Bardzo dobrze czuję się w Jastrzębiu - rozmowa z Pawłem Ruskiem, libero Jastrzębskiego Węgla

Po roku przerwy Jastrzębski Węgiel powrócił na podium rozgrywek PlusLigi. Drużyna z Górnego Śląska w małym finale pokonała ZAKSĘ Kędzierzyn-Koźle i sięgnęła po brązowy medal. Jednym z najpewniejszych punktów jastrzębskiej drużyny w przeciągu całego sezonu był Paweł Rusek. - Jastrzębie jest trzecią siłą w Polsce i zasłużenie wywalczyło brązowy medal - przyznaje w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl libero z Jastrzębia.

Jacek Konsek: Przed sezonem zarząd klubu postawił przed wami jasny cel - awans do ścisłego finału PlusLigi oraz zdobycie Pucharu Polski. Nic z tych planów jednak nie wyszło. Można więc powiedzieć, że to był stracony sezon w wykonaniu Jastrzębskiego Węgla?

Paweł Rusek: Ja tak nie uważam. Zajęliśmy przecież drugie miejsce w jednym z europejskich pucharów, Challenge Cup. Mimo wszystko, występy w tych rozgrywkach to na pewno coś niespełnionego w tym sezonie. Boli to wszystkich, bo mogliśmy przecież mieć pierwsze miejsce. Myślę jednak, że to tylko i wyłącznie nasza wina. Jeśli chodzi o ligę, to nie ukrywajmy że Bełchatów jest zdecydowanym liderem już od kilku lat. Kolejny raz to potwierdzili i udowodnili. W przeciągu całego sezonu zasłużyliśmy na brązowy medal. Skra zdecydowanie zasłużyła na finał no i Rzeszów na srebro. Myślę, że to odzwierciedla siłę polskiej ligi. Jastrzębie jest trzecią siłą i zasłużenie wywalczyło brązowy medal.

Z czego wynikały tak duże wahania formy w waszym wykonaniu? Mam tu na myśli choćby wspaniały mecz z Kędzierzynem, po którym przyszły dwie niespodziewane porażki z Bydgoszczą i Warszawą.

- Zgadza się, to była nasza pięta achillesowa w tym sezonie. Potrafiliśmy wygrać mecz ligowy z Bełchatowem, a potem nagle przegrać z Bydgoszczą. Na pewno był to nasz największy mankament, choć tak naprawdę nie wiem z czego on się brał. Może z tego, że przez cały sezon graliśmy dwa mecze w tygodniu? Mieliśmy także dużo wyjazdów. Może to wszystko się na siebie nałożyło... Faktem jest jednak, że takie skoki w naszym wykonaniu są naprawdę zastanawiające (śmiech).

Przed sezonem skład klubu z Jastrzębia zasiliło trzech doświadczonych zawodników zagranicznych, Guillaume Samica, Benjamin Hardy i Nico Freriks. Jak ocenisz ich postawę w rozgrywkach?

- Myślę, że wszystko przebiegło tak jak miało być. Samica miał być liderem naszej drużyny i sądzę, że nim był. Wiadomo, że w polskiej lidze gra się bardzo ciężko. Myślę, że niejeden obcokrajowiec, szczególnie w Jastrzębiu przekonał się o tym (śmiech). Z pozostałej dwójki wydaje mi się, że najwięcej problemów miał Nico. Raz grał, a innym razem zmieniał go Grzesiu Łomacz. Z kolei Ben Hardy miał jasną rolę w zespole - był zawodnikiem odpowiedzialnym za przyjęcie. To zawodnik bardzo doświadczony, który bardzo często pomagał nam w tym elemencie. Wykonywał to, co do niego należało.

Wielu kibiców i ekspertów dużo więcej spodziewało się szczególnie po Nico Freriksie...

- Nie mnie jest oceniać jego postawę. Zmiana otoczenia i presja jaka jest w naszej lidze, szczególnie w Jastrzębiu na pewno miała na to wpływ. Później jego miejsce zajął Grzegorz Łomacz. Można powiedzieć, że dobrze się stało, że obaj się wymieniali. To przynosiło efekty. Myślę, że gdyby od początku następowały takie roszady, to Nico czułby się pewniej i byłoby mu łatwiej. Na początku tylko on grywał i wszystko spoczywało na jego barkach. Naprawdę miał ciężko, choć wbrew pozorom nie wyglądało to wszystko aż tak źle.

Wspomniałeś już o Grzegorzu Łomaczu. Młody rozgrywający najpierw wskoczył do pierwszej szóstki za Freriksa, a na koniec udanego sezonu otrzymał powołanie do szerokiej kadry Daniela Castellaniego. Widać było wyraźnie, że wasza gra pod jego kierownictwem wyglądała o wiele lepiej.

- Ja tu jestem tylko od przyjmowania, więc ciężko mi cokolwiek mówić (śmiech). Nie ulega wątpliwości, że całkiem inaczej wyglądała współpraca z Guillaumem Samicą. Reszta chłopaków nie miała takich problemów z Nico jak Samik. On najbardziej nie umiał sobie pograć, ale ta zmiana spowodowała szybką metamorfozę. Samik momentalnie dołączył się do tego wszystkiego i zaczął grać naprawdę koncertowo. Stali się od razu naszą etatową dwójką, ponieważ Grzesiek coraz częściej rozgrywał do Samika. Myślę, że to była dobra zmiana i bardzo nam pomogła.

Wydawało się, że nierówną grę w lidze powetujecie sobie w europejskich pucharach. Tymczasem nie udało się zwyciężyć nawet w Pucharze Challenge, choć przeciwnicy byli jak najbardziej w waszym zasięgu.

- Każdy mówi, że to niedosyt. Ja osobiście też uważam, że to niedosyt. Szczególnie mam na myśli mecz finałowy. Pierwsze miejsce i medal były podane na tacy, ale niestety nie skorzystaliśmy z tego. Z drugiej jednak strony, gdyby ktoś przed sezonem zaproponował nam awans do Final Four i grę w ścisłym finale Pucharu Challenge, to wzięlibyśmy w ciemno i to z pocałowaniem ręki (śmiech). Niedosyt na pewno pozostał, ale mimo wszystko uważam to za sukces. Nigdy wcześniej nasz klub nie był tak wysoko w europejskich pucharach i tak naprawdę nie ma to znaczenia co to były za rozgrywki. Puchar jest pucharem.

Wracając do ligowej rzeczywistości. Nie odnosisz wrażenia, że od kilku lat rywalizacja w najwyższej klasie rozgrywkowej toczą się tak naprawdę tylko i wyłącznie o drugie miejsce?

- Różnie z tym bywa... Fakt faktem, Bełchatów od kilku lat jest niekwestionowanym mistrzem. Mają naprawdę super drużynę. Mariusz Wlazły czy Stephane Antiga, to nazwiska które mówią same za siebie. Chcę jednak przypomnieć, że jeśli ktoś już z nimi wygrywa, to tylko Jastrzębie (śmiech). Wszyscy na nas liczyli, że powalczymy w półfinale mistrzostw Polski. Niestety zagraliśmy bodaj trzy najgorsze mecze w sezonie i wszystko szybko się skończyło. Póki co, to oni są liderem, a pozostałym drużynom pozostaje walka o zmianę takiego stanu rzeczy.

No tak, wygrywaliście ze Skrą... ale w poprzednim sezonie. W tych rozgrywkach rywalizowaliście ze sobą aż siedem razy. Bilans jest wyjątkowo niekorzystny - pięć zwycięstw Skry i tylko dwa w wykonaniu Jastrzębskiego Węgla. Na dodatek jedno zwycięstwo odniesione w Pucharze Polski nie miało tak naprawdę żadnego znaczenia. Czy Bełchatów naprawdę jest poza zasięgiem w Polsce?

- Bełchatów posiada w swoim składzie zawodników na tyle ogranych i doświadczonych, że radzą sobie be problemu z presją meczową. Każdy z nimi gra na równi do stanu 16:16, albo nawet 20:20. Później rywale stają, a oni grają do końca. Przede wszystkim są silni mentalnie i to jest ich największa przewaga.

Jesteś zadowolony ze swojej postawy podczas zakończonego właśnie sezonu?

- Ogólnie tak. Miałem jeden z najlepszych sezonów, jak nie najlepszy. Jak cała nasza drużyna, mieliśmy wzloty i upadki. Raz było dobrze, raz gorzej, taka sinusoida. Myślę, że poza półfinałowymi meczami z Bełchatowem miałem całkiem udany sezon.

Liczyłeś więc po cichu na powołanie do reprezentacji Polski?

- Jakieś ukryte nadzieje i marzenia na pewno były. Grać w reprezentacji Polski to przecież marzenie każdego zawodnika. Byłem w kadrze B przez cztery lata, teraz pierwszy raz mam wolne wakacje. Może mi to na dobre wyjdzie i odpocznę od tego wszystkiego (śmiech). Fajnie by było znaleźć się w kadrze... Nie jestem w niej, ale pracuję dalej i być może to się kiedyś spełni.

Powołania do kadry co prawda nie było, ale na pocieszenie otrzymałeś nagrodę dla najlepszego przyjmującego Final Four Pucharu Challenge.

- Bardzo cieszę się z tej nagrody. Szkoda tylko, że stało się to dosłownie pięć minut po tym, jak przegraliśmy najważniejszy mecz. Gdybym miał okazję zamienić tę nagrodę na złoty medal Challenge Cup, to na pewno bym to zrobił. Niestety, pozostało nam tylko drugie miejsce. Ja mam swoją statuetkę za najlepszego przyjmującego i z tego się cieszę.

Jak oceniasz poziom zawodników występujących na pozycji libero? Szkoleniowiec reprezentacji Polski, Daniel Castellani do 19-osobowej kadry powołał Krzysztofa Ignaczaka i Pawła Zatorskiego. Czy to obecnie dwaj najlepsi libero w Polsce?

- Moim zdaniem Krzysztofa Ignaczak i Piotr Gacek są bez wątpienia najlepszymi libero w Polsce. Powołanie Pawła Zatorskiego do tej 19-stki jest dla mnie zaskoczeniem, aczkolwiek myślę że Piotrek potrzebował więcej odpoczynku i dlatego tak to wyszło. Nie ukrywajmy, Igła i Gacek na dzień dzisiejszy są numerem jeden.

Jak w ogóle postrzegasz nowego trenera kadry i reprezentację, którą będzie już wkrótce prowadził?

- Oni reprezentują nasz kraj, dlatego ja im bardzo kibicuję. Wiemy jednak doskonale jak jest ciężko. To nie będzie takie hop-siup, trener Castellani nie zbuduje od razu drużyny na mistrzostwo świata. Do tego potrzeba czasu, a wiadomo że w Polsce ludzie są nerwowi i nie zawsze ten czas dany trener ma. W każdym razie, ja im życzę jak najlepiej. Wiadomo przecież, że czym reprezentacja ma większe sukcesy, tym nasza liga będzie lepsza. Wtedy będzie możliwość pozyskania nowych sponsorów i tak się to będzie wszystko kręciło.

Jesteś najdłużej grającym obecnie zawodnikiem w Jastrzębskim Węglu. Czy po pięciu latach pobytu tutaj nie masz ochoty na zmianę otoczenia?

- W tym roku właśnie skończył mi się kontakt, więc zobaczymy jak to wszystko się potoczy. Kilku innym graczom w drużynie także skończyły się umowy, więc czekamy na jakieś decyzje personalne. Ja bardzo dobrze czuję się w Jastrzębiu, bo co roku zawsze gramy o jakąś stawkę. Rywalizujemy w europejskich pucharach, w lidze cały czas jesteśmy w najlepszej czwórce. Poniżej jakieś poziomu nie schodzimy, a to jest najważniejsze.

Kilkakrotnie byłeś obecny na meczach swojego macierzystego klubu, TS Volley Rybnik, który niestety pożegnał się z drugoligową rzeczywistością. Do trzeciej ligi spadł także Górnik Radlin, z którego trafiłeś do Jastrzębia.

- Górnik Radlin miał już od dłuższego czasu problemy finansowe i ich sytuacja wisiała na włosku. Słyszałem, że nawet w przypadku utrzymania rozważali wycofanie się z rozgrywek w następnym sezonie. Jeśli chodzi o Volley Rybnik, to powiem szczerze że jestem zdziwiony. Mają naprawdę dobry skład, dlatego jest to dla mnie zaskoczenie. Byłem na kilku meczach i kibicowałem. Pochodzę stąd i bardzo chciałem żeby grali przynajmniej w drugiej lidze. Niestety nie udało się.

Komentarze (0)