Reprezentacja Estonii w swoim drugim meczu w mistrzostwach Europy pokazała się z bardzo dobrej strony, stawiając silny opór wyżej notowanej Serbii. Ostatecznie przegrała w tie-breaku, podobnie jak przy okazji europejskiego czempionatu dwa lata temu. - Wówczas nie graliśmy najlepiej, tak samo zresztą jak i Serbia. To była brzydka dla oka gra, popełnialiśmy mnóstwo błędów. Atakowaliśmy wtedy pewnie na poziomie 40 procent (dokładnie 37 proc. - przyp. red.). Jednak przez te dwa lata budowa drużyny wciąż trwała, dojrzewali zawodnicy i dojrzewał cały zespół. Mamy za sobą o wiele więcej doświadczenia. Tak samo Serbowie - pod wodzą Nikoli Grbicia naprawdę bardzo się rozwinęli - wspomina Gheorghe Cretu, szkoleniowiec Estończyków od 2014 roku.
Po przegranym zaledwie dwoma punktami pierwszym secie siatkarze z nadbałtyckiego kraju drugą partię rozpoczęli od prowadzenia i utrzymali je do końca. Jednym z bohaterów spotkania został rezerwowy atakujący, Renee Teppan, który w końcówce inauguracyjnej odsłony zmienił słabo spisującego się tego dnia Olivera Venno. - To nie intuicja podpowiedziała mi tę zmianę, to był wynik - wyjaśniał swoją decyzję trener. - Kiedy przegrywasz, szukasz rozwiązań. Jestem na siebie zły, że nie podjąłem tej decyzji kilka akcji wcześniej. Oliver Venno to oczywiście dobry, doświadczony zawodnik, po prostu pomylił się w jednej ważnej akcji, w sytuacji jeden na jeden, i od tego momentu jego problemy rosły.
Według znanego nam także z prowadzenia Cuprum Lubin trenera dużym atutem jego zespołu było nastawienie psychiczne - Wiedzieliśmy, że musimy pozostać silni mentalnie i walczyć do ostatniego punktu. Jestem bardzo dumny z zawodników. Przecież rywali takich jak Polska, czy Serbia można się przestraszyć. Poziom tego turnieju jest niesamowity - zaznaczył Rumun, którego zdaniem problemem Estończyków jest ich brak ogrania w dużych międzynarodowych imprezach. - My nie gramy regularnie ze światową czołówką. Mistrzostwa Europy to jedna z niewielu okazji, kiedy mamy szansę zmierzyć się z tak mocnymi przeciwnikami, podczas gdy zespoły takie jak Serbia, Polska czy Francja wciąż się ze sobą spotykają - wyjaśniał.
- Brakuje nam doświadczenia. Przykładowo, nasz libero, Rait Rikberg, dopiero teraz, po 16 latach gry w Estonii, będzie grał za granicą - w Belgii. Sytuacja siatkówki w Estonii jest taka, że on pracuje rano, a trenuje popołudniami - opowiadał Cretu. - A my mimo wszystko, pozostajemy silni psychicznie i wciąż walczymy, chcemy więcej, czujemy sportową złość, co pozwala nam stawiać opór nawet największym potęgom - dodał z zadowoleniem.
Estonia zajmuje obecnie ostatnie miejsce w grupie A i wciąż czeka na swoje pierwsze zwycięstwo. Przed nią z kolei już tylko mecz z Biało-Czerwonymi, którzy są w nim przecież faworytami. Gheorghe Cretu nie zamierza jednak spuszczać głowy. - Niczego jeszcze nie przegraliśmy. Wygraliśmy ważny punkt, zyskaliśmy szacunek poprzez nasze zaangażowanie i przede wszystkim - wciąż w tym turnieju jesteśmy - powiedział. - Ciągle mamy szansę, nieważne, jak wielki jest nasz kolejny przeciwnik. Gdy zacznie się mecz, będziemy gotowi. A na razie chcę się wyspać - zakończył.
ZOBACZ WIDEO Jakub Kochanowski: Walczymy o każdy punkt jak o piłkę meczową finału