Marcelo Fronckowiak w końcu pracuje w kraju przodków. "Chcę nauczyć się polskiego"

Materiały prasowe / Wojtek Borkowski, plusliga.pl / Marcelo Fronckowiak, trener Cuprum Lubin
Materiały prasowe / Wojtek Borkowski, plusliga.pl / Marcelo Fronckowiak, trener Cuprum Lubin

- Praca w Polsce była jednym z moich trenerskich marzeń - mówił w rozmowie z naszym portalem brazylijski trener Cuprum Lubin. Marcelo Froncowiak opowiedział nam m.in. o swoich polskich korzeniach oraz dziadku, który był fanem Grzegorza Laty.

[b]

Michał Kaczmarczyk, WP SportoweFakty: Pański zespół wygrał w Sosnowcu 3:1, ale trudno powiedzieć, że było to zwycięstwo z gatunku bezproblemowych?[/b]

Marcelo Fronckowiak, szkoleniowiec Cuprum Lubin: To było trudne spotkanie, mierzyliśmy się z przeciwnikiem na podobnym poziomie, co potwierdzają nasze miejsca w tabeli. Mamy młody, niedoświadczony zespół, ale pracujemy w klubie nad wieloma rzeczami i jestem zdania, że nasz prezes Tomek (Tomasz Tycel - przyp. red.) wykonuje sporo dobrego, by uporać się z różnymi problemami. Jeszcze niedawno w składzie Cuprum było sporo bardzo dobrych zawodników ze sporym ograniem na wysokim poziomie, a teraz musimy tworzyć nowy projekt. Nowy, ale bardzo ciekawy: większość tych graczy nigdy nie grała tak często w pierwszej szóstce jak obecnie! Potrzebujemy wiele cierpliwości, ale to się opłaci.

Natomiast wracając do meczu, obu zespołom towarzyszyła presja i to było widać. Moim zdaniem było jej aż za dużo.

Mimo to pana siatkarze byli w stanie świetnie zacząć dwa pierwsze sety, a w czwartym nie dali się ponieść emocjom i wypunktowali rywala. Zadecydowała rzetelność i dokładność? 

Według mnie wciąż brakuje nam dokładności i musimy nad tym pracować. Robiliśmy w ostatnich tygodniach wszystko, by prezentować lepszą siatkówkę i widziałem wiele dobrego w nasze postawie. Ligę zaczęliśmy źle, ale poziom naszego zespołu rośnie i póki co jest naprawdę zadowalający. Co nie oznacza, że możemy być ze wszystkiego dumni, bo zespół z Będzina wywarł na nas presję, wygrał trzeciego seta i nie byliśmy w stanie temu zapobiec.

Ale wysoki poziom rywali nie ma prawa mnie zaskakiwać, bo to w końcu jest liga mistrzów świata i coś o tym wiem, pamiętam finał w Turynie. Nie mogę narzekać na nic w PlusLidze, macie świetną organizację i challenge, ale tym bardziej wszyscy musimy zwracać uwagę na detale i nasze zachowanie w różnych sytuacjach.

Wspomniał pan o młodych graczach na dorobku, ale w składzie Cuprum jest reprezentant Japonii Masahiro Yanagida, który w Sosnowcu zagrał świetny mecz. Czy widzi pan w nim gracza, którego będzie stać na robienie różnicy i liderowanie całej drużynie?

I tu muszą nawiązać po raz kolejny do kwestii detali. "Masa" to bardzo dobry zawodnik, nikt nie powie inaczej, ale teraz występuje w naprawdę silnej, wyrównanej lidze. Nie jest tak wysoki ani atletyczny jak inni, po prostu ma swoje limity. Tak jak cały nasz zespół, doskonale to wiem. Krok po kroku czynimy postępy, szukamy nowych rozwiązań i nasza ciężka praca każdego dnia przynosi efekty. Najbardziej cieszy mnie fakt, że każdy w drużynie, także Masahiro, podnosi pomału swoją jakość, a co za tym idzie, gra całego zespołu wchodzi na lepszy poziom.

Od czasu, kiedy w szóstce Cuprum pojawili się Maciej Gorzkiewicz i Jakub Wachnik, gra zespołu wygląda zdecydowanie lepiej i daje punkty. Znalazł pan ustawienie idealne?

Cały czas szukamy odpowiedniego balansu i teraz jesteśmy zdecydowanie bliżej osiągnięcia go. Nie odmawiam niczego Kubie Ziobrowskiemu, to bardzo dobry gracz z potencjałem, ale po bardzo dobrym meczu z ONICO Warszawa zaczął grać zdecydowanie gorzej i początek sezonu okazał się dla niego trudny. Szukaliśmy wyjścia z tej sytuacji, uważnie analizowaliśmy treningi i teraz balans w przyjęciu, ataku czy rozegraniu jest lepszy niż wcześniej. Co nie oznacza, że gramy do końca sezonie takim składem. Wręcz przeciwnie, jestem przekonany, że w ciągu sezonu będę potrzebował wszystkich graczy.

Jak właściwie wyglądało pańskie przybycie do Lubina? Przecież początkowo trenerem Cuprum miał być Włoch Daniele Capriotti, a pan przybył do Polski na krótko przed startem ligi, bez możliwości budowania drużyny.

Jednym z moich marzeń w zawodowej karierze była praca w Polsce i mówię to całkowicie szczerze. Mam sporo wspólnego z waszym krajem, choćby polskie nazwisko. Życie w Europie nie jest mi obce, spędziłem w końcu kilka lat we Francji, pół roku w Rosji, a od stycznia tego roku prowadziłem włoskie Vibo Valentia. Według mnie trenerzy powinni poznawać jak najwięcej nowych krajów, innych kultur, by z każdego nowego doświadczenia czegoś się uczyć i stawać się lepszym człowiekiem. A Polska daje olbrzymie możliwości każdemu, kto pracuje w siatkówce.

ZOBACZ WIDEO Kolejna asysta Klicha. Leeds pokonało Wigan Athletic [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]

Byłem w kontakcie z władzami klubu tuż po sezonie, kiedy przebywałem jeszcze we Włoszech. Potem doszło tam do rezygnacji dotychczasowego trenera i Cuprum skontaktowało się ze mną ponownie. Znali moje CV, wiedzieli, gdzie i jak pracowałem, a moja praca w kadrze Brazylii w roli asystenta z pewnością była mocnym argumentem. Rzeczywiście, decyzja została podjęta bardzo szybko, ale niczego nie żałuję. Jestem przekonany, że możemy w Lubinie zbudować coś pięknego.

Wspomniał pan o polskim pochodzeniu. To znany fakt w siatkarskim środowisku, ale tak naprawdę mało wiemy o pańskich korzeniach.

Mój prapradziadek ze strony ojca i jego żona przybyli do Brazylii w 1884 roku. To pierwsza duża fala imigracji Polaków do tego kraju. Pochodzę z Porto Alegre, południa Brazylii, a tam mieszka do dziś wielu potomków ludzi z Polski, którzy zachowują zwyczaje i posługują się językiem polskim. Tym bardziej się cieszę, że w końcu pracuję w kraju moich przodków i obiecuję, że postaram się nauczyć choć trochę polskiego!

Nie miał pan okazji poznać tego języka w ojczyźnie?

W swoich stronach nie miałem okazji go poznać, ale wiem, że choćby w Kurytybie mieszka wielu Polaków. W moim departamencie, tuż przy granicy z Argentyną, są podobno wioski i całe miasta, gdzie żyją ludzie mówiący po polsku. Pamiętam mojego dziadka, który posługiwał się trochę waszym językiem i czasem mówił mi po polsku różne rzeczy, nawet przekleństwa!

Opowiadał mi o polskim jedzeniu, kulturze, ale najwięcej mówił o piłce nożnej, był absolutnie zakochany w Grzegorzu Lacie. Miałem kontakt z Polską, ale nie ma tyle zaawansowany, by uczyć się języka. Posługiwałem się już w życiu włoskim, angielskim, francuskim, teraz czas na chyba największe wyzwanie językowe, czyli polski.

W 2013 roku prowadzone przez pana RJ Volei wygrało brazylijską Superligę, a w kolejnym sezonie walczyło o przeżycie po odejściu głównego sponsora. Jest pan czasem określany mianem trenera, który odnajduje się w trudnych, zmiennych warunkach. Ile jest w tym prawdy?

Tak po prostu wygląda życie trenera, nie ma w tym nic dziwnego. Czasem trenujesz wielkie drużyny z nazwiskami i masz do dyspozycji ogromny budżet, a czasem nie. Ale jeżeli siatkówka cię pasjonuje, będziesz pracował nawet w trudnych warunkach. Jestem absolutnie zakręcony na punkcie tego sportu, zajmuję się nim od czternastego roku życia i nie zamierzam przestawać. Niezależnie od tego, czy pracujemy w dobrych czy złych warunkach, wszyscy chcemy pokazać to, co mamy najlepszego. Wycisnąć maksimum, esencję. To jest dla mnie w tym fachu kluczowe.

Jestem szczególnie dumny ze swojej pracy dla reprezentacji narodowej, przecież to dla niejednego szkoleniowca jest absolutny szczyt kariery i spełnienie marzeń z dzieciństwa. Ludzie z federacji najwidoczniej uznali, że Marcelo Fronckowiak osiągnął w swojej pracy na tyle dużo, że można mu powierzyć takie stanowisko i to poczytują sobie za komplement. Miałem niezłe rezultaty w Brazylii, we Francji...

Ale nie wszyscy zaliczają okres pańskiej pracy w Dynamie Krasnodar do udanych.

Nie mogę się zgodzić do końca z tym twierdzeniem. Kiedy zwalniano mnie z pracy w Dynamie, zespół zajmował dziewiątą pozycję w lidze i miał całą drugą, rewanżową rundę ligi na podskoczenie o jedno miejsce wyżej i udział w play-off. Władze klubu i jego menadżer uznali, że zespół powinien grać lepiej i zajmował miejsce nieadekwatne do możliwości. Według mnie było inaczej.

Tamta sytuacja była o tyle przykra, że przylot do Rosji i zostawienie rodziny było dla mnie dużym poświęceniem. Nie wspomnę o tym, że do dzisiaj nie doczekałem się pieniędzy za pracę w Krasnodarze! Ale tak jak wspomniałem, takie jest trenerskie życie. Wcześniej pracowałem w Rio de Janeiro ze wspaniałymi siatkarzami i wygrałem mistrzostwo Brazylii, a potem było już gorzej. I jedynie, co pozostaje trenerowi, to zachować w każdej sytuacji serce, duszę i zapał do pracy.

Kończył pan tegoroczny sezon kadrowy jako srebrny medalista mistrzostw świata. Sukcesy Brazylii w siatkówce nikogo nie dziwią, ale mało kto stawiał na waszą reprezentację w finale siatkarskiego mundialu, zwłaszcza po występie w Lidze Narodów.

Tak, ale myślę, że to samo możemy powiedzieć w przypadku Polski. Absolutnie nikt nie spodziewał się, że będziecie mistrzami świata, a my faktycznie mieliśmy w tym roku wiele problemów. Kontuzja Lucarellego, Mauricio Borgesa, podróże... Do drużyny musieli wejść młodsi gracze i i nie mieli wyboru, musieli też wytrzymać presję. A ona w Brazylii jest zawsze ogromna. Mamy wieloletnią kulturę siatkówki, jedną z jej najlepszych szkół na świecie i niezależnie od tego, że minęła era Bernardinho, cel jest zawsze taki sam: pierwsze miejsce lub podium.

Liga Narodów była dla nas trudna, ale przede wszystkim niemożliwe było trenowanie w takich warunkach. Pokonaliśmy osiemdziesiąt tysięcy kilometrów w pięć tygodni, to jest dwukrotne okrążenie świata! Dostanie się do pierwszej czwórki Ligi Narodów i tak było dla nas sukcesem. Nie byliśmy niczego pewni przed mundialem, zwłaszcza po tylu urazach, ale w końcu mieliśmy czas na zwykłą pracę. Byliśmy przekonani, że w pierwszej fazie turnieju musimy po prostu być wystarczająco dobrzy, by awansować do fazy finałowej. Zwycięstwa w drugiej rundzie pomogły nam wejść na wyższy poziom i pokonać w dobrym stylu Rosję, a potem zagrać świetny mecz w półfinale z Rosją. Na Polskę to już nie wystarczyło, ale dajemy sobie czas. W Brazylii zwykle osiągamy swoje cele.

Nietrudno zauważyć, że w ostatnich latach najważniejsze role w drużynie Brazylii odgrywają gracze bardzo doświadczeni, zbliżający się bardzo szybko do pożegnania z reprezentacją i karierę siatkarską. Stać was na wypełnienie luk po nich?

Nadszedł już czas nowej generacji graczy, zbiegła się ona z powrotem Ricardo Lucarellego po kontuzji. Oczywiście będziemy mieć też Leala, który będzie już mógł występować w kadrze Brazylii. Musimy to wykorzystać i doprowadzić do zmian w drużynie. Renan myśli nad tym i odbywamy wiele rozmów na temat tej zmiany pokoleniowej, trudno nie zauważyć, że nasza kadra zrobiła się nieco starsza. Ze swojej strony mogę zapewnić, że będę służył Renanowi swoją wiedzą najlepiej, jak umiem.

Renan Dal Zotto idzie śladami Bernardo Rezende czy trzyma się własnych rozwiązań?

Podejście trenerskie w Brazylii jest podobne, to jest efekt wspomnianej przeze mnie kultury, która ma już wiele lat. Ale Renan rzeczywiście ma nieco inne podejście niż Bernardinho, nie prezentuje tak "twardego" podejście do zawodników i zarządzania grupą jak poprzednik. Pod tym względem wyznaje inny styl pracy, ale idea pozostaje ta sama: wydobyć jak najwięcej talentu z naszych graczy i poprzeć go ciężką pracą. Zresztą Renan i Bernardinho to przyjaciele, którzy grali ze sobą wiele lat i rozmawiają często o siatkówce w Brazylii.

Komentarze (0)