Marek Bobakowski: Mało kto o tym mówi, ale polska siatkówka stoi nad przepaścią (komentarz)

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Reprezentacja Polski siatkarzy
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Reprezentacja Polski siatkarzy

Trzy lata temu byliśmy w niebie - zdobyliśmy mistrzostwo świata. Na tym fundamencie powinniśmy zbudować nowoczesny i funkcjonalny dom. Zamiast tego mamy chwiejącą się chatkę, która wkrótce może się przewrócić od mocniejszego podmuchu wiatru.

W tym artykule dowiesz się o:

To nie tak miało wyglądać. Kiedy we wrześniu 2014 roku ponad 40 tysięcy kibiców zablokowało katowickie rondo tuż obok "Spodka", 12 tysięcy w samym obiekcie szalało z radości po ostatniej piłce wygranego finału mistrzostw świata, a kilka milionów płakało ze szczęścia przed telewizorami, nawet największy pesymista nie mógł przewidzieć w jakim będziemy miejscu po trzech kolejnych latach.

- Jesteśmy mistrzami świata. Kiedy wychodzimy na parkiet, naszym rywalom powinny się trząść ręce i nogi - mówił mi po tym triumfie Zbigniew Zarzycki.

Wiedział, co mówi. Sam był mistrzem świata (1974) i mistrzem olimpijskim (1976). - Złote medale takich turniejów dają takiego kopa mentalnego, że trudno go opisać - dodawał.

Po triumfie przed trzema laty polska siatkówka takiego kopa nie otrzymała. Mało! Śmiem twierdzić, że ktoś upuścił z nas powietrze. Od trzech lat nie potrafimy przywieźć medalu z ważnej imprezy międzynarodowej. Igrzyska olimpijskie w 2016 roku? Ćwierćfinał. Liga Światowa? Czwarte, piąte i ósme miejsce - to nasz bilans od magicznej nocy w Katowicach. Mistrzostwa Europy z 2015 roku? Nawet nie wspominam, bo na samą myśl robi mi się niedobrze. Owszem, było trzecie miejsce w Pucharze Świata. Tylko... Co nam to dało? Nic. I tak musieliśmy się bić o udział w IO prawie do samego końca.

ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak: Nasza najgroźniejsza broń? Mieliśmy czas, żeby się zżyć

- To tylko wyniki, przecież polska siatkówka ma się dobrze - ktoś powie. Fakt, zajmujemy nadal trzecie miejsce w światowym rankingu. Mimo rekordowych awansów, polscy piłkarze podium rankingu FIFA jeszcze nie zaliczyli, siatkarze są tam regularnie. O jakiej więc słabości piszę?

Już tłumaczę. Mistrzostwa świata zabrały nam pewne pokolenie. Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Paweł Zagumny - pożegnali się z kibicami, nie grają w reprezentacji. Minęły trzy lata. Kto ich zastąpił? Czy mamy gwiazdy ich pokroju? Gdyby nie to, że za dwa lata w kadrze będzie mógł grać Wilfredo Leon, to indywidualnie o polskich zawodnikach byłoby cicho. Przeraźliwie cicho.

Druga sprawa. Jeszcze bardziej kłująca w oczy. Przez dekadę, a nawet i więcej, każdy mecz Biało-Czerwonych przyciągał na trybuny komplet widzów. Nawet nadkomplet, bo ludzie stali na schodach, w przejściach, nierzadko pod halami, bo brakowało biletów. Pustki podczas finału Ligi Światowej 2016 rozegranego w Krakowie (tak, tak, również podczas meczów Polaków) kłuły w oczy. Pamiętam, jak dziś wypełnioną mniej więcej w 1/3 Tauron Arenę przy okazji meczu z Francją. Nie lepiej było podczas spotkań podopiecznych Ferdinando De Giorgiego w tym roku.

Trend tłumaczono drogimi biletami i... wakacjami. No ciekawe, że przez tyle lat okres urlopowy nie przeszkadzał Polakom w kibicowaniu siatkarzom. Nagle zaczął. Pamiętam finał LŚ z 2011 roku, który odbył się w Gdańsku. Ten sam, w którym młoda i ambitna reprezentacja pod wodzą Andrei Anastasiego wyrwała faworytom trzecie miejsce. Do Ergo Areny nie dało się wcisnąć szpilki. Piękne czasy.

Liga. No właśnie, ciągle mówimy, że jest jedną z najmocniejszych na świecie, że grają u nas świetni zawodnicy, że kluby mają wysokie budżety. A przypominacie sobie, aby w ostatnich latach polski zespół wygrał wyścig o transfer gwiazdy światowego formatu? Nie? Nie dziwię się. Też mam z tym problem.

Na siłę pudruje się tę ukochaną przez nas wszystkich siatkówkę. Zewsząd słyszę, że jest świetnie. Są sponsorzy, są pieniądze, jest świetna organizacja imprez, a sukcesy w końcu same przyjdą. Mijają kolejne miesiące, kolejne lata i tych sukcesów nie ma.

Tuż przed mistrzostwami Europy stoimy nad przepaścią. Albo zbierzemy się w sobie, skoncentrujemy i jednym susem przeskoczymy przepaść, albo... Oczywiście, że ewentualna kolejna porażka (czytaj: brak medalu) nie spowoduje, że nagle wylądujemy na dnie. Przed nami długa faza spadania w głęboką otchłań. Faza, w której być może uda się złapać za wystający konar, czy półkę skalną i tym samym uratować. Być może.

Lepiej po prostu tego nie sprawdzać. Dlatego módlmy się o medal dla polskich siatkarzy. Potrzebujemy go, jak chyba nigdy dotąd.



Przeczytaj inne teksty autora >>

Źródło artykułu: