Prezes dąbrowskiego MKS-u: Chcę uratować swoje "dziecko". Jestem ostatnią osobą, która może się teraz załamać

Sytuacja MKS-u Dąbrowa Górnicza, ostatniego zespołu Ligi Siatkówki Kobiet jest bardzo zła, ale Robert Koćma nie traci nadziei na lepsze jutro. - Mieszkańcy miasta zasługują na oba MKS-y w ekstraklasie - stwierdził w rozmowie z naszym portalem.

Michał Kaczmarczyk
Michał Kaczmarczyk
Siatkarki MKS-u Dąbrowa Górnicza WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Siatkarki MKS-u Dąbrowa Górnicza

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Ostatnie urodziny była dla pana najgorszymi w życiu?

Robert Koćma, prezes MKS-u Dąbrowa Górnicza: Może nie były najgorsze... Ale zabrakło prezentu od drużyny, czyli wygranej.

6 stycznia liczył pan na ten prezent, tymczasem MKS Dąbrowa Górnicza przegrał 1:3 z Poli Budowlanymi Toruń i okopał się na ostatnim miejscu w lidze. Nie było przełamania na dobry początek roku, przyszło raczej załamanie kibiców.

Spodziewałem się, że to będzie pierwszy mecz od dłuższego czasu, który wygramy. Tym bardziej, że pozyskaliśmy nową rozgrywającą, która zaprezentowała się naprawdę dobrze w Policach i widać było, że zespół dobrze się z nią czuł. Niestety, tuż przed meczem złapała anginę i wylądowała w szpitalu, była na kroplówkach. Może to właśnie przez to straciliśmy możliwość zdobycia trzech punktów, na jakie wszyscy liczyliśmy. Ale taki jest sport i mamy jeszcze chwilę, by ruszyć do przodu. Nikt jednak nie ukrywa, że to ostatni dzwonek.

Czasu jest szalenie mało, a problemy tej drużyny są widoczne aż nadto.

Od samego początku sezonu mamy problem z rozegraniem, które jest bardzo czytelne i zespoły, z którymi gramy, łatwo nas rozszyfrowują. Dlatego szukaliśmy wzmocnienia na tę pozycję i udało nam się je znaleźć. Ale wiadomo, że w siatkówce tak naprawdę wszystko zaczyna się od przyjęcia i jeżeli zabraknie tego elementu, to trudno zarówno o dobre rozegranie, jak i wszystko pozostałe.

Jest problem i to widać: przede wszystkim to sprawa mentalności, ale pracujemy nad tym, bo dziewczyny bardzo dobrze prezentują się na treningach i widać, że tkwi w nich potencjał. I czasem było go widać, na przykład przeciwko Chemikowi Police czy w meczach z drużynami z Łodzi. Jestem nauczony tego, że w takich chwilach potrzeba przede wszystkim cierpliwości, bo gorzej nie będzie. Potrzebujemy teraz przełamania, zwycięstwa, które pobudziłoby zespół. I myślę, że takie przełamanie może nastąpić...

Już w Krakowie?

Oby już w Krakowie. Po prostu mam nadzieję, że po drugim zwycięstwie w tym sezonie w zespole coś się przełamie i pójdą za tym kolejne kroki. Rozmawiałem z zespołem po meczu z Budowlanymi Toruń i wszyscy są świadomi tego, co się tam stało. Ambicji nam nie brakuje, to pewne, ale czegoś zabrakło podczas samego meczu.

Nie ma pan wrażenia, że mimo ograniczonych środków można było dokonać kilku lepszych decyzji w okienku transferowym? Szczególnie na pozycji atakującej, bo Aliona Martiniuc na razie notuje mecze średnie lub zwyczajnie słabe.

Wiadomo, że po zamknięciu okienka transferowego i po rozegraniu kilku, kilkunastu spotkań można się zastanawiać, co można było zrobić lepiej, wskazywać, że tu jest dobrze, a tu źle. Zadecydowaliśmy wtedy tak, a nie inaczej i na to złożyły się przede wszystkim finanse. Po drugie, mieliśmy po kilka pomysłów na każdą z pozycji, ale te zawodniczki, które chcieliśmy, były albo za drogie, albo zdecydowały się na inne kluby z własnej woli lub z namowy menadżerów.

Stąd taki skład, a nie inny. Bo to zawsze trochę loteria. Łatwiej jest obracać się w gronie zawodniczek z podwórka ligowego, gorzej z zagranicznymi. Musimy się opierać wtedy na materiałach wideo czy na przekazach agentów albo statystyków z innych lig, o ile uda się je zdobyć. Poza tym trudno o przeprowadzenie testów w okresie przedsezonowym i sprawdzenie nowych postaci w drużynie, kiedy pracuje się nad składem na kolejny sezon w kwietniu i trwają jeszcze rozgrywki w różnych krajach.

Aliona ma ogromne możliwości, obserwuję ją na treningu i wiem, że gdyby zaprezentowała podczas oficjalnego meczu to, co pokazuje na zajęciach w tygodniu, byłaby jedną z lepszych atakujących ligi. Ale w jej przypadku dochodzi to, co trapi cały zespół, czyli problem mentalny i to też bardzo trudno wychwycić przed sprowadzeniem takiej siatkarki do Polski.

ZOBACZ WIDEO Złoci juniorzy pojadą na "dorosłe" MŚ? "Trzy nazwiska są oczywiste"

Przesunięcie Magdaleny Śliwy do drugiego szeregu i przekazanie sterów Andrzejowi Stelmachowi wynikało z faktu, że poprzednia trener nie była w stanie uporać się z tym problemem w mentalności siatkarek?

Nie. Magda jest na tyle doświadczona w roli zawodniczki i trenerki, że jestem święcie przekonany, że zrobiła wszystko, co mogła dla tej ekipy. Natomiast dyskutowaliśmy w obrębie rady nadzorczej i zarządu MKS-u, co należy robić po tych spotkaniach, które planowaliśmy wygrać, a skończyły się porażkami. Rada nadzorcza zarekomendowała decyzję, by zmienić trenera. Osobiście uważam, że Magda mogła pozostać w roli pierwszego szkoleniowca do pierwszej połowy fazy zasadniczej i dopiero wtedy można by ją weryfikować.

Czyli, innymi słowy, zadziałała demokracja i został pan przegłosowany?

Można tak powiedzieć. Natomiast co do Andrzeja Stelmacha nie mam żadnych zastrzeżeń, bo wykonuje dobrą pracę i trzeba mu oddać, że poprawił pewne elementy, na przykład atak u środkowych lub grę blokiem. Mamy twarde dane statystyczne na to, że tutaj nastąpił progres.

Czy MKS Dąbrowa Górnicza utrzyma się w Lidzie Siatkówki Kobiet?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×