Sensacyjne zwolnienie w PlusLidze. Mark Lebedew: "Byłem rozczarowany, ale nie zszokowany"

WP SportoweFakty / Olga Król / Na zdjęciu: Mark Lebedew
WP SportoweFakty / Olga Król / Na zdjęciu: Mark Lebedew

- Trudno było być zadowolonym ze stylu, jaki prezentowaliśmy w ostatnich tygodniach. Szkoda jednak, że nie dostałem szansy na dokończenie swojej pracy - mówi Mark Lebedew, który przed tygodniem został odwołany z funkcji trenera Jastrzębskiego Węgla.

Wiktor Gumiński, WP SportoweFakty: Rezygnacja z pańskich usług przez Jastrzębski Węgiel było dla wielu sympatyków siatkówki szokiem. Dla pana również?

Mark Lebedew, były trener Jastrzębskiego Węgla: Zszokowany nie byłem, ale nieco zaskoczony już tak. O decyzji działaczy dowiedziałem się również w piątek, czyli w ten sam dzień, w który informacja została podana do publicznej wiadomości. Zdawałem sobie jednak sprawę, że trudno było być zadowolonym ze stylu, jaki prezentowaliśmy w ostatnich tygodniach.

Czyli raczej dominowało uczucie rozczarowania aniżeli złości?

Zgadza się, ponieważ nie było mi dane dokończyć rozpoczętej pracy. Nie chciałem jednak toczyć żadnej wojny, ponieważ losy klubu są ważniejsze. Nie odczuwałem też złości, ponieważ praca pod presją łączy się z możliwością zwolnienia. Zadaniem drużyny jest pokazywanie się z dobrej strony przed kibicami i sponsorami. Na włodarzach spoczywa odpowiedzialność za losy zespołu. Skoro odczuli potrzebę zmiany trenera, musiałem po prostu to zaakceptować.

Jak po pańskim zwolnieniu zachowali się zawodnicy?

Z wieloma graczami utrzymuję kontakt. Przeżyliśmy wspólnie kilka emocjonalnych chwil, więc we właściwym momencie zaproszę ich do siebie i wtedy je sobie powspominamy. W obecnej fazie sezonu nie jest to możliwe, ponieważ drużyna w szybkim tempie rozgrywa kolejne ważne spotkania.

A potwierdza pan głosy o pogorszeniu się atmosfery w zespole?

Tak, nie była ona taka sama jak w poprzednim sezonie, który ułożył się dla nas wręcz perfekcyjnie. Pewnych spraw nie chcę jednak poruszać w mediach, ponieważ nie uważam, by były one szczególnie istotne. Morale zespołu osłabły przede wszystkim z powodów sportowych. Nie prezentowaliśmy się bowiem na miarę własnych oczekiwań.

Jeden z użytkowników napisał na Twitterze napisał, że nie straciłby pan pracy w Jastrzębskim, gdyby do Chin nie "uciekł" Kevin Tillie.

Nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Każdy trener musi się bowiem zmierzyć się w trakcie sezonu przynajmniej z jednym losowym przypadkiem, w postaci kontuzji czy niekorzystnej decyzji sędziowskiej. Trzeba po prostu umieć przejść nad tym do porządku dziennego.

Jak zatem podsumowałby pan swój okres pracy w Jastrzębskim?

Kiedy objąłem zespół w 2015 roku, przeżywał on duży finansowy kryzys. Zmagaliśmy się z dużą niepewnością co do jego dalszych losów. Tymczasem już w pierwszym sezonie drużyna wykonała wspaniałą pracę. Dzięki pokazywaniu maksymalnego zaangażowania, przede wszystkim zachęciła wielu kibiców do przychodzenia na trybuny, dając zarazem nadzieję na kontynuację dobrych czasów dla siatkówki w Jastrzębiu-Zdroju. W sezonie 2016/17 mieliśmy już bardziej stabilną sytuację, która pozwoliła nam wykonać kolejny duży skok jakościowy. Jestem dumny, że udało nam się wspólnymi siłami przywrócić zespół do walki o najwyższe laury. Zajęcie 3. miejsca w PlusLidze dało kolejne pozytywne przesłanki na przyszłość, ale wiązało się również ze wzrostem oczekiwań. Mam nadzieję, że dobre czasy dla Jastrzębskiego będą trwać nadal.

ZOBACZ WIDEO PGNiG Superliga: Tomasz Wiśniewski to za mało. Azoty rozstrzelały Stal

Praca w PlusLidze była najbardziej wymagającą misją w pańskiej karierze trenerskiej?

Dobre pytanie. Prawdopodobnie tak, ponieważ musieliśmy stworzyć nie tylko grupę zawodników, ale również skompletować od nowa sztab szkoleniowy. Wszyscy, którzy podjęli się wyzwania odbudowy klubu, spisali się doskonale, wykonując naprawdę kawał ciężkiej pracy. Moje poprzednie wyzwanie w Berlinie sporo się różniło od tego w Jastrzębskim. Trafiłem tam bowiem do czołowego klubu, który nigdy nie był na szczycie, ale nie zmagał się z żadnymi poważnymi problemami. Moim zadaniem było po prostu coś dodać, by uczynić go najlepszym w kraju.

Kiedy znowu ujrzymy pana przy linii bocznej?

Otrzymałem już kilka telefonów z propozycjami. Teraz chcę jednak spędzić trochę czasu z rodziną, ponieważ to ona płaciła największą cenę za ostatni, stresujący czas w moim życiu. Teraz będę odbierał syna z przedszkola, wychodził z nim na boisko. To jest dla mnie najważniejsze. Z pewnością jednak wrócę na ławkę trenerską.

Jeszcze w tym sezonie?

Praca trenera ma to do siebie, że cechuje się nieprzewidywalnością. Na dłuższą metę właściwie niczego nie można planować na sto procent. Zawsze może się bowiem trafić telefon, który zmieni wszystko o 180 stopni. Co do mojej przyszłości, wiele będzie zależeć od zdania mojej rodziny. Na nudę nie będę narzekać, bo mam trochę pracy do wykonania pod kątem reprezentacji Australii. Nie jestem w stanie przewidzieć, czy jeszcze w tym sezonie będę prowadzić jakiś klub. Ale w kolejnym już na pewno chciałbym to czynić.

Źródło artykułu: