- Proszę was, żebyście w przypadku porażki nie krytykowali moich graczy. Jeśli tak się stanie krytykujcie mnie. Mamy dwie szanse, żeby awansować do najlepszej szóstki. Pomóżcie mi w ten sposób wykorzystać jedną z nich - mówił Vital Heynen do kilkunastoosobowej grupy dziennikarzy dwie godziny przed rozpoczęciem spotkania Polska - Francja.
To Heynen chciał się spotkać. Informację o tym otrzymaliśmy w sobotę wczesnym popołudniem, wraz ze wskazaniem miejsca i prośbą, żeby nie nagrywać przebiegu rozmowy. Selekcjoner polskich siatkarzy powiedział nam, że zmagający się z chorobą Michał Kubiak zagra przeciwko Francuzom tylko w ostateczności, na to spotkanie szykuje eksperymentalny skład, m.in. bez Bartosza Kurka, a szanse na zwycięstwo nie są duże. Tłumaczył też, że zbudował swój zespół właśnie wokół Kubiaka i nie ma się co dziwić, że bez ściany nośnej cały budynek się chwieje.
Belg mówił tak, jak gdyby próbował zawczasu wytłumaczyć się z porażki, być może nawet zaplanowanej. Ze słów trenera można było wywnioskować, że jego celem jest wykorzystanie ostatniego z trzech żyć i rzucenie wszystkich sił nie na Francję, a na Serbię.
Po tym dziwnym doświadczeniu, bo zwykle to dziennikarze muszą prosić o spotkanie z trenerem reprezentacji, a nie odwrotnie, zaczęły zachodzić kolejne zapowiedziane przez Heynena zdarzenia. Szóstka była eksperymentalna, z Grzegorzem Łomaczem i Damianem Schulzem, bez Fabiana Drzyzgi, Kurka i Kubiaka, który stanął w kwadracie dla rezerwowych i stamtąd próbował dowodzić zespołem, lub chociaż podtrzymywać w kolegach wiarę w siebie.
ZOBACZ WIDEO MŚ 2018. Aleksander Śliwka: Jest w nas dużo złości i energii. Wierzymy w siebie
Niestety, co też było do przewidzenia po spotkaniu z trenerem, Francuzi mocno nas bili. W dwóch pierwszych partiach nie mieliśmy po prostu nic do powiedzenia. Doświadczony i kapitalny technicznie zespół Laurenta Tillie'ego imponował jakością, kulturą gry i ogromną determinacją, jak na klasowy zespół na skraju wyeliminowania z turnieju przystało. Zdobywanie kolejnych punktów przychodziło "Trójkolorowym" z łatwością, w naszej ekipie nie zazębiało się prawie nic. Najbardziej cierpiał na boisku Aleksander Śliwka, który najpierw został ostrzelany zagrywką przez Earvina Ngapetha, a potem nie był w stanie skończyć ataku. Efekt był taki, że przy stanie 10:12 w drugiej partii Heynen sięgnął po środek ostateczny i z kwadratu dla rezerwowych przywołał Kubiaka.
Śliwka schodząc z boiska skopał kosz na piłki, a potem z dużą siłą walnął nim o podłogę. Rozsypane piłki pomagał zbierać mu Kurek, który starał się też podnieść młodszego kolegę na duchu, poklepując go po plecach.
Kapitan Kubiak na placu gry też cierpiał, bo do pełni sił jest mu daleko, ale siły które miał oddał drużynie w całości. W każdym kolejnym secie Heynen dawał mu grać coraz dłużej. Kubiak pchał się do przyjęcia, kilka razy zaatakował, bronił, mobilizował kolegów, na tyle na ile mógł starał się ich nakręcać. Ognia, który ten gracz zawsze wnosi na boisko, i który rozprzestrzenia się na jego kolegów, tym razem wystarczyło tylko do wygrania trzeciego seta. Na więcej nie pozwolił parszywy wirus, który na kilka dni ściął naszego lidera z nóg i w sobotę wciąż jeszcze nie odpuszczał.
Poza setem numer 3 Francuzi dominowali nad Polakami w każdym elemencie. Earvin N'Gapeth ze swobodą zdobywał punkty, czasami wręcz bawił się swoimi atakami. Blok, który trener Tillie uważa za zdecydowanie gorszy od polskiego, dał jego aż drużynie 14 punktów (nam 11). Dwa punkty w tym elemencie zdobył drobny Benjamin Toniutti (183 centymetry). Trudno w to uwierzyć, ale w jednej z akcji był nawet w stanie w pojedynkę wyblokować uderzenie potężnego Kurka. Nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że w sobotni wieczór lepsza drużyna grała w niebieskich koszulkach.
Załóżmy jednak, że porażka była elementem szatańskiego planu Heynena (w przeszłości potrafił celowo przegrywać mecze, choć nie na mistrzostwach świata), pomińmy nawet to, że jeśli taki plan rzeczywiście istnieje, to na Francuzów zużyliśmy trochę za dużo energii. Załóżmy, że Kubiak zagrał żeby sprawdzić, ile na ten moment jest w stanie dać drużynie w warunkach meczowych, a w niedzielę sztab medyczny zadba o to, żeby dał jeszcze więcej. Za grę w sobotę, także za postawę w kwadracie dla rezerwowych, należą mu się niskie ukłony.
Załóżmy, że odpocząć miał Kurek, a jednym z celów było też odbudowanie środkowych po fatalnym występie przeciwko Argentynie - to akurat się udało, Jakub Kochanowski i Mateusz Bieniek zdobyli w sumie 22 punkty.
Nikt nie daje jednak gwarancji, że misja pod kryptonimem "wszystkie siły na Serbię" zakończy się powodzeniem. Owszem, rywale są już pewni awansu do trzeciej fazy, pewnie nie będą walczyć o wygraną do zarżnięcia, ale to nadal piekielnie groźny przeciwnik. Jego lider, Aleksandar Atanasijević, jest w kapitalnej formie. Drużyna nakręca się kolejnymi zwycięstwami, a atmosfera jest w niej doskonała, co widać po zachowaniu serbskich rezerwowych w trakcie spotkań. Pod nieobecność kibiców ze swojego kraju to oni dbają o doping dla kolegów, pobudzają ich bojowymi okrzykami, mobilizują, energicznie świętują zdobyte punkty. Oni są teraz na fali, nam ta fala zaczyna przykrywać głowy.
Z trzech żyć, które wywalczyliśmy sobie bezbłędną postawą w pierwszej fazie turnieju, zostało nam już tylko jedno. Nie możemy go stracić na planszy o bardzo wysokim poziomie trudności. "Final boss" na pewno mocno nas pokaleczy. I niech kaleczy, byle tylko padł w momencie, gdy nasz pasek energii będzie pokazywał jeszcze choćby marne kilka procent.
Po przegranej z Francją Heynen przekonywał, że Serbia pasuje jego drużynie bardziej. W niedzielę będzie musiał to udowodnić. Obyśmy z Warny wyruszyli w podróż do Turynu, a nie w smutną drogę powrotną do Warszawy.
Z Warny - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty
Oglądaj siatkówkę mężczyzn w Pilocie WP (link sponsorowany)
mecz o honor - Francja
mecz o wszystko - Serbia