- Witamy wszystkich gości w Polsce, na planecie Volley - mówił Andrzej Gołaszewski na oficjalnym briefingu prasowym przed spotkaniami siatkarskich mistrzostw Europy 2017 w Katowicach. Miał rację o tyle, że impreza będzie miała prawdziwie międzyplanetarny rozmach tam, gdzie będą grali Polacy, czyli w Warszawie, Gdańsku i Krakowie. Natomiast katowicki Spodek tym razem będzie gościł ekipy Francji, Holandii, Belgii oraz Turcji i pozostanie nieco na uboczu wielkiej machiny turniejowej. Trudno też oczekiwać, że wypełni się do ostatniego miejsca gośćmi z zagranicy. Wiceprezydent Katowic Waldemar Bojarun na spotkaniu z mediami wracał do cudownych chwil, jakie przeżyli fani w Spodku podczas finałów ostatnich mistrzostw świata i wyraźnie miało się wrażenie, że tak naprawdę główną atrakcją katowickiej części EuroVolley będą złote wspomnienia sprzed trzech lat.
A to nie do końca prawda, organizator imprezy wspólnie z władzami miasta postarali się już wcześniej o odpowiedni klimat do kibicowania i oglądania dobrej siatkówki. Przechodząc od Spodka do umiejscowionej na odnowionym rynku strefy kibica, łatwo trafić zarówno na ławkę z repliką pucharu mistrzostw świata, jak i odciśnięte w bruku dłonie złotych medalistów tej imprezy. To pozostałości po tegorocznej Alei Gwiazd Siatkówki i majowym meczu Polska - Iran, który był okazją do pożegnania z kadrą narodową Krzysztofa Ignaczaka. Przedstawiciele magistratu podkreślali, że koniec ostatniego katowickiego ćwierćfinału ME nie oznacza pożegnania z siatkówką. W dniach od 31 sierpnia do 4 września w Spodku odbędzie się Europejski Turniej siatkówki zunifikowanej, za który odpowiedzialne jest kierowane przez Annę Lewandowską stowarzyszenie Olimpiady Specjalne Polska.
Na razie fanom siatkówki w stolicy województwa śląskiego pozostaje czekać na występy europejskich gwiazd, także tych dobrze znanych z polskich parkietów. Benjamin Toniutti i Sam Deroo, koledzy z kędzierzyńskiej ZAKSY, już 25 sierpnia staną naprzeciwko siebie i rozpoczną bój o pierwsze miejsce w grupie D mistrzostw. - Dwa lata temu mogliśmy kogoś zaskoczyć swoją postawą, teraz już nikogo nie zaskoczymy. Wszyscy oczekują od nas osiągnięcia czegoś wielkiego i to normalne po ostatnich sukcesach. Wierzymy w swoje możliwości, ale z drugiej strony nie pomagają nam urazy Ngapetha, Le Roux, Tillie... Pozostaje nam przystąpić do walki i zobaczyć, co wyniknie z niej dobrego dla nas - mówił Laurent Tillie, trener aktualnych mistrzów Europy i złotych medalistów ostatniej edycji Ligi Światowej.
Francuz przyszedł do sali konferencyjnej spokojny, wyluzowany, śmiał się w głos razem z siedzącym tuż obok Vitalem Heynenem. Ale obaj poważnieli i wystrzegali się zdecydowanych sądów, gdy dostawali pytania o przewidywany skład podium mistrzostw. - Jest jeden zespół, który wystaje o poziom ponad innych uczestników i to jest Francja. Ale pozostali? Mogę wymienić Polskę, Serbię, Włochy, Bułgarię, Rosję... I nie wiem, zupełnie nie wiem, kto zdobędzie medal, bo równie długo mogę wyliczać zawodników, których z powodu kontuzji lub innych zdarzeń nie będzie na mistrzostwach. Ta niepewność jest jak koszmar senny dla każdego trenera, ale z drugiej strony to trochę ekscytujące. Jedno mogę obiecać: będą niespodzianki i mam nadzieję, że Belgowie sprawią jedną z nich - perorował były trener Transferu Bydgoszcz.
Dla niego Katowice to szczęśliwe miasto, w końcu tutaj razem z kadrą Niemiec zdobył w 2014 roku brąz mistrzostw świata. Heynen, pytany o analogie między tamtymi zawodami a tegorocznym Euro, wspomniał tylko o jednej: w najbliższy piątek znów zacznie mistrzostwa meczem przeciwko faworytowi turnieju. Wtedy była to Brazylia, teraz Francja. - Jeśli padnie inny wynik niż 3:0 dla Francji, będzie naprawdę nieźle. A jeśli nie, pozostaje mi wierzyć, że moja drużyna będzie rosnąć z każdym kolejnym spotkaniem - stwierdził z charakterystycznym dla siebie uśmieszkiem.
Michał Kaczmarczyk z Katowic
ZOBACZ WIDEO Michał Kubiak o grze na stadionie: Jest kilka rzeczy, do których trzeba się przyzwyczaić