Nigdy nie odebrałem tylu telefonów, SMS-ów, powiadomień na Twitterze. Dobrze, że miałem naładowany telefon komórkowy, bo bateria była maksymalnie obciążona. Do późnych godzin nocnych.
Po katastrofalnej grze polskich siatkarzy w meczu ze Słowenią (tutaj więcej szczegółów), bliscy lub dalsi znajomi, dziennikarze, trenerzy, działacze, a także kibice pisali do mnie:
Miałeś rację.
Zapewne chodziło im o komentarz, który WP SportoweFakty opublikowały dokładnie tydzień temu - 24 sierpnia. Kilka godzin przed rozpoczęciem siatkarskiego Euro. Kto nie czytał, może zapoznać się z moimi przemyśleniami klikając w poniższego linka.
ZOBACZ WIDEO Piotr Gruszka: Nie mieliśmy żadnych argumentów
Marek Bobakowski: Mało kto o tym mówi, ale polska siatkówka stoi nad przepaścią (komentarz)
Szczerze? Wątpliwa satysfakcja, że zwróciłem uwagę na coś, czego nie chcieli zauważyć inni. Na "pudrowanie" polskiej siatkówki.
Dobra. Pozostając w nomenklaturze mojego tekstu sprzed tygodnia, właśnie skoczyliśmy w przepaść. Nie udało się bezpiecznie przedostać na drugą stronę. Szczerze? To nawet nie spróbowaliśmy. Z hukiem spadamy. Lecimy w nieznaną otchłań. W kierunku Tanzanii, Grenady czy Mozambiku. Czy zdołamy się uratować? Znajdziemy wystający konar, którego się chwycimy, przetrzymamy w tej niewygodnej pozycji najgorsze, a potem krok po kroku będziemy znów pięli się w górę? Nie wiem.
Tysiące pytań kotłuje się w głowie.
W tym tekście nie będę wracał do przeszłości. Nie będę analizował przyczyn porażki (wróć! katastrofy) polskiej reprezentacji. To nie ma już sensu. To nic nie da. Nie rozdrapujmy świeżych ran.
Zerknijmy w przyszłość. Co zrobić, aby nasi siatkarze znów zaczęli walczyć o medale najważniejszych turniejów? Bo - jak rozumiem - wszyscy tego chcemy. Nie mam pewnej recepty. Gdybym miał, poszedłbym do Polskiego Związku Piłki Siatkowej i zażądał za sprzedaż takiego planu sowitej kwoty. Jednak wiem, co w najbliższych dniach (no, może tygodniach) powinno się stać, aby w ogóle móc zacząć myśleć o naprawie polskiej siatkówki.
Po pierwsze primo - cytując klasyka - zarząd Polskiego Związku Piłki Siatkowej powinien niezwłocznie podać się do dymisji. W myśl zasady, że za błędy odpowiadają nie tylko szeregowi pracownicy (czytaj: siatkarze), ale także ich przełożeni. Zasada, zasadą, ale osobiście mam do zarzucenia działaczom coś o wiele bardziej groźnego. Coś, czego w polskiej siatkówce nie było od wielu lat. Od wielu dekad! To ich działanie spowodowało, że na meczach polskich siatkarzy są puste miejsca.
To oni w pewnym momencie tak wywindowali ceny, że Kowalski, aby pójść na halę z całą rodziną musiał zadać sobie pytanie, czy chce na to wydać sporą część swojej wypłaty. Ile? Na przykład 800 złotych za cztery osoby (ceny za cztery wejściówki w dobrej lokalizacji podczas Ligi Światowej 2015 - przyp. red.). A gdzie dojazd, czasami nocleg, obiad "na mieście". Z 800 złotych robiło się niejednokrotnie 1500 i więcej złotych.
Polscy kibice zbuntowali się. I słusznie. Problem wręcz wzorcowo przedstawia jeden z tweetów wysłanych, podczas meczu Polska-Słowenia, przez... oficjalne konto PZPS. Taki paradoks.
21:25 Polska-Słowenia 0:2 #EuroVolleyM pic.twitter.com/WCyKHmEs0f
— POLSKA SIATKÓWKA (@PolskaSiatkowka) 30 sierpnia 2017
Na zdjęciu widać radość Słoweńców, załamanych Polaków i - co najważniejsze - puste miejsca na trybunach. Całkiem sporo pustych miejsc.
Zarządzie PZPS - posyp głowę popiołem, weź, jak prawdziwy facet, odpowiedzialność na swoje barki i poddaj się weryfikacji. Niech delegaci zdecydują, kto ma rządzić dyscypliną przez kolejne lata.
Po drugie, oczekuję, że do dymisji poda się w trybie błyskawicznym cały sztab szkoleniowy z Ferdinando De Giorgim na czele. Żeby było jasne: nie obwiniam Włocha za całe zło polskiej siatkówki. To byłaby głupota. Ale nie może też być tak, że po porażce z Serbią selekcjoner otrzymuje - słusznie! - od kibiców pseudonim: "Smuda". Pseudonim, który chwały mu nie przynosi. Pseudonim, który pokazuje, że nie radzi sobie na stanowisku. Nie reaguje na to, co dzieje się na parkiecie, boi się zmian, nie podejmuje ryzyka.
Rok 2011. Andrea Anastasi przejmuje opiekę nad Biało-Czerwonymi. Po nieudanych MŚ w roku 2010 nie może liczyć na wielkie gwiazdy, m.in.: Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego czy Pawła Zagumnego. Za to ma Zbigniewa Bartmana, Michała Kubiaka czy Grzegorza Kosoka (kojarzycie jeszcze takiego gościa?). Włoch nie załamuje rąk. Co robi? Najpierw zdobywa brąz w turnieju finałowym Ligi Światowej, a kilka tygodni później przywozi z mistrzostw Europy krążek tego samego koloru. Masakrując w meczu o 3. miejsce faworyzowanych Rosjan. Da się?!
Nie mamy obecnie wielkich siatkarzy. Kolejne pokolenia odeszły, jesteśmy w rozkroku. Ale to nie oznacza, że mamy się położyć i prosić Słoweńców o jak najmniejszy wymiary kary. Do cholery, jesteśmy mistrzami świata, jesteśmy trzecim zespołem światowego rankingu, to zobowiązuje.
Anastasiego wspomniałem nieprzypadkowo. To trener, który idealnie nadaje się na następcę De Giorgiego. To facet od zadań specjalnych. Dajmy mu drugą szansę. Pracuje w Polsce, doskonale orientuje się w środowisku, z marszu może przejąć zespół. Nie będzie miał z tym żadnego problemu. A przecież czas nagli. Za rok mamy bronić złotego medalu MŚ. To jedyny gość, który daje jakiekolwiek nadzieje na szybki powrót do ścisłej czołówki.
Nowe twarze w związku (Dawid Murek, Piotrek Gabrych, może Jakub Bednaruk, Michał Winiarski), Anastasi na ławce selekcjonera (nie, nie jestem jego agentem!), poprawienie atmosfery wokół kadry (może bilety za symboliczną złotówkę podczas meczów LŚ 2018?). To zadania "na wczoraj". Jak to się uda zrobić, to trzeba będzie wziąć się za system szkolenia. Za to, aby mistrzowie świata juniorów nie rezygnowali z siatkówki, bo nie odnajdują się w świecie seniorów. A to dopiero wierzchołek góry lodowej.
Ale to już temat na zupełnie inny artykuł.
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)