MŚ 2018: na mundial jechali jako europejski kopciuszek. Zostali rewelacją turnieju i mają apetyt na więcej
Przed rozpoczęciem mundialu reprezentacja Holandii wskazywana była jako jeden z autsajderów turnieju. Podopieczni Gido Vermeulena okazali się rewelacją. Po wygranej nad potentatami - Brazylią i Francją, ich apetyt na sukces wzrósł.
- Sukcesy reprezentacji z lat 90. pozostaną na stałe w naszej pięknej historii. Osiągnęła je naprawdę wybitna generacja, składająca się z zawodników, którzy grali ze sobą od najmłodszych lat. Tak małemu krajowi, jak nasz, będzie naprawdę trudno kiedykolwiek do nich nawiązać. Na razie musimy kolejny raz zbudować nową drużynę - powiedział w jednym z wywiadów Gido Vermeulen, szkoleniowiec, który podjął się misji odbudowania holenderskiej potęgi.
Zaangażowanie trenera, systematyczna praca oraz wsparcie rządowe i rozwój programów szkoleniowych sprawiły, że cztery lata od zmiany na stanowisku selekcjonera, Oranje ponownie znaleźli się na ustach całego siatkarskiego świata. Stało się tak po sensacyjnej wygranej nad mistrzami olimpijskimi - reprezentacją Brazylii. O takim sukcesie przedstawiciele Królestwa Niderlandów kilka dni wcześniej nawet nie mieli odwagi marzyć.
- To najcenniejsze zwycięstwo w moim życiu! Nawet w mojej karierze. Przed rokiem wiele osób powtarzało, że Holandia nie jest tak dobra, jak kiedyś. Po ostatnim punkcie patrzyłem na mój zespół i zastanawiałem się: czy to się dzieje naprawdę? To było niewiarygodne doświadczenie. Wiedzieliśmy, że mamy szanse w starciach z Chinami i Egiptem, ale teraz przewaga jest po naszej stronie. Może powtórzymy ten wyczyn w starciu z Francją? - zastanawiał się Maarten Van Garderen, po triumfie na który cała Holandia czekała 52 lata.
Niespełna 24 godziny później Nimir Abdel-Aziz i spółka udowodnili, że wygrana nad Canarinhos nie była przypadkowa. Odprawili bowiem Francję w stylu, jaki zarezerwowany jest dla największych mistrzów. Srebrni medaliści pierwszej edycji Siatkarskiej Ligi Narodów prowadzili bowiem w meczu 2:0, aby ostatecznie polec po tie-breaku.
- Gdyby mi ktoś powiedział, że wygramy z Brazylią i Francją, nigdy bym nie uwierzył - mówił po spotkaniu Jasper Diefenbach. - Naszym głównym celem było pokonanie Chin i Egiptu. Tymczasem wygraliśmy z Brazylią i Francją, dzięki czemu zapewniliśmy sobie awans do drugiej rundy - dodał holenderski atakujący Nimir Abdel Aziz, siatkarz, którego historia mogłaby zainspirować niejednego scenarzystę. W starciu z Les Bleus 26-latek zdobył 31 punktów, stając się drugim graczem w historii, po Hektorze Soto, który przekroczył magiczną granicę 30 "oczek" na mundialu.
Nimir Abdel-Aziz powoli zaczyna aspirować do miana jednej z największych gwiazd turnieju, mimo że jeszcze niedawno bez większych sukcesów występował jako rozgrywający. W wieku 24 lat zdecydował się jednak na zmianę pozycji, przenosząc się na atak.
- Zawsze marzyłem, by grać na pozycji umożliwiającej częste atakowanie. W wieku 17 lat byłem jednak niski, miałem zaledwie 181 cm wzrostu. Ponadto rozgrywałem już wtedy w juniorskiej reprezentacji Holandii, a rok później podpisałem kontrakt z Sisley'em Belluno. Dopiero potem znacząco urosłem. W rok "podskoczyłem" o około 12 cm - przyznał Holender, aktualnie mierzący nieco ponad 2 metry. - Kiedy grałem w Stade Poitiers, w jednym z sezonów mieliśmy plagę kontuzji i musiałem grać cztery mecze na ataku. Wyszło to bardzo dobrze. Pomyślałem sobie: teraz albo nigdy i zmieniłem pozycję. Jako rozgrywający nie chciałbym już grać, w nowej roli czuję się znacznie lepiej - powiedział w wywiadzie dla World of Volley.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Bułgarzy prowokowali bardziej niż Irańczycy. "Trener uczulał, że sędziowie mogą być przeciwko nam"