MŚ 2018: na mundial jechali jako europejski kopciuszek. Zostali rewelacją turnieju i mają apetyt na więcej

Materiały prasowe / FIVB / Na zdjęciu: siatkarze reprezentacji Holandii
Materiały prasowe / FIVB / Na zdjęciu: siatkarze reprezentacji Holandii

Przed rozpoczęciem mundialu reprezentacja Holandii wskazywana była jako jeden z autsajderów turnieju. Podopieczni Gido Vermeulena okazali się rewelacją. Po wygranej nad potentatami - Brazylią i Francją, ich apetyt na sukces wzrósł.

W tym artykule dowiesz się o:

Pod koniec XX wieku, reprezentacja Holandii była postrachem siatkarskich potęg. Zajęli drugie miejsce w inauguracyjnej Lidze Światowej w 1990 roku i powtórzyli wyczyn w następnym roku. W 1992 r. zgarnęli srebro na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie, a cztery lata później zdobyli złoto w Atlancie w 1996 r. Zdobyli również złoto Ligi Światowej, brązowe medale mistrzostw świata w 1994 r. i zdobyli dwa srebrne oraz dwa brązowe krążki na kolejnych mistrzostwach Europy. Na ojczystej ziemi w Eindhoven w 1997 r. po raz ostatni stanęli na najwyższym stopniu. To zakończyło pasmo sukcesów na długie lata. Przedstawiciele Królestwa Niderlandów czekają na lepsze czasy od ponad dwudziestu lat. W trakcie tegorocznego mundialu podopieczni Gido Vermeulena zakołatali do drzwi światowej czołówki, sensacyjnie rozbijając najpierw mistrzów olimpijskich Brazylijczyków, a niespełna dobę później jednego z kandydatów do złotego medalu na tegorocznym mundialu - Francuzów. Czy to oznacza, że Oranje są w stanie nawiązać do sukcesów z końca poprzedniego wieku?

- Sukcesy reprezentacji z lat 90. pozostaną na stałe w naszej pięknej historii. Osiągnęła je naprawdę wybitna generacja, składająca się z zawodników, którzy grali ze sobą od najmłodszych lat. Tak małemu krajowi, jak nasz, będzie naprawdę trudno kiedykolwiek do nich nawiązać. Na razie musimy kolejny raz zbudować nową drużynę - powiedział w jednym z wywiadów Gido Vermeulen, szkoleniowiec, który podjął się misji odbudowania holenderskiej potęgi.

Zaangażowanie trenera, systematyczna praca oraz wsparcie rządowe i rozwój programów szkoleniowych sprawiły, że cztery lata od zmiany na stanowisku selekcjonera, Oranje ponownie znaleźli się na ustach całego siatkarskiego świata. Stało się tak po sensacyjnej wygranej nad mistrzami olimpijskimi - reprezentacją Brazylii. O takim sukcesie przedstawiciele Królestwa Niderlandów kilka dni wcześniej nawet nie mieli odwagi marzyć.

- To najcenniejsze zwycięstwo w moim życiu! Nawet w mojej karierze. Przed rokiem wiele osób powtarzało, że Holandia nie jest tak dobra, jak kiedyś. Po ostatnim punkcie patrzyłem na mój zespół i zastanawiałem się: czy to się dzieje naprawdę? To było niewiarygodne doświadczenie. Wiedzieliśmy, że mamy szanse w starciach z Chinami i Egiptem, ale teraz przewaga jest po naszej stronie. Może powtórzymy ten wyczyn w starciu z Francją? - zastanawiał się Maarten Van Garderen, po triumfie na który cała Holandia czekała 52 lata.

Niespełna 24 godziny później Nimir Abdel-Aziz i spółka udowodnili, że wygrana nad Canarinhos nie była przypadkowa. Odprawili bowiem Francję w stylu, jaki zarezerwowany jest dla największych mistrzów. Srebrni medaliści pierwszej edycji Siatkarskiej Ligi Narodów prowadzili bowiem w meczu 2:0, aby ostatecznie polec po tie-breaku.

- Gdyby mi ktoś powiedział, że wygramy z Brazylią i Francją, nigdy bym nie uwierzył - mówił po spotkaniu Jasper Diefenbach. - Naszym głównym celem było pokonanie Chin i Egiptu. Tymczasem wygraliśmy z Brazylią i Francją, dzięki czemu zapewniliśmy sobie awans do drugiej rundy - dodał holenderski atakujący Nimir Abdel Aziz, siatkarz, którego historia mogłaby zainspirować niejednego scenarzystę. W starciu z Les Bleus 26-latek zdobył 31 punktów, stając się drugim graczem w historii, po Hektorze Soto, który przekroczył magiczną granicę 30 "oczek" na mundialu.

Nimir Abdel-Aziz powoli zaczyna aspirować do miana jednej z największych gwiazd turnieju, mimo że jeszcze niedawno bez większych sukcesów występował jako rozgrywający. W wieku 24 lat zdecydował się jednak na zmianę pozycji, przenosząc się na atak.

- Zawsze marzyłem, by grać na pozycji umożliwiającej częste atakowanie. W wieku 17 lat byłem jednak niski, miałem zaledwie 181 cm wzrostu. Ponadto rozgrywałem już wtedy w juniorskiej reprezentacji Holandii, a rok później podpisałem kontrakt z Sisley'em Belluno. Dopiero potem znacząco urosłem. W rok "podskoczyłem" o około 12 cm - przyznał Holender, aktualnie mierzący nieco ponad 2 metry. - Kiedy grałem w Stade Poitiers, w jednym z sezonów mieliśmy plagę kontuzji i musiałem grać cztery mecze na ataku. Wyszło to bardzo dobrze. Pomyślałem sobie: teraz albo nigdy i zmieniłem pozycję. Jako rozgrywający nie chciałbym już grać, w nowej roli czuję się znacznie lepiej - powiedział w wywiadzie dla World of Volley.

ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Bułgarzy prowokowali bardziej niż Irańczycy. "Trener uczulał, że sędziowie mogą być przeciwko nam"

[nextpage]

Spełniając swoje dziecięce marzenie, Abdel-Aziz mocno rozzłościł Gido Vermuelena, selekcjonera drużyny narodowej. Według jego wizji, były gracz ZAKSY miał bowiem pełnić w kadrze funkcję pierwszego rozgrywającego.

- Na pewno był to dla niego kłopot. Nie wiedziałem, czy dostanę powołanie jako atakujący. Trener się zdenerwował, ponieważ swój wybór oznajmiłem mu po tygodniu przygotowań. Jednocześnie zaznaczyłem, że nie myślę o powrocie na rozegranie. Nasza pierwsza rozmowa przebiegała w nieco nerwowej atmosferze, co można łatwo zrozumieć - przyznał Abdel-Aziz.

Frustracja selekcjonera po decyzji rozgrywającego była w pełni zrozumiała. W krótkim czasie z drużyną narodową pożegnało się kilku czołowych graczy: Dick Kooy wybrał włoskie obywatelstwo, a Rob Bontje i Wytze Kooistra uznali, że czas ustąpić miejsca młodszym kolegom. Do podobnych wniosków doszli Nico Freriks, Robert Horstink i Yannick van Harskamp. W niewielkim kraju obawiano się, że następców może zabraknąć.

- Posiadamy bardzo dobry system szkolenia, ale nie mamy ochotników, którzy by z niego korzystali. Siatkówkę w naszym kraju trenuje sześć razy więcej kobiet niż mężczyzn - tłumaczył trener męskiej kadry Gido Vermeulen.

- W mojej ojczyźnie nie ma profesjonalnej ligi i nie można w niej zostać zawodowym siatkarzem. Młodzi zdolni muszą w tym celu wyjeżdżać za granicę. Taka sytuacja ma już miejsce od około 10 lat. Musimy robić wszystko, by dawać przykład młodym dzieciakom, że warto trenować naszą dyscyplinę. Nie ma jednak żadnej pewności, że sytuacja ulegnie zmianie - mówił w wywiadzie dla naszego portalu Thomas Koelewijn.

Holenderska drużyna, srebrni medaliści mistrzostw świata 1994, nie zakwalifikowali się do trzech ostatnich edycji mistrzostw świata w 2006, 2010 i 2014 roku. W maju 2017 roku Oranje wygrali jedną z grup kwalifikacyjnych CEV. Nie ponosząc porażki w pięciu meczach, wywalczyli awans do finałów 2018 we Włoszech i Bułgarii.

- To wspaniałe uczucie, powrócić na mistrzostwa świata. To wyjątkowy moment dla zespołu i dla wszystkich fanów siatkówki w Holandii. Pojedziemy na mistrzostwa, aby zostawić ślad. Chcemy pokazać wszystkim, że naprawdę tam jesteśmy - przyznał Abdel Aziz dla oficjalnej strony holenderskiej federacji, tuż po sukcesie.

W pierwszej części tegorocznego mundialu, szczęśliwej dla Holendrów, Oranje rywalizowali w Ruse. Przed kolejną rundą przedstawiciele Królestwa Niderlandów przenieśli się do włoskiego Asago. Zespół i sztab szkoleniowy zgodnie zapewniają, że atmosferę jaką stworzyli kibice w bułgarskiej hali, wspominać będą z wielką przyjemnością.

- Pierwszego dnia, w którym się pojawiliśmy, pomyśleliśmy, że możemy tutaj zagrać dobrą siatkówkę. Atmosfera była naprawdę dobra, więc byliśmy naprawdę szczęśliwi, że graliśmy w Ruse - powiedział Vermeulen. - Dobrze zapamiętam Ruse! Kibice szaleli, kiedy zdobywaliśmy punkt, to było fantastyczne, naprawdę miłe! - przyznał Wouter Ter Maat.

W II rundzie turnieju MŚ 2018 Holendrzy (11 punktów) zagrają z Włochami (15 punktów), Rosją (10 punktów) i Finlandią (6 punktów).

Źródło artykułu: