MŚ 2018: słyszące dziecko niesłyszących rodziców. Maurice Torres najgroźniejszą bronią Portoryko

WP SportoweFakty / Olga Król / Na zdjęciu: Maurice Torres, atakujący ZAKSY Kędzierzyn-Koźle
WP SportoweFakty / Olga Król / Na zdjęciu: Maurice Torres, atakujący ZAKSY Kędzierzyn-Koźle

Atakujący, którego życie nauczyło, że nie ma przeszkód nie do przejścia - tak najłatwiej opisać lidera czwartkowego rywala Biało-Czerwonych. O godzinie 16 Polacy zmierzą się z kolejnym grupowym rywalem MŚ, Maurice Torresem i reprezentacją Portoryko.

Gdy przed czterema laty reprezentacja Portoryko zameldowała się w Krakowie na polskie mistrzostwa świata, wielu podobnie jak teraz nie traktowało jej w kategorii rywala. Zarówno USA, jak i Francja mecz z siatkarzami Davida Alemana uznała jako sparing przed drugą rundą zawodów. Dopiero Włosi boleśnie przekonali się na własnej skórze co znaczy zlekceważyć rywala.

Portorykańczycy niesieni falą krakowskich kibiców pokonali drużynę Mauro Berruto 3:1 sprawiając tym samym największą niespodziankę zeszłego mundialu. Wówczas na boisku nie brylował ten, który jeszcze za sportowej kariery został wybrany najlepszym portorykańskim siatkarzem wszech czasów. Blask Hectora Soto przyćmił Maurice Torres. Obecna największa broń Portorykańczyków, która potrafi przezwyciężyć niejedną przeszkodę co pokazała jego droga na szczyt.

Rodzice, których połączyła nieznajomość świata dźwięków

Maurice Torres w Polsce znany jest przede wszystkim z gry w PlusLidze w barwach ZAKSY Kędzierzyn-Koźle. Choć wielu kojarzy go z nieudanej walki o krajowe mistrzostwo, atakujący Portoryko posiada wyjątkową umiejętność posługiwania się językiem migowym. Wspomnianą umiejętność nabył nie z wyboru, a z przymusu. Był wychowywany przez głuchoniemych rodziców.

Jego mama - Shelly Gravatt, mając niewiele ponad rok zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Ostatecznie przezwyciężyła chorobę, ale ta trwale pozbawiła ją słuchu. Z kolei tata Michael Torres mając pięć lat niefortunnie spadł ze schodów uszkadzając nerw słuchowy. W dorosłym życiu połączyła ich nieznajomość świata dźwięków, ale i zamiłowanie do sportu. Ona od zawsze zakochana w siatkówce reprezentowała barwy USA, on grał w koszykówkę. Oboje odnosili sukcesy, a swoje zainteresowania przelali na syna, którego życie z głuchoniemymi rodzicami nauczyło wiele.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Heynen miał pretensje do Zatorskiego. "Mam nadzieję, że takie sytuacje na dobre nam wyjdą"


Trudne dzieciństwo

Mimo tego, że Maurice Torres był w pełni zdrowy jego kontakty z rówieśnikami trudno określić jako dobre. Już jako mały chłopiec został obciążony rolą łącznika rodziców ze światem słyszących. Zresztą jak sam twierdzi jego pierwszym językiem jest migowy, dopiero drugim angielski. W wieku trzech lat potrafił już w pełni porozumiewać się za pomocą gestów. Wówczas dopiero zaczął odczuwać problemy głuchoniemych w środowisku. 

- Gdy zacząłem chodzić do szkoły i spędzać czas z innymi dziećmi zrozumiałem, że nasze życie jest inne niż pozostałych. Musiałem wcielać się w rolę tłumacza pomiędzy rodzicami a nauczycielami. W przestrzeni publicznej pełnię ją od najmłodszych lat. Czyniłem to podczas zakupów, szkolnych wydarzeń, rozmów rodziców z trenerami czy w restauracjach. Gołym okiem było widać, że społeczeństwo jest nieuświadomione odnośnie realiów życia niesłyszących. Moja mama dla większości osób była pierwszą głuchą osobą, którą w życiu spotkali - opowiadał w rozmowie z WP SportoweFakty Maurice Torres.

Praca tłumacza nie była jedynym zadaniem, które wymagało poświęcenia z jego strony. Poza tym musiał łączyć naukę ze sportem co było równoznaczne ze wstawaniem o 4:30 i powrotami do domu po 20. Nagroda za wysiłki? Telefon. Urządzenie, które w czasach młodości Torresa sprawiało mu więcej przykrości niż radości. W końcu nie mógł w ślad za rówieśnikami zadzwonić do rodziców z radosną nowiną wygranego meczu...

Wrodzona zawziętość sposobem na karierę

Jak sam przyznaje doświadczenia młodzieńczych lat odbiły na nim piętno, dzięki któremu jest w obecnym miejscu. Swoją zawziętość w pokonywaniu przeszkód życia codziennego przełożył na sport. Mocno wspierany przez matkę początkowo próbował swoich sił w koszykówce. Dopiero w wieku 14 lat definitywnie postawił na siatkówkę. Choć z racji mieszkania w Stanach Zjednoczonych to właśnie w ich barwach rozpoczął swoją karierę reprezentacyjną, trudy w przebiciu się na amerykańskim rynku sprawiły, że wrócił do korzeni. Do Portoryko.

- Jako senior zdecydowałem się reprezentować kraj moich dziadków, choć był to bardzo trudny wybór. Mimo że przez cztery lata szkoliłem się według systemu amerykańskiego, uwierzyłem w portorykańskich zawodników, federację oraz trenerów. Mamy młodą drużynę, ale wierzę, iż możemy dumnie reprezentować kraj i wywalczyć olimpijski awans. Naszym marzeniem jest wyjazd do Tokio w 2020 roku - mówił Torres.

W tym przypadku zmiana reprezentacji z USA na Portoryko pomogła w jego rozwoju. Z czasem dostawał coraz więcej okazji do gry, a punktem zwrotnym okazał się wspomniany wcześniej mecz z Włochami w 2014 roku, który jak sam twierdzi był najlepszy w jego karierze. Efektowny występ otworzył mu drzwi do Bunge Ravenna, a następnie ZAKSY Kędzierzyn Koźle.

W Serie A radził sobie bardzo dobrze, a w polskich rozgrywkach nie do końca się sprawdził. Łącznie w 34 meczach PlusLigi sezonu 2017/2018 Torres zdobył 524 punkty, w tym 36 zagrywką, 439 atakiem i 49 blokiem. Nierówna dyspozycja była jego znakiem rozpoznawczym.

Okazję do przypomnienia o sobie Biało-Czerwonym kibicom będzie mieć już w czwartek 13 września. Polacy w Warnie zmierzą się z Portoryko o godzinie 16.

Komentarze (0)