfikę pracy na American University w Waszyngtonie, gdzie uczą się i grają Aleksandra Kazała i Aleksandra Sochacka. Współpracuje z kadrami młodzieżowymi, a jako asystent reprezentacji kadetek mógł cieszyć się w 2013 roku ze złota mistrzostw Europy.
Widera upodobał sobie azymut na USA: na konwencjach AVCA (amerykańskiego związku trenerów siatkówki) rozmawiał z najwybitniejszymi trenerami i oglądał ich w akcji podczas pokazowych warsztatów, a w maju tego roku wybrał się wraz z Dariuszem Daszkiewiczem, Adamem Swaczyną i Wiktorem Bojdo do Anaheim, by zobaczyć, jak trenuje męska i żeńska kadra Stanów Zjednoczonych. Już niedługo Marcin Widera będzie mógł wykorzystać zebrane doświadczenia na najwyższym krajowym poziomie: po trzech latach pracy z UKS Jedynką Siewierz dostał propozycję od Enei PTPS Piła, gdzie będzie pełnił rolę asystenta Jacka Pasińskiego.
Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Nie byłoby tego wyjazdu i kilku wcześniejszych, gdyby nie Andrzej Grzyb i jego znajomości w amerykańskiej federacji.
Marcin Widera, drugi trener Enei PTPS Piła: Z tego, co wiem, w te wakacje do Stanów na staże jedzie jeszcze dwóch trenerów, jako że mamy możliwość wyboru terminu wyjazdu - majowy lub koniec lipca w kadrze mężczyzn i koniec sierpnia u kobiet. Trzeba bardzo docenić pracę Andrzeja Grzyba, który dzięki swoim kontaktom w amerykańskiej federacji umożliwia nam takie wyjazdy i to, jak sprawnie wygląda załatwienia formalności z tym związanych. Nic nie jest pozostawione przypadkowi: na pierwszym spotkaniu z Kiraly’m mieliśmy okazję się przestawić całej grupie, wszyscy wiedzieli, skąd i po co jesteśmy.
Właściwie w tym roku jechałem oglądać Karcha Kiraly'ego, ale na miejscu okazało się, że obie kadry USA trenują w Anaheim i zajęcia siatkarzy miałem dosłownie za kotarą w drugiej części hali. Mieliśmy dzięki temu swobodny dostęp właściwie do wszystkich członków sztabu obu amerykańskich reprezentacji. Karch powiedział: możecie pytać o wszystko, co robimy i rejestrować to w dowolny sposób, jestem otwarty.
Jak wyglądał wasz typowy dzień pracy w Anaheim? I jakie warunku zastaliście na miejscu?
Obiekt w Anaheim w Kalifornii jest naprawdę potężny. Jeśli dobrze pamiętam, mieści się w niej osiem boisk wszerz i sześć wzdłuż, dlatego nie ma problemu z tym, żeby obok siebie trenowały męska i żeńska kadra i każda z nich dostaje tyle sektorów do pracy, ile potrzebuje. O 8.30 rano zaczynały siatkarki, które trenowały od poniedziałku do piątku, co jest o tyle ważne, że siatkarze mieli nieco inny system, pracy: trzy dni treningów, dzień wolny, potem dwa dni pracy i dzień odpoczynku. Trening dziewczyn trwał mniej więcej do 12:30, w zależności od tego, która grupa zaczynała zajęcia od siłowni. Piątkowy trening to typowy rozruch i praca indywidualna według potrzeb, potem tego samego dnia rozgrywany był wewnętrzny sparing Red vs Blue, co tydzień w innej szkole lub na innym uniwersytecie. Podobnie wyglądał temat wewnętrznych sparingów kadry Johna Sperawa.
ZOBACZ WIDEO Adamek zdradził kulisy walki. Wyszedł do ringu z poważną kontuzją!
Po treningach był czas na rozmowę w kameralnym gronie i zadanie pytań dotyczących tego, na co zwróciliśmy uwagę podczas zajęć, począwszy od spraw technicznych po konkretne rzeczy, które selekcjonerzy egzekwowali od swoich graczy. Teoretycznie dwie osoby z naszej grupy były przydzielone do kadry męskiej, dwie do żeńskiej, ale w hali byliśmy dość mobilni; staraliśmy się wymieniać i rozmawiać jak najwięcej z oboma sztabami, czasami całą czwórką. A potem mieliśmy czas zobaczyć samo Anaheim, ale i wyprawić się trochę dalej, choćby do Los Angeles czy Las Vegas.
Amerykańska szkoła siatkówki jest dla pana wyjątkową inspiracją w pracy, czy tylko jedną z wielu?
Byłem już parokrotnie w Stanach i jeśli dostałbym kolejną szansę na wyjazd i naukę, to oczywiście bym skorzystał. Chciałbym obserwować jak najwięcej trenerów i jak najwięcej metod, bo siatkówka jest jedna, ale dróg do zwycięstwa jest wiele i można, a nawet trzeba podłapywać z nich, co najlepsze. Nie uważam, że droga amerykańska jest jedyna i słuszna, ale z pewnością imponuje.
Ważna jest jej konsekwencja. Przez dwa tygodnie naszego pobytu układ treningu był taki sam: najpierw rozgrzewka, szkolenie techniczne, następnie systemy ataku, rywalizacja, gra w szóstkach... Dokładane były pojedyncze elementy, ale system był niezmienny. Jeśli grupa zawodników przepracowała już jakiś schemat, ćwiczenia wchodziły na wyższy poziom, ale nie odróżniały się od tych wykonanych wcześniej.
Jak pan zapamięta Karcha Kiraly’ego, selekcjonera żeńskiej kadry USA? Więcej w nim jest trenera czy mentora oddziałującego swoim autorytetem?
Po tym co widziałem i doświadczyłem, wiem, że to bardzo otwarty człowiek, który jako trener daje duże pole do działania swoim asystentom. Pamiętam, jak na konwencji AVCA przed dwoma laty mieliśmy okazję rozmawiać przez godzinę o prowadzeniu treningu i pytaliśmy go: koordynujesz wszystko? On powiedział: nie, ja jestem na boisku numer jeden, moi asystenci na boiskach dwa i trzy i mamy do siebie pełne zaufanie w tym, jak prowadzimy zespół i do czego zmierzamy. Takie podejście wymaga bardzo dobrego zarządzania ludźmi, a Karch to potrafi, jest przy tym konsekwentny przez lata i dodaje do tego swój wrodzony spokój. W przekazie też jest świetny, wielu ludzi jest pod wrażeniem tego, jak trafia do swoich zawodniczek w zwykłych rozmowach.
Poza tym Karch potrafi każdemu poświęcić tyle czasu, ile jest konieczne, a pamiętajmy, że w Anaheim nie było tylko Polaków, tam przyjeżdżali trenerzy z całych Stanów, którzy chcieli zająć Kiraly’emu kilka minut. Coś w tym jest, że pełni w tej drużynie rolę mentora i nic dziwnego, bo ciężko jest znaleźć drugą osobę z tak imponującym dorobkiem, w końcu on triumfowała na igrzyskach w siatkówce halowej, jak i plażowej.
Jeśli mam możliwość, to pytam trenerów o polecaną literaturę. Nie taką czysto siatkarską, ale dotyczącą zarządzania ludźmi i sfery mentalnej, zawsze ktoś poleci dwie lub trzy dobre pozycje. I dzięki książkom poleconym przez Kiraly’ego zrozumiałem to, co jeszcze nie przychodziło mi do głowy dwa lata temu podczas naszego pierwszego spotkania. Zadaliśmy mu pytanie: co robisz, kiedy widzisz, że zawodnikowi po prostu się nie chce? Odpowiedział: nie rozumiem, co to znaczy "nie chce"? Teraz lepiej rozumiem jego filozofię pracy i podejście, wiem, dlaczego tak się zdziwił.
Rywalizacja na najwyższym, reprezentacyjnym poziomie w tej kadrze jest od lat bardzo zażarta. Trudno znaleźć drugą drużynę tak silnie skupiającą się na budowaniu wewnętrznej jedności mimo ogromnej konkurencji na każdej pozycji.
Na zgrupowaniu rywalizowało ponad dwadzieścia zawodniczek i trenerzy wiedzą, na kogo mogą liczyć w dłuższym okresie, ale choćby na środku siatki czy rozegraniu po pięć dziewczyn walczy o jedno miejsce w podstawowym składzie. W grupie powołanych była dobrze znana z gry w Polsce Micha Hancock, a także Valerie Nichol, która zagra niedługo we Wrocławiu. Co ciekawe, do kadry nie powołuje się studentek, nawet jeśli już teraz prezentują poziom godny reprezentacji. Asystent kadry mówił mi o niesamowitej libero, która dopiero skończyła drugi rok studiów: "czekamy na nią, uczelnia robi doskonałą robotę w jej rozwoju i pozwalamy ją dokończyć". Mogą sobie na to pozwolić, w końcu to naród trzystumilionowy, my ze swoimi trzydziestoma nie mamy porównania.
Wiadomo, że głównym punktem odniesienia i celem grupy są igrzyska. Są imprezy rozgrywane w międzyczasie, ale nawet podczas odprawy wideo trener zwraca uwagę: na igrzyskach mieliśmy taki a taki problem, teraz musimy się skupić na jego eliminacji. Gorąca atmosfera pracy na kadrze jest wyczuwalna, ale nie brakuje dystansu do siebie. Zdarzyło się, że na piątkowy rozruch dziewczyny przyszły w piżamach lub w strojach ulubionych sportowców. Mocno się tym zdziwiłem, potem mi wytłumaczono, że to nie żaden cyrk, tylko ustalony wcześniej pyjamas day. Nie twierdzę, że trzeba to naśladować i zawodniczki w naszej kadrze mają przychodzić na zajęciach w piżamach, ale ten przykład dobrze pokazuje, jak ciekawe potrafią być pomysły na budowanie atmosfery w grupie. Ciekawe jest też podejście do popełnianych błędów. Wychodzi się od pytania trenera: jaka jest lepsza odpowiedź na to, co się stało? Zawodniczka wie, co zrobiła źle i szuka tej odpowiedzi, koryguje sama siebie.
[nextpage]Nie da się ukryć, że materiał ludzki, jaki trafia co roku do akademickich drużyn w Stanach, daje temu środowisku ogromną przewagę w skali globalnej.
Ilość dziewczyn z ekip akademickich obserwowanych przez seniorską kadrę jest imponująca i w żaden sposób nie jesteśmy w stanie takiemu rozmachowi dorównać. Jeśli trafi się u nas zdolna osiemnastolatka, wszyscy już o niej wiedzą i potem wszyscy o nią walczą i dbają jak najlepiej. Ale nie ma gwarancji, że taka siatkarka przejdzie bezboleśnie na poziom seniorski, a tam dzięki ilości uczelni i rywalizacji między nimi młode talenty przechodzą bardzo sprawnie.
Dopływ świeżej krwi do drużyn akademickich jest nieporównywalny z naszymi możliwościami i rozwojowi nie przeszkadzają nawet inne zasady gry na uczelniach, jak choćby możliwość dokonania piętnastu zmian na set lub zagrywanie przez libero. Kiraly mówił o tym otwarcie, że przez to ma w składzie niezłe środkowe, ale czasem bez zagrywki, bo były regularnie zastępowane w polu serwisowym. To tyczy się także wysokich zawodniczek, ale bez umiejętności w ataku z drugiej linii, są szybko zmieniane przez zadaniowe koleżanki z drużyny. Tam korzysta się z całego składu, bo są warunki do ścisłej specyfikacji zawodników. Pewnie dzięki temu Amerykanie mogą się pochwalić dużą ilością siatkarzy i siatkarek z dobrym przyjęciem lub świetną obroną.
Najważniejszym ogniwem w amerykańskiej szkole siatkówki są uczelnie, wypuszczające co roku setki bardzo dobrych zawodniczek. W naszym kraju trudno liczyć na wsparcie środowisk akademickich dla siatkówki. To należy u nas poprawić?
Nie da się pominąć kwestii poziomu szkolenia na uczelniach i zasobów przez nie posiadanych. Niejeden klub Plusligi lub Orlen Ligi mógłby ich pozazdrościć. Wystarczy jedna wizyta na topowej lub nawet średniej uczelni i zobaczenie warunków do szkolenia w sporcie, by wyobraźnia zaczęła mocniej pracować. W Polsce funkcjonujemy jednak w zupełnie innym systemie. Proszę zauważyć, że siatkówka wywodzi się ze środowisk akademickich, wystarczy sobie przypomnieć, ile znakomitych klubów miało lub ma w swojej nazwie człon AZS.
Jednak obecnie w naszym kraju ten sport ma z uniwersytetami niewiele wspólnego, może tylko akademickie mistrzostwa Polski i kilka mniejszych turniejów. W Stanach jest tak, że jeśli na danej uczelni dobrze radzą sobie na przykład futboliści amerykańscy, to rodzice są bardziej skłonni posłać tam swoje dzieci, nawet jeżeli nie będą one grały w żadnym zespole. Sukcesy sportowe budują renomę uczelni, co widać na finałach NCAA, gdzie na decydujące mecze potrafi przychodzić po kilkanaście, nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi.
Pan już miał okazję poznać funkcjonowanie uczelnianego sportu w USA, dla przeciętnego polskiego trenera tamtejszy rozmach i środki przeznaczane na samą siatkówkę mogą przyprawiać o zawrót głowy.
Tak, tym razem byliśmy na uczelni UCLA w Los Angeles: tam pracuje Speraw, stamtąd wywodzi się Kiraly, tam działał John Wooden nazywany ojcem amerykańskich trenerów. I uczelnia dysponuje halą na osiem tysięcy ludzi, która wypełnia się na topowe mecze siatkówki lub koszykówki. Trudno sobie wyobrazić, by podobna liczba ludzi w Polsce przychodziła na mecze w lidze zawodowej, a co dopiero akademickiej! Ale nawet nie to mnie najbardziej fascynuje, a powiązanie nauki ze sportem i wzajemnie przenikanie się tych dziedzin. Trener w uczelnianym klubie ma koło siebie asystenta, specjalistę od przygotowania fizycznego i statystyka; nic nowego, ale wybiera się na lunch i tam zamieni słowo z profesorem biomechaniki czy fizjologii! A to nie koniec specjalistów, do których ma pełny dostęp.
Specjalistów, czyli między innymi psychologów pracujących na co dzień z zespołami.
Każdy wie, że jeżeli nie masz grupy, to nie wygrasz. Budowanie właściwego podejścia u siatkarek zaczyna się nie na kadrze, ale właśnie na uniwersytecie, gdzie pracują psychologowie czy specjaliści od biomechaniki. Przykładem takiego wsparcia jest Andrea Becker, psycholog reprezentacji siatkarzy. Już po jej wykładach w Omaha czułem, że to wyjątkowa postać. Pracuje z męską kadrą, jest na każdych zajęciach, dodatkowo pomaga w treningu. U dziewczyn inna pani psycholog odwiedzała kadrę, parokrotnie przeprowadzając grupowe zajęcia z team buildingu, ale nie była obecna codziennie.
Ostatnio popularne jest w polskim światku siatkarskim dyskutowanie o przyczynach spadku jakości naszej kobiecej kadry i całej żeńskiej ligi. Ma pan swoje przemyślenia na ten temat?
Ta dyskusja jest dosyć szeroka, rozmawiamy o ilości zawodniczek z zagranicy, jakości szkolenia, odmładzaniu... Problem jest bardzo złożony i nie podejmę się wskazywania, gdzie leży jego główna przyczyna. To nie jest tak, że nie mieliśmy młodzieży, byłem asystentem kadry kadetek rocznika 1996 i były w nim siatkarki, które mogły grać na wyższym poziomie, ale różne zawirowania sprawiły, że ta grupa nam "uciekła". Nie chcę przyłączać się do biadolenia, jak to jest źle: nadzieję można pokładać w obecnym kadetkach i juniorkach, których będzie coraz więcej w nadchodzącej Orlen Lidze, trzeba je pilnie obserwować. Są różne głosy dotyczące centralnego szkolenia w naszym kraju, moim zdaniem ono działa, ale potrzeba sporo pracy, bo wychowanie zawodnika na poziomie światowym to nie jest sprawa oczywista i osoby odpowiedzialne za szkolenie w Szczyrku o tym wiedzą. Na pewno jest o czym myśleć.
[b]
Poczuł pan choć raz podczas swoich pobytów w USA, że jest to zupełnie inna siatkarska kraina, której trudno w czymkolwiek dorównać?[/b]
Często rozmawiamy o fantastycznych metodach z zewnątrz. Przyjdzie Włoch lub Australijczyk i od razu mówimy: wow! A przecież widzę zajęcia tych trenerów, rozmawiam z nimi i nie mam poczucia, że robią oni coś na wyższym poziomie skomplikowania, coś nieosiągalnego dla Polaków. Z mojego doświadczenia i obserwacji wielu różnych trenerów i wielu rożnych treningów wynika, że chyba jesteśmy za bardzo zakompleksieni i brakuje nam wiary we własne umiejętności, co tyczy się zarówno trenerów, jak i prezesów klubów. Nasze treningi, nasze cele nie różnią się w wielu miejscach od tych zagranicznych...
Do tego dochodzi smutna prawda, że częściej do zawodników trafiają komendy wypowiedziane po włosku lub angielsku.
Słyszałem to już nieraz, choćby w programach z siatkarskimi ekspertami i z tym się zgadzam. To chyba jeszcze tkwi w naszej mentalności, że bardziej cenimy to, co powie nam człowiek z zewnątrz i do tego jeszcze w obcym języku. A nierzadko zdarza się, i potwierdzają to sami zawodnicy, że zagraniczny szkoleniowiec wcale nie mówi więcej i mądrzej od Polaka, którego przed chwilą zastąpił na stanowisku. Powiem jednak, że cieszy mnie to, że zaczyna się to zmieniać i rośnie naprawdę fajne pokolenie młodych trenerów, którzy poza swoim podwórkiem są zaznajomieni również z tendencjami trenerskimi w siatkówce światowej.
Skoro szukamy rozwiązań na problemy polskiej siatkówki, może dobrym rozwiązaniem byłoby podniesienie konkurencyjności i koniec z tworzeniem cieplarnianych warunków do gry w Orlen Lidze?
Obecnie coraz częściej to klub szuka zawodniczki, a nie zawodniczka klubu. Osobiście
jestem za powrotem do systemu awansów i spadków. To nie tylko sprawia, że jest o co grać w ekstraklasie, ale jest bodźcem motywacyjnym dla ekip z pierwszej ligi. Widać na przykładzie zespołu z Zawiercia, że nie należy skazywać przedwcześnie niżej notowanej ekipy na porażkę, skoro okazuje się ona nie tylko najlepsza na zapleczu, ale i gotowa do rywalizacji w najwyższej lidze. Nie przypominam sobie, żeby komukolwiek przeszkodziło zwiększenie konkurencyjności, a zwłaszcza trenerom, którzy też walczą między sobą o wyniki i posady. W końcu rywalizacja jest od zawsze wpisana w sport.