Stadion ze śniegu i wielki rozmach. Polacy napiszą historię na mistrzostwach Europy

Archiwum prywatne / Michał Matyja / Na zdjęciu: Piotr Janiak i Michał Matyja
Archiwum prywatne / Michał Matyja / Na zdjęciu: Piotr Janiak i Michał Matyja

W piątek rozpoczną się pierwsze, historyczne mistrzostwa Europy w siatkówce na śniegu. Polskę reprezentować będą dwie pary. - Będzie rozmach, dotąd dla nas niespotykany - zapewnił Michał Matyja.

W najbliższy weekend austriacka miejscowość Wagrain zmieni się w stolicę siatkówki na śniegu. To właśnie tam zostaną rozegrane pierwsze w historii mistrzostwa Europy.

Michał Matyja i Piotr Janiak spełnią swoje marzenie, mogąc reprezentować nasz kraj w tejże imprezie. Na miejsce pojadą z grupą kibiców, która będzie ich wspierać z trybun. Dla Matyi, który ze względu na swój bogaty dorobek nazywany jest "King of snow", będzie to wydarzenie szczególne.

CEV zapowiedział, że z mistrzostw będą transmisje na żywo, a polscy zawodnicy zamierzają pokazywać jej kulisy w swoich social mediach.

Dominika Pawlik, WP SportoweFakty: Jak wyglądały pana przygotowania do sezonu? Znów pojawiły się również problemy finansowe i widmo niewystartowania w cyklu. 

Michał Matyja: Przygotowania zacząłem we wrześniu ze swoim trenerem personalnym, głównie na siłowni i dodatkowo korzystałem z krytego boiska plażowego w Czechach. Przed sezonem wycofał się główny sponsor, który był ze mną w sezonie plażowym. Musieliśmy z Piotrkiem szybko szukać pomocy, na szczęście udało się, zgłosiły się trzy firmy (Organic Oxygen, Art Team Leszno i KamPas Sport), dzięki czemu mogliśmy spokojnie przygotowywać się do pierwszych startów.

Kiedy wydawało się, że jest już z górki, nie wystartowaliście w pierwszym turnieju z dość kuriozalnych powodów, z których teraz chyba można się już śmiać?

Z perspektywy czasu rzeczywiście można spojrzeć na to z przymrużeniem oka, ale w tamtym czasie był to spory problem. 21 lat gram w siatkówkę, ale po raz pierwszy coś takiego mi się zdarzyło, że nie mogłem dojechać na turniej. Mój partner miał zbyt krótko ważny paszport i nie otrzymałby wizy na wjazd do Turcji. Pani na lotnisku w Pradze zawróciła nas. Pomimo poruszenia nieba i ziemi, odwiedzin w konsulatach, telefonów do Warszawy i Turcji, tematu nie można było załatwić. Musieliśmy zrezygnować i wrócić do Polski. Na szczęście dla nas, z perspektywy czasu okazało się, że turniej ten nie miał większego znaczenia.

Waszym celem od początku była kwalifikacja na mistrzostwa Europy?

Tak. Kiedy dowiedzieliśmy się, że jednym ze sposobów awansu jest wygranie mistrzostw kraju, a wtedy jeszcze nie było jasne czy one się u nas w ogóle odbędą, zdecydowaliśmy się, że skorzystamy z drugiej furtki, czyli rankingu europejskiego touru. Rosjanie mieli taki sam problem, bo mistrzostwa kraju zorganizowano, kiedy najlepsi siatkarze byli na wakacjach. Poza tym woleli jeździć na turnieje, żeby mieć lepsze rozstawienie na mistrzostwach. Zasady kwalifikacji zmieniały się, najpierw mieli awansować tylko zwycięzcy turniejów, ale kiedy okazało się, że Rosjanie wygrali większość z nich, wzięto pod uwagę ranking.

W drugim turnieju w Turcji pogoda nie sprzyjała. W relacjach widać było głównie... mgłę.

Zdarzyło mi się już grać w podobnych warunkach. W tym roku ogólnie nie mieliśmy szczęście do pogody, na żadnym z pięciu turniejów nie było ładnie. Biorąc pod uwagę pogodę w Turcji, gdzie bardzo mocno wiało, nie przypominało to w ogóle siatkówki, o wszystkim decydowało szczęście. Turniej był przerywany ze względu na grad. Ze względu na to, że organizatorzy wiedzieli, że będą kiepskie warunki atmosferyczne, zaczęliśmy grać już od piątku, a nie tak jak zwykle od soboty. Chcieli rozegrać jak najwięcej meczów, a nie jest to komfortowa sytuacja, kiedy gramy jedno spotkanie dziennie, bo te pierwsze w turnieju są najgorsze. Dzięki temu przysłowiowych pierwszych meczów mieliśmy kilka.

Podczas mistrzostw będzie jednak inny system gry niż w turniejach CEV w dwóch ostatnich sezonach. 

Wcześniej tak bywało. Przeważnie turniej główny był w grupach, po dwie najlepsze wychodziły z nich i tworzyły pary ćwierćfinałowe. Jednak wracamy do tego systemu po dwóch latach. Jest to zrobione identycznie, jak w siatkówce plażowej, więc wydaje mi się, że to normalne zasady. Zostało to usystematyzowane.

Co z pozostałymi zasadami? Prawdziwa walka zacznie się dopiero w fazie pucharowej?

Rozstawienie, które na ten moment jest i punkty, mogą być bardzo zgubne. Poziom zawodów urósł bardzo i pojawiają się drużyny, które na co dzień startują w World Tourach, np. Szwajcarzy, Łotysze. Tu mają zero na koncie, więc nie będą rozstawieni, ale mogą trafić do grupy z trudnymi rywalami. Dużo będzie zależeć od szczęścia. Może się zdarzyć tak, że drużyny, które są raczej egzotyczne, będą miały taką grupę, że będą mogły wyjść, a stali bywalcy ze śniegu, odpadną dość szybko.

Można było to jakoś inaczej rozwiązać?

To, co się dzieje, jest związane z marketingiem, a zabija ducha sportu. Jest to nie do końca fair, że kraje typu Grecja, Norwegia, zorganizowały swoje mistrzostwa, gdzie poziom jest niski, a ich zwycięzcy nie wystąpili w żadnym turnieju CEV. Powinien być przepis, by taki team chociaż raz musiał pojawić się wcześniej w rozgrywkach międzynarodowych. Chcieli jednak zrobić to tak, by jak najwięcej państw wzięło udział zawodach. CEV nie pierwszy raz organizuje takie imprezy, więc mają doświadczenie. Był gotowy szablon rozgrywek. Trzeba płacić frycowe, organizatorzy chcą popularyzować dyscyplinę.

Wiecie, czego możecie spodziewać się organizacyjnie po mistrzostwach Europy?

Będzie to chyba dla nas nieznany level. Organizacja powinna być na najwyższym poziomie. To pierwsze mistrzostwa, więc powinno im zależeć na tym, żeby wypadło to świetnie. Sam stadion, który budują cały ze śniegu na 600 osób, to będzie coś, czego nie było. Główna arena, na której zasiądzie mnóstwo kibiców. Będzie rozmach, dotąd dla nas niespotykany.

Jak wyglądały ostatnie wasze dni przygotowań do imprezy? 

Byliśmy na weekendowym zgrupowaniu w Czechach, szlifowaliśmy swoje umiejętności. Kładziemy bardzo mocny nacisk na przygotowanie fizyczne, które jest bardzo ważne w tej dyscyplinie. Ostatni turniej odpuściliśmy ze względu na to, że nie zajmujemy się tylko sportem, mamy swoje obowiązki wobec naszych pracodawców.

Te cztery turnieje, w których uczestniczyliśmy, kosztowały nas bardzo dużo zdrowia i energii, ponieważ niejednokrotnie podróże w jedną stronę trwały ponad 24 godziny. Bywało tak, że wracaliśmy do domu o godz. 8:00, a o 8:20 meldowaliśmy się w pracy. Przerwa w tych turniejach zrobiła nam bardzo dobrze, a start w tym ostatnim, w Kronplatz, nic nam nie dawał.

Kiedy planujecie wyjazd?

Wyruszamy już w środę w nocy, żeby być na miejscu o godz. 12:00, a trzy godziny później mamy oficjalny trening. Wtedy też poznamy składy grup. Chcemy mieć po prostu jeden dzień, żeby móc się wyciszyć i przygotować.

ZOBACZ WIDEO Vital Heynen: Już dziś nie zgadzam się z prezesem. On widzi problemy, ja możliwości

Komentarze (2)
avatar
yes
21.03.2018
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
człowieka stać na wymyślenie różnych rzeczy...