Siatkarz oddał szpik i poświęcił część sezonu. "To fajne uczucie, kiedy możesz komuś pomóc"

WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Łukasz Łapszyński
WP SportoweFakty / Asia Błasiak / Łukasz Łapszyński

Łukasz Łapszyński, choć jest zawodowym sportowcem, przez kilka tygodni nie uczestniczył w treningach, bo okazało się, że znalazł genetycznego bliźniaka, który potrzebował pomocy. Siatkarz oddał szpik.

W Bazie Dawców Komórek Macierzystych zarejestrował się w wieku 20 lat, kiedy grał jeszcze w Cuprum Lubin. Po kilku miesiącach okazało się, że znalazł się bliźniak genetyczny i Łukasz Łapszyński może uratować czyjeś życie.

- Rozmawiałem na ten temat z różnymi ludźmi i dowiedziałem się, że nie wykluczy mnie to z gry w siatkówkę. W porozumieniu z prezesem klubu i trenerem dostałem pozwolenie, aby móc oddać szpik oraz zapewnienie, że to nie odbije się na mojej karierze, na przykład, że jak wrócę, to nie będę grał. Było jasno przedstawione, że jeśli dojdzie do oddania szpiku, to klub poczeka na mój powrót do treningów tyle, ile będę potrzebował, abym mógł spokojnie wrócić w momencie, gdy będę już w stu procentach zdrowy - relacjonował siatkarz w rozmowie z oficjalną stroną Dafi Społem Kielce, czyli klubu, w którym aktualnie występuje.

Na rejestrację zdecydował się wraz z kolegami z drużyny. Zresztą fundacja bardzo często uczestniczy w wydarzeniach siatkarskich, zachęcając do tego nie tylko zawodniczki i zawodników, ale także kibiców.

- W mojej sytuacji było tak, że szpik miał trafić do małego dziecka i lepiej, aby został on pobrany z talerza kości biodrowej, dlatego też na tę metodę się zdecydowałem - wyjaśnił Łapszyński. - Powrót do normalnego trybu życia, gdzie mogłem już bez żadnych problemów chodzić, leżeć czy spać zajął mi około dwóch tygodni. Jeśli chodzi o treningi, to już troszkę więcej czasu musiało upłynąć. Miejsce wkłucia było wyczuwalne na przykład przy rzutach siatkarskich, ale wiadomym jest, że normalni ludzie się nie rzucają na parkiet, nie jest to im chyba jakoś bardzo potrzebne. Wydaje mi się, że po oddaniu szpiku z talerza kości biodrowej musi upłynąć trochę czasu, przynajmniej tak było w moim przypadku, aby odzyskać pełną sprawność. Oczywiście każdy ma inną granicę bólu - dodał.

Powrót do gry zawodnikowi zajął sporo czasu, nie mógł trenować z drużyną, a kiedy już doszedł do siebie, sezon praktycznie się skończył. Sam szpik niestety się nie przyjął. Można było podjąć kolejną próbę, ale specjaliści odradzali zawodnikowi, a i lekarze dawali niewielkie szanse na to, by organizm przyjął szpik.

- W najbliższych latach jeżeli znalazłaby się osoba, która potrzebuje mojego szpiku, to bym się na pewno zgodził. Mam tego świadomość, że ludzie czekają na to latami i że to nie jest tak, iż pstryka się palcami i od razu znajduje się bliźniak genetyczny, ale również trzeba patrzeć na swoje zdrowie. To nie jest łatwa decyzja, oczywiście może się tak wydawać, gdyż dzięki temu mamy możliwość komuś pomóc, aczkolwiek wiele czynników musi się na to złożyć, by móc oddać szpik drugiej osobie, by on się przyjął - podkreślił zawodnik.

- Nie można na siłę zarażać ludzi, by oddawali szpik, bo ratuje on komuś życie. Człowiek sam w sobie powinien czuć może nie potrzebę… ale to fajne uczucie, że możesz w jakiś sposób pomóc drugiej osobie. To jest takie dziwne uczucie, że masz genetycznego bliźniaka, któremu możesz uratować życie oddając jedynie szpik - zakończył.

ZOBACZ WIDEO I stało się niemożliwe. Robert Lewandowski nie strzelił karnego: Od razu wiedziałem, co źle zrobiłem

Komentarze (0)