Warszawianie odrobili straty - relacja z meczu Domex Tytan AZS Częstochowa - Politechnika Warszawa

Mimo ogromnych problemów finansowych, siatkarze J.W. Construction Osram Politechniki Warszawa po raz kolejny w tym sezonie pokusili się o niespodziankę i w drugim spotkaniu w walce o miejsca 5-8 w siatkarskiej PlusLidze pokonali po pełnym dramaturgii spotkaniu Domex Tytan AZS Częstochowa 3:2. Wszystko to sprawia, że do wyłonienia zespołu, któremu w udziale przypadnie walka o piątą lokatę potrzebny będzie trzeci pojedynek, który odbędzie się w sobotę.

Domex Tytan AZS Częstochowa – J.W. Construction Politechnika Warszawa 2:3 (20:25, 25:16, 25:22, 24:26, 15:17)

AZS Częstochowa: Stelmach, Bartman, Nowakowski, Gradowski, Wiśniewski, Mljakow, Zatorski (libero) oraz Drzyzga, Wierzbowski, Janeczek.

Politechnika Warszawa: Neroj, Kapelus, Gladyr, Buszek, Kłos, Rybak, Milczarek (libero) Kvaśnicka, Położewicz, Tepling, Gałązka.

Po pierwszym spotkaniu w stolicy, który na swoją korzyść rozstrzygnęli częstochowianie wydawało się, że wszystko jest już rozstrzygnięte i w rewanżu na własnym parkiecie podopieczni Radosława Panasa postawią przysłowiową kropkę nad "i". Warszawianie nie złożyli jednak broni i już w pierwszej partii pokazali, że są w stanie odwrócić losy rywalizacji na swoją korzyść. Już od początku spotkania na placu gry zarysowała się lekka przewaga gości, którzy imponowali skutecznością w ataku i wykorzystywali niemal każdą możliwą okazję. Praktycznie do drugiej przerwy technicznej, "Akademicy" byli jednak w stanie dotrzymywać kroku rywalom. Zalążkiem wygranej okazały się skuteczne serwisy Serhiya Kapelusa, który przy stanie 19:16 dla Politechniki pojawił się w polu zagrywki. Obcokrajowiec stołecznej ekipy za cel swojej zagrywki obrał Zbigniewa Bartmana, który zresztą dla niemal każdego zespołu jest "łakomym kąskiem" w tym elemencie. Za pierwszym razem niedokładne przyjęcie reprezentanta Polski z przechodzącej piłki wykorzystał Juriy Gladyr, a po chwili po jego przyjęciu piłka wylądowała w trybunach. Dzięki zagrywkom Ukraińca i skutecznej grze na początku pierwszej partii, przyjezdni mieli w zanadrzu pięć punktów zaliczki , dzięki czemu kontrolowali przebieg gry i spokojnie dowieźli przewagę do końca.

Podrażnieni częstochowianie w drugim secie przejęli inicjatywę i zdominowali przebieg gry. "Pierwsze skrzypce" w obliczu słabszej dyspozycji Smilena Mljakowa oraz Zbigniewa Bartmana, który przeplatał dobre zagrania ze słabymi, grał Wojciech Gradowski, który często w poprzednich spotkaniach z reguły odgrywał rolę zawodnika od "czarnej roboty". Z każdą kolejną akcją przewaga gospodarzy rosła i w rezultacie na koniec drugiego seta wyniosła dziewięć "oczek", 25:16. Po zwycięstwie w drugim secie wydawało się, że gospodarze złapali odpowiedni rytm gry i kwestią czasu jest ich wygrana. Trzeci set potwierdzał tą opinię, choć to długo warszawianie dyktowali warunki. Częstochowianie opór rywali przełamali jednak w końcówce i po udanej akcji Zbigniewa Bartmana wysunęli się na prowadzenie, 19:18. W emocjonującej końcówce ostatnie słowo należało do gospodarzy. Najpierw po wielu męczarniach przy wyniku 23:22, "Akademicy" znaleźli sposób na leworęcznego, Bartłomieja Neroja, który od początku spotkania "karcił" rywali atakiem z drugiej piłki, a po chwili po ładnej kombinacyjnej akcji seta zakończył Łukasz Wiśniewski, którego obsłużył Fabian Drzyzga. 19-latek zresztą bardzo ożywił grę swojego zespołu i w przeciwieństwie do Andrzeja Stelmacha, który nie zaliczy piątkowego pojedynku do udanych, nie bał się podjąć ryzyka i wzbogacił grę swojego zespołu o szczyptę młodzieńczej fantazji.

Częstochowscy kibice w przekroju całego spotkania przeżywali istną "huśtawkę nastrojów" i nie inaczej było w czwartym secie, w którym paradoksalnie znów do głosu doszli podopieczni Ireneusza Mazura. Od początku czwartej partii ze skutecznością częstochowian było wyraźnie na bakier, co momentalnie miało swoje odzwierciedlenie w wyniku. Na pierwszej przerwie technicznej warszawianie prowadzili 8:4, a przy drugiej mieli już kolejne dwa "oczka" w zapasie. Gospodarze rzucili się jednak do odrabiania strat i przewaga Politechniki w zastraszającym tempie zaczęła topnieć. W końcówce częstochowianie po kapitalnym pościgu wyrównali i wydawało się, że mocnym uderzeniem udokumentują swoją wyższość. Nic jednak z tych rzeczy. Warszawianie otrząsnęli się z dominacji rywali i to oni w końcówce przechylili szalę zwycięstwa na swoją korzyść. Najpierw w ataku nie zawiódł kapitan, Radosław Rybak, a po chwili w aut zaatakował Bartosz Janeczek i tym samym tie-break stał się faktem.

W siatkarskim światku utarło się już powiedzenie, że piąty set jest zawsze loterią i każde rozstrzygnięcie wchodzi w rachubę. Tym razem było podobnie, gdyż sytuacja, co chwilę zmieniała się, jak w kalejdoskopie. Najpierw prowadzili gospodarze. Asem serwisowym popisał się m.in Fabian Drzyzga i szybko zrobiło się 3:1. Potem walka rozgorzała na dobre i przy zmianie stron "Akademicy" prowadzili, ale tylko 8:7. Swoją przewagę częstochowianie potrafili utrzymać do stanu 13:12, gdyż wtedy szczęście uśmiechnęło się do warszawian. Pluć w brodę może sobie, zwłaszcza Bartosz Janeczek, który przy stanie 13:12 nie wykorzystał kontrataku, gdyż nadział się na blok rywali. Po chwili po zagrywce Karola Kłosa piłka zatańczyła na taśmie i przewinęła się po stronie częstochowian i z 13:12 zrobiło się 14:13 dla gości. Częstochowianie odpowiedzieli jednak na tyle skutecznie, że po dwóch kolejnych akcjach, to oni byli bliżej zwycięstwa. Ostatnie słowo należało jednak do warszawian, a całe spotkanie błędem przełożenia ręki zakończył Fabian Drzyzga.

Tym samym, walka o piąte miejsce nabiera rumieńców. W sobotę rozegrane zostanie decydujące, trzecie spotkanie, w którym wskazanie faworyta jest niezwykle trudnym zadaniem. - W pierwszym spotkaniu graliśmy dobrze do połowy poszczególnych setów, potem straciliśmy koncentrację. Ja też nie jestem zadowolony z tamtego meczu. Jechaliśmy do Częstochowy z nastawieniem by wygrać ten mecz i mieć możliwość zagrania w sobotę i to się udało. Cieszymy się na pewno z tego. Teraz przed nami trochę odpoczynku i jutro będziemy chcieli wygrać i tym samym zagrać o miejsca 5-6 - mówił po meczu jeden z autorów zwycięstwa, Bartłomiej Neroj.

Źródło artykułu: