ME 2017 w siatkówce. Grzegorz Wojnarowski: Estończycy już wygrali mistrzostwa Europy (komentarz)

WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: kibice z Estonii
WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Na zdjęciu: kibice z Estonii

- Oni tworzą historię. My wyjedziemy, a w Polsce będzie się mówiło o naszych kibicach - prorokował trener reprezentacji Estonii Gheorghe Cretu. Miał rację, Estońscy fani to już teraz zwycięzcy Eurovolley Poland 2017.

Historię znam z drugiej ręki, ale z pewnego źródła. Rzecz działa się ładnych kilka lat temu, gdy Polonia Warszawa była jeszcze na tyle mocnym klubem, by grać w pucharach. We wczesnej fazie europejskich rozgrywek los zetknął "Czarne Koszule" z drużyną z Estonii.

Po meczu, którego wynik nie ma w tym wypadku znaczenia, do sali konferencyjnej na Konwiktorskiej wszedł doświadczony, uznany w środowisku dziennikarz. Najpierw zdziwił się, że zobaczył niewielu kolegów po fachu. Po chwili zdziwił się jeszcze bardziej, gdy spostrzegł, że w miejscu, w którym zwykle widzi same znajome twarze, tym razem rozpoznaje tylko jedną.

Dziennikarz nie zwykł owijać w bawełnę, więc od razu wypalił w stronę znanego mu kolegi: - A co to, k***a, sami Estończycy?

Ot, anegdota o zmianie pokoleniowej w środowisku dziennikarzy sportowych, która sprawiła, że w niektórych kręgach anonimowych przedstawicieli mediów nazywa się właśnie "Estończykami".

ZOBACZ WIDEO: Sebastian Świderski o Estończykach i Finach: Dla mnie to fenomen

Do tej pory Estonia i jej mieszkańcy kojarzyły mi się właśnie z tą opowiastką. Teraz kojarzą się już z czymś, a raczej z kimś innym.

Kiedy kilka dni temu pierwszy raz wszedłem na trybuny trójmiejskiej Ergo Areny, doznałem małego szoku. Przed oczami zrobiło mi się niebiesko. Kilka tysięcy ubranych w stroje tego koloru kibiców głośno i żywiołowo dopingowało swoją drużynę w meczu z Serbią, okrzyk "Eesti!" co chwila rozchodził się po hali. Jeśli chcielibyście w tym momencie zadać takie samo pytanie, jak ów dziennikarz na stadionie Polonii, z miejsca odpowiadam: "Tak, sami Estończycy. Tacy prawdziwi, z Estonii".

Ponoć przyjechało ich do Polski aż 5,5 tysiąca. Ci, którzy ich widzieli, mówią, że jeszcze przed wielkim czwartkowym show na PGE Narodowym w pierwszym meczu turnieju stworzyli do spółki z Finami wspaniałe widowisko na trybunach hali położonej na granicy Gdańska i Sopotu. A co robili w kolejnym meczu z Serbami, widziałem już na własne oczy.

I powiem szczerze, trochę się nawet wzruszyłem. Kilka tysięcy kibiców wspierało swoją drużynę po mistrzowsku. Głośno, żywiołowo, w sposób całkowicie naturalny. Nikt nimi nie kierował, a i tak sprawiali wrażenie doskonale zgranych. Mieli jednakowe koszulki, sporą "sektorówkę", przebrania, ustawiali się w żywe flagi swojego kraju. Po prostu kibicowski top.

Do tej pory byłem przekonany, że o klimat na trybunach swoich mistrzostw będziemy musieli zadbać sami. A tymczasem znaleźli się goście, którzy z chęcią pomogli rozkręcić imprezę.

Nawet kiedy Estonia grała przeciwko Polsce, niebieski batalion znad Zatoki Fińskiej był na trybunach liczącą się siłą, na dodatek ze względu na zajmowane sektory dobrze widoczną w telewizji.

O swoich fanach dyskutowali w szatni nawet estońscy siatkarze. - Dzięki nim zapamiętamy ten turniej bez względu na wynik - mówił rozgrywający Kert Toobal. Trener "Eesti" Gheorghe Cretu stwierdził, że kiedy patrzył na tych ludzi na trybunach, chciał mieć estoński paszport i siedzieć tam razem z nimi. - Tak naprawdę to oni tworzą historię, bo gdy my wyjedziemy, w Polsce będzie mówiło się o estońskich kibicach - mówił Cretu.

Miał rację, jego drużyna już pożegnała się z mistrzostwami, ale fani z Estonii pozostaną jednym z największych odkryć tego turnieju, jego największą sensacją. Szkoda, że nie pokażą się w choćby jeszcze jednym meczu.

No chyba że dadzą się namówić prośbom o pozostanie w Polsce i dalsze zachwycanie swoim świetnym dopingiem. A taką skierował do nich na Twitterze trener Łuczniczki Bydgoszcz Jakub Bednaruk, i to po estońsku.

Dzięki swojej niebieskiej armii reprezentacja Estonii przestała być drużyną bez właściwości. Od tej pory każdy miłośnik siatkówki będzie kojarzył tą ekipę właśnie z oddaną grupą fanów, która potrafi rozkręcić imprezę.

- Nikt się chyba nie spodziewał, że z kraju, który nie osiąga w siatkówce wielkich sukcesów, przyjedzie kilka tysięcy ludzi i będzie się świetnie bawić. Nikt się nie spodziewał, że w Gdańsku na meczu bez udziału Polaków będzie prawie pełna hala, a kibice Estonii i Finlandii stworzą rewelacyjne widowisko. Dla mnie to fenomen - zachwycał się w rozmowie z WP SportoweFakty Sebastian Świderski, 322-krotny reprezentant Polski.

Kibicowsko te mistrzostwa to jednak nie tylko Estończycy i Polacy. To także wspomniani przez Świderskiego Finowie, choć ich liczebność i postawa to akurat mniejsza niespodzianka, bo "Suomi" już trzy lata temu w czasie mistrzostw świata pokazali, że telewizyjna reklama, która ukazuje ich jako naród do przesady powściągliwy i opanowany, bardzo mija się z prawdą. Tym razem trochę ubolewali, że ze względu na Eurobasket - są jednym z jego gospodarzy - do Polski przyjedzie ich co najwyżej pięć tysięcy.

Finowie pokażą jeszcze co potrafią, w krakowskim barażu z Bułgarią na pewno zdominują trybuny. Katowice mogą należeć do Niemców, których sporo pojawiło się w Szczecinie, a także do belgijskich "Czerwonych Smoków".

Z liczebnością kibiców z pozostałych krajów jest słabiej, ale na pewno nie można powiedzieć, że te mistrzostwa to poza meczami Polaków turniej pustych trybun. Na siatkówkę do Polski szanującemu się fanowi tej dyscypliny po prostu wypada przyjechać. I całe szczęście, że coraz więcej jest w Europie krajów, w których już to wiedzą.

Źródło artykułu: