To naturalne, że porównujemy aktualne mistrzostwa świata do tych, które odbywały się cztery lata temu w Polsce. Wówczas wszyscy ubolewali, że składy meczowe mogą liczyć tylko dwunastu zawodników, a nie czternastu. Jednak Włosi (nie mający zbyt długiej ławki rezerwowych) chcieli, żeby na MŚ 2018 znów kadry były mniejsze. To jednak im się nie udało.
Reprezentacja Włoch miała stosunkowo łatwą drogę do Top 6. Do tego momentu grała z właściwie jednym rywalem z najwyższej półki i to spotkanie z Rosją przegrała. Była to sytuacja łudząco podobna do MŚ 2010, które również odbywały się w Italii. Tam gospodarze mieli bardzo łatwą drabinkę, by w końcu przegrać dwa najważniejsze mecze z Brazylią i Serbami, i zająć czwarte miejsce.
Przywilejem gospodarzy jest pozostanie w konkretnej hali (na przykład ze względu na kibiców, którzy wcześniej nabyli wejściówki) czy ustalenie godzin spotkań. Czy Włosi wybrali słuszną drogę, skazując się na potencjalny mecz o wszystko w piątek? Z jednej strony tak, bo mieli wszystko w swoich rękach, ale nie przewidzieli tak dotkliwej porażki z Serbią. Tu też kombinowanie się nie opłaciło.
Wcześniej zresztą doszło do kuriozalnego podziału na grupy. Daleko mi do doszukiwania się teorii spiskowych, ale jeżeli kilkanaście niezależnych od siebie osób na kilkanaście godzin przed losowaniem napisało na Twitterze, jak będą wyglądały grupy, wybierając Włochom potencjalnie łatwiejszych rywali, to chyba coś w tym jest. Ogromne skupienie losującego również było bardzo wymowne. Następnym razem może warto ustalić zasadę, że gospodarz sam sobie wybiera rywali, przynajmniej wszyscy będą mieć czyste sumienie.
Kombinacje tego typu nie są obce włoskim szkoleniowcom. Pamiętamy przecież ME 2011 i porażkę pod wodzą Andrei Anastasigo ze Słowacją, a wszystko po to, by uniknąć Rosji. Trafiliśmy na nią ostatecznie w meczu o brąz i wygraliśmy. Jednak po takich ruchach pozostaje niesmak, we wspomnianych wcześniej mistrzostwach świata w 2010 roku takich sytuacji było jeszcze więcej. Z czym więc ta impreza po latach się kojarzy? Z tym, że rozgrywana była we Włoszech i podczas niej było dużo kombinowania.
Wydawało się, że drugiego tak słabego meczu drużyna Gianlorenzo Blenginiego na MŚ 2018 już nie zagra. Okazało się, że Polakom było wszystko jedno, kto stoi po drugiej stronie siatki, a hasło "nie boimy się nikogo" zadziałało jak nigdy. Biało-Czerwoni od początku do końca pierwszego seta grali konsekwentnie swoje, realizując założenia taktyczne, burząc misterny plan rywali na skuteczną przeprawę do półfinału. Szybko wytrącili im z rąk walkę o marzenia i skupili się na realizacji swoich.
My, jako kadra, podczas MŚ 2014 wykorzystaliśmy swój atut gospodarza i pozostaliśmy w Łodzi, zmuszając tym samym niezadowolonych Brazylijczyków do podróży. I to by było na tyle. Włosi chcieli dopomóc szczęściu, przekombinowali i przegrali od własnej broni. A my jesteśmy w grze o medale.
Dominika Pawlik
ZOBACZ WIDEO #dziejesiewsporcie: Kawał mięcha na stół. Szpilka i Borek rozliczyli zakład