Trefl Gdańsk nie powiedział ostatniego słowa. Artur Szalpuk i Mateusz Mika o pierwszym półfinale

WP SportoweFakty / Iza Zgrzywa / Na zdjęciu: Artur Szalpuk
WP SportoweFakty / Iza Zgrzywa / Na zdjęciu: Artur Szalpuk

Trefl Gdańsk w pierwszym meczu półfinałowym PlusLigi 2:3 przegrał z PGE Skrą Bełchatów. Aby zagrać o złoto, gdańszczanie muszą teraz dwukrotnie wygrać w hali "Energia". Artur Szalpuk i Mateusz Mika wierzą, że ich zespół jest w stanie tego dokonać.

Pierwsze spotkanie półfinałowe między Treflem Gdańsk a PGE Skrą Bełchatów miało zacięty przebieg i było pełne emocji. Ostatecznie zakończyło się wynikiem 3:2 dla bełchatowian, którym wystarczy już tylko jeden wygrany mecz, by awansować do wielkiego finału i walczyć o tytuł mistrza Polski. Rywalizacja przeniesie się teraz do hali, w której grają na co dzień.

- Na pewno hala "Enegia" będzie atutem rywali, ale my też nie stoimy na straconej pozycji. Trochę potrenujemy i, miejmy nadzieję, na ich boisku zostawimy jeszcze więcej zdrowia niż na własnym - zapowiedział niezrażony tym Artur Szalpuk, były przyjmujący PGE Skry, obecnie broniący barw Trefla Gdańsk.

Gdańszczanie w środowym pojedynku sprawiali wrażenie nieco zmęczonych. Nie ma w tym nic dziwnego, jeśli weźmie się pod uwagę, że walcząc o półfinał, rozegrali trzy ciężkie mecze przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi.

- Oczywiście, czuliśmy w nogach te trzy spotkania z Jastrzębskim Węglem, ale to nie był element decydujący o wyniku - zastrzegł od razu Szalpuk - PGE Skra zagrała przede wszystkim bardzo dobrze na zagrywce. To było widać w setach przez nich wygranych, choć w tie-breaku chyba już bardziej kontrolowaliśmy przyjęcie. Przegraliśmy siatkarsko i nie chcemy szukać wymówek - uciął zawodnik, który sam w meczu przeciw byłemu klubowi prezentował się całkiem nieźle, zdobywając 20 punktów i atakując ze skutecznością 59 procent.

ZOBACZ WIDEO Vital Heynen: Karol Kłos nie odrzucił powołania dlatego, że nie chciał przyjechać

- Na pewno byliśmy nieco zmęczeni, ale nie możemy szukać wytłumaczenia. Równie dobrze bełchatowianie mogliby powiedzieć, że oni nie byli przecież w rytmie meczowym, co rzeczywiście było trochę widać w pierwszym secie. Brak ćwierćfinałów był nagrodą za drugie miejsce w fazie zasadniczej. Zajęlibyśmy je my, to my mielibyśmy trochę wolnego - zgodził się z kolegą kapitan Gdańskich Lwów, Mateusz Mika.

Przyjmujący nie był w stanie na gorąco po meczu znaleźć przyczyn przegranej. - Ciężko powiedzieć, co zawiodło. Chyba trochę niedociągnięć było w każdym elemencie. Mieliśmy problemy z przyjęciem zagrywki, ale takie ma każda drużyna grająca przeciw PGE Skrze - zastanawiał się tuż po spotkaniu. -  Przed nami jednak kolejny mecz, mam nadzieję, że zagramy z bełchatowianami jeszcze dwa, i nie jesteśmy bez szans. Zagraliśmy w tym pierwszym półfinale dobrze, ale przeciwnik okazał się jeszcze lepszy - przyznał szczerze.

Przegrywając 2:3, drużyna prowadzona przez Andreę Anastasiego przerwała swoją passę zwycięskich tie-breaków. Dotychczas bowiem w tym sezonie wszystkie pięciosetowe pojedynki wygrywała. - Jak czarny kot przejdzie mi przez ulicę, to się nim nie przejmuję. Tak samo jest z jakimiś statystykami, że zawsze będziemy wygrywać tie-breaki. - podsumował pół żartem, pół serio Mika.

Źródło artykułu: